Charlie

6.1K 307 24
                                    

  - Lupin, twój pokaz całkowitej niezdolności...
- Snape, zamilcz, zanim...
- Syriuszu, proszę. Severusie, wiem, że wszyscy jesteśmy sfrustrowani...
- Hej! – Zapadła cisza. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Neville'a. – Dorośli. – Piaskowowłosy chłopak wskazał na mężczyzn. – Nastolatkowie.* – Wskazał na siebie, Blaise'a i Sashę. – Dorośli. – Wskazał ponownie na mężczyzn, po czym jeszcze raz na siebie. – Nastolatkowie.

Łypnięcie, jakie skierował w ich stronę Severus, było dość imponujące.

- Perfekcyjnie, panie Longbottom, ale gdyby zechciał pan wyjaśnić... – Został powstrzymany przez dłoń Remusa na jego ręce. Wzdrygnął się, czując dotyk wilkołaka, i spojrzał ponuro na mężczyznę. – Posłuchaj, Remusie...
- Wielki Merlinie, są dziś naprawdę wkurzający. – Sasha przewróciła oczami i chwyciła rękę Neville'a, odciągając obu chłopaków na drugą stronę pokoju, podczas gdy dorośli nadal się sprzeczali. – Dajcie spokój. Mam pomysł. Zostawmy te dzieciaki z ich furią. – Pojawiły się stłumione prychnięcia i groźne spojrzenia rzucone w ich kierunku, ale Sasha zignorowała je. – Tutaj. – Wcisnęła Blaise'owi świecę do ręki. – Trzymaj to. Mam tu gdzieś zapałki... – Wsunęła rękę do swego plecaka, bezwiednie żując dolną wargę, gdy go przetrząsała.
- Dlaczego zapalasz świecę w mugolski sposób? – Blaise spojrzał na nią osobliwie, trzymając świecę z dala od swych szat, niepocieszony.
- Ponieważ – wiedziałbyś to, gdybyś słuchał zamiast wpychać Neville'owi język do gardła – znajdujemy się w tej części lochów, która reaguje gwałtownie na wszelkie zaklęcia, więc musimy uważać, by nie użyć lekkomyślnie żadnej inkantacji w pobliżu barier. – Westchnęła i wsunęła rękę do środka aż po ramię, ignorując zgorszone spojrzenie Blaise'a. – Tu jesteście... au!

Odwrócili głowy, a dorośli podbiegli do nich, by zobaczyć, co się dzieje. Sasha cofnęła rękę, trzymając mocno zapałki, ale jej palce były zakrwawione. Upuściła plecak na ziemię i spojrzała na nie, z drżeniem zapalając świecę, zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać.

Świeca strzeliła kilkukrotnie, ale szybko się rozpaliła. Severus chwycił dziewczynę za rękę, obracając ją ostrożnie do światła.

- Cokolwiek masz w plecaku...

Zaskoczone sapnięcie Neville'a spowodowało, że się odwrócili. Tam, gdzie wcześniej stali dorośli, znajdował się mężczyzna; był niski i tęgi, ubrany w szaty podobne do tych, które noszą mnisi, które w żaden sposób nie ukrywały jego okrągłego brzucha. Był prawie łysy, z cienka obwódką białych włosów wokół głowy. Zamrugał kilka razy, klasnąwszy dłońmi o brzuch, a ogromny uśmiech pojawił się na jego twarzy.

- Na niebiosa, Danu! Bóg z tobą!

Sasha zerknęła na Blaise'a, który spojrzał na świecę, a następnie na jej zakrwawione dłonie.

- Czym się przecięłaś?

Sasha uśmiechnęła się blado, otwierając szerzej oczy.

Nieznajomy zmarszczył lekko brwi, odchrząkując cicho, gdy oni rozmawiali. Zerknął na Sashę i z roztargnieniem bębnił palcami w swój brzuch. Przechylił głowę na bok, po czym prychnął nagle.

- Halo!

Sasha podskoczyła. Blaise wzdrygnął się, ale nie upuścił świecy. Syriusz, Remus i Severus trzymali mocno różdżki w dłoniach. Neville wsunął dłonie w szaty Blaise'a, a jego oczy otworzyły się szerzej.

Uśmiech mężczyzny powrócił.

- To... – Machnął pulchną ręką. – Angielskie ziemie, tak?

Wszyscy wymienili spojrzenia.

- Teraz już szkockie. – Severus powoli opuścił różdżkę, przyglądając się podejrzliwie mężczyźnie. Przesuwał się powoli do przodu, dopóki nie stał przed dziećmi, częściowo zasłaniając je przed wzrokiem mężczyzny.

Brwi mężczyzny uniosły się.

- Angielskie dranie zostały pokonane, prawda? – Zakołysał się na nogach w przód i w tył, a jego twarz poczerwieniała. – Zawsze mówiłem, że prześladowania pójdą za daleko... – Urwał, przez chwilę wpatrując się w ścianę niewidzącym wzrokiem. – Naprawdę powinienem to zapamiętać...

Sasha zamrugała gwałtownie, a cienka linia pojawiła się między jej brwiami. Spuściła wzrok na swoje dłonie, a potem spojrzała na świecę, którą trzymał Blaise. Pochyliła się i przyjrzała jej dokładniej, chwytając rękę Blaise'a, by powstrzymać go przed odejściem. Wzdrygnęła się po chwili, otwierając szerzej oczy.

- Jesteś Ogma!**

Bóg nauki odwrócił się i uśmiechnął do niej.

- Oczywiście, że jestem, dziecko. Kim ty jesteś? – Wychylił się zza Severusa, ignorując ostrzegawcze spojrzenie, jakie Mistrz Eliksirów posłał w jego stronę.
- S-Sasha. – Ciemnowłosa dziewczyna zamrugała kilkukrotnie, patrząc na boga. – Ty... Ty... Cześć. – Pokryła się ostrym szkarłatem i strząsnęła sobie włosy z twarzy. – Ja nie... To znaczy, to miało być tylko zaklęcie naprowadzające, nie rzeczywiste wezwanie...

Neville położył dłoń na jej ramieniu, gdy kontynuowała swój bełkot. Ogma uśmiechnął się do nich ciepło, klepiąc się łagodnie po brzuchu.

- Och, dziecino. Minęły wieki, od kiedy ostatni raz poczułem swoje imię umieszczone w rytualnej wypowiedzi. – Zamknął na chwilę oczy, odchylając głowę do tyłu i biorąc głęboki wdech. – Jesteśmy w Hogwarcie, nie mylę się?
- T-tak. – Remus nerwowo oblizał usta, przesuwając wzrokiem pomiędzy dziewczyną a bogiem. Syriusz prawie drżał z napięcia przy jego boku, ściskając mocno różdżkę w dłoni.

Ogma spojrzał na niego na chwilę, lekceważąc go, po czym zwrócił się z powrotem do Sashy.

- Naprawdę?

Sasha spojrzała na Severusa, który przesunął się, by stanąć za dziewczyną, kładąc dłoń wolną od różdżki na jej ramieniu.

- Tak. To jest Hogwart. – Przyjęła chusteczkę, którą podał jej Blaise, i przycisnęła ją do dłoni, krzywiąc się, gdy materiał zetknął się z nacięciem.
- A dlaczego prosiłaś o pokierowanie, dziecino? – Ogma splótł ze sobą palce i oparł je na szczycie brzucha; niewielki uśmiech pojawił się na jego twarzy.

Skupił na niej całą swą uwagę, całkowicie ignorując pozostałych.

- Ja... mieliśmy problem ze wzmocnieniem barier. – Spróbowała zrobić krok do przodu, ale uścisk Mistrza Eliksirów zatrzymał ją w miejscu. – Żadne z zaklęć, które nakładaliśmy warstwami, nie zadziałało...
- Ach, cóż. – Ogma zmarszczył brwi, patrząc na mężczyznę stojącego za Sashą, ale wzruszył nieznacznie ramionami. – To właśnie to robicie źle. Zaklęcia nie są warstwowe jak farba, o nie... – Pokręcił lekko głową, a niewielkie linie pojawiły się wokół jego ust i oczu, gdy jego uśmiech powiększył się. – Przez zaprawę, cegły i krew zostały nałożone. Przez zaprawę, cegły i krew zostaną zestalone. – Mrugnął do niej, a jego oczy błysnęły szaleńczo, po czym zniknął.
- Co to było, do cholery? – Syriusz otrząsnął się i potarł swe ramiona, wpatrując się w miejsce, w którym Ogma dopiero co stał. Zrobił krok w stronę Remusa, przelotnie ocierając się ramieniem o kochanka.
- Ja... Ja... – Sasha wzruszyła ramionami i przełknęła gęstą ślinę, wiercąc się pod ich spojrzeniami. – Zanim zeszliśmy tu na dół... Ja... kilka dni temu znalazłam zaklęcie. Miało nam po prostu pomóc... no wiecie, skierować na właściwą drogę. Nigdy nie pomyślałam... – Pokręciła głową i zmniejszyła ucisk dłoni, powoli wycierając nadmiar krwi i nie podnosząc wzroku do czasu, gdy ciepło z jej policzków zniknęło.
- Ale przelana krew i świeca... płomień i ofiara. Hmm – Remus z roztargnieniem potarł się po karku, kiwając głową. W jego oczach pojawił się błysk, gdy odwrócił się z powrotem w stronę miejsca, w którym stał bóg. – Tak czy owak, czym się przecięłaś?
- Piórem. – Spojrzeli na nią. – Co? – Poruszyła się niespokojnie pod ich badawczym wzrokiem, krzywiąc się, gdy krew znów zaczęła płynąć z rozcięcia.
- Przecięłaś się swoim piórem? – Severus zabrał rękę z jej ramienia, a niewielki uśmiech wypłynął na jego twarz. Przyłapał Syriusza na tym, że się w niego wpatrywał, i skrzywił się zgryźliwie, odwracając się od animaga ze stłumionym warknięciem. Syriusz pochylił głowę, by ukryć szeroki uśmiech.
- Tak, proszę pana. – Sasha wzruszyła ramionami i spojrzała na opiekuna swego domu z zawstydzonym uśmiechem. – Właściwie to nabiłam na nie dłoń, i to dość mocno.

Neville chwycił jej dłoń i przechylił ją w stronę świecy. Skrzywił się i trącił nacięcie, ignorując jej piśnięcie z bólu.

- Tutaj. – Wziął zgniecioną chusteczkę i złożył ją ostrożnie, przyciskając ją mocno do jej dłoni przed przymocowaniem jej w tym miejscu. – Na razie wystarczy. Musisz mocniej na nią naciskać albo krew nadal będzie lecieć. Nie puszczaj jej.
- Dobra robota, Neville. – Remus uśmiechnął się do piaskowowłosego nastolatka, który zaczerwienił się, słysząc pochwałę. Blaise nakrył usta wolną rękę, ukrywając uśmiech spowodowany rumieńcem swojego chłopaka.
- Pięć punktów dla Slytherinu. – Neville zagapił się na Mistrza Eliksirów, który uśmiechnął się złośliwie do Syriusza. Animag warknął pod nosem i wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć.
- No więc! – Blaise kopnął Sashę w kostkę, przyciągając jej uwagę – i spojrzenie. – Bariery? – Uniósł brew, patrząc na dorosłych, którzy przez chwilę wpatrywali się w niego nieprzytomnie.
- Ach, tak. – Severus uśmiechnął się drwiąco do Syriusza, a następnie odwrócił się i przeszedł przez pokój, zatrzymując się o krok od miejsca, w którym stał Ogma. – Przez zaprawę, cegły i krew... – Zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi, wpatrując się w ścianę.
- Jeśli nie są warstwowe, wtedy bariery są tego typu, w którym nigdy nie słyszałem. – Syriusz odsunął krzesło od jednego z biurek i usiadł na nim ciężko, opierając łokcie na kolanach. Remus położył dłoń na jego ramieniu i pokręcił lekko głową, marszcząc brwi.
- Jestem pewien, że to niespodzianka dla nas wszystkich, Black. – Severus pochylił się i dotknął ściany długim palcem, odsuwając go po chwili i pocierając osad, który pozostał mu na skórze.
- Zamknij się, Snape. – Dłoń Remusa zacisnęła się mocniej na ramieniu animaga.
- Syriuszu... – Wilkołak ucisnął mocno grzbiet swojego nosa, ze zmartwieniem widocznym na twarzy.
- Myślę, że to oznacza, że budowniczowie wymieszali swoją krew z zaprawą! – Zapadła cisza, gdy wszyscy odwrócili się i wbili wzrok w Neville'a.

Piaskowowłosy chłopak stał w miejscu, a rumieniec zabarwił jego policzki i uszy.

– To znaczy... ten... Ogma powiedział „przez zaprawę, cegły i krew", prawda? Cóż, budowniczowie mogli dołączyć ofiarowaną krew do ścian, zamiast po prostu umieścić w nich zaklęcia, gdy budowa zostanie zakończona... To znaczy, zobaczcie, jak szybko... ten... yyy, bóg pojawił się, gdy Sasha przecięła swoją rękę. – Neville zamknął usta i wbił wzrok w podłogę, próbując powstrzymać się od dalszego bełkotania.
- To bardzo dobre przypuszczenie, panie Longbottom. – Severus skinął powoli głową, stukając palcem o wargi. Neville wytrzeszczył oczy na Mistrza Eliksirów, otwierając szeroko usta, gdy starszy czarodziej pochwalił go ponownie. – Tak, element ziemi byłby w zaprawie, powietrze w cegłach i zaprawie, woda...
- Też jest w zaprawie, wiemy o tym, Snape. – Syriusz skrzyżował nogi w kostkach, ignorując nienawistne spojrzenie posłane w jego stronę. Remus westchnął i zabrał rękę z ramienia animaga, przewracając oczami na opryskliwość swego kochanka.
- A element ognia pochodzi z cegieł! – Sasha zgięła ostrożnie rękę, krzywiąc się nieco, gdy naciągnęła materiał przy skórze. – Więc ich modlitwy i zaklęcia są zmieszane w samych murach szkoły, sprawiając, że wszystkie są połączone, zamiast leżeć jedne na drugich.
- W ten sposób są o wiele silniejsze i trudniejsze do przebicia. – Severus opuścił ręce i przesunął dłonią wzdłuż chropowatej ściany, marszcząc brwi, gdy uważnie obserwował ciemne kamienie. – Ale to wciąż nie wyjaśnia, jak mamy połączyć zaklęcia ochronne, które znamy, ze starożytnymi zaklęciami, których używali budowniczowie.
- Może... – Blaise zmarszczył brwi i spojrzał na Neville'a. – Co, jeśli weźmiemy naszą krew i złożymy ją w ofierze?
- Co?! – Syriusz błyskawicznie zerwał się na nogi, wpatrując się w czarnowłosego chłopaka.
- Cicho, Black. – Oczy Severusa pociemniały, gdy rozważał słowa Blaise'a.
- Ten chłopak właśnie zasugerował... – Syriusz wziął głęboki oddech, a jego twarz pokryła się nikłym rumieńcem. – Słuchaj, to jest magia krwi...
- Zamknij się, Black. – Mistrz Eliksirów obdarzył go lodowatym spojrzeniem, które uciszyło animaga w połowie wypowiedzi. – Pan Zabini dotarł do sedna sprawy. Jeśli starożytni budowniczowie nie byli przeciwni używaniu magii krwi, my też nie powinniśmy być przy wzmacnianiu barier. – Severus zabrał dłoń ze ściany i cofnął się o krok, z namysłem wpatrując się w mur.
- Ale... – Syriusz spojrzał na Remusa, ale odkrył, że jego kochanek nie patrzy na niego. – Dobra, dobra. – Jego ramiona opadły, a on podniósł ręce, pokazując, że się poddaje. – Może to jest właściwa droga, by to zrobić... ale spróbujmy najpierw wszystkich alejek, okej? – Spojrzał błagalnie na Remusa.

Wilkołak wpatrywał się uważnie w byłego Aurora, po czym powoli skinął głową.

- W porządku, Syriuszu. Spróbujemy raz jeszcze z warstwami zaklęć, a jeśli wciąż nie będą działać, wypróbujemy propozycję Blaise'a. – Remus westchnął i ze zmęczeniem odgarnął sobie włosy z oczu. – Zaczynajmy.


~~~~~~


W końcu wypróbowali każde zaklęcie, jakie znali – i kilka, które zaproponował Syriusz, a o których żadne ze Ślizgonów wcześniej nie słyszało. Animag nie chciał zdradzić im swoich źródeł po dość spektakularnym pokazie nieudanej magii, która sprawiła, że włosy Severusa zamieniły się w purpurowe na kilka minut; reszta osób w pomieszczeniu schyliła się, by się zasłonić. Mistrz Eliksirów był co najmniej niezadowolony.

Typowe zaklęcia ochronne odbijały się od barier w lochach, nie trzymając się w miejscu lub – częściej – zanikając w kilka sekund od rzucenia. Próbowali wiązać zaklęcia z obiektami, ale każdy przedmiot ich eksperymentów szybko się rozpadał, obracając się w pył w kilka minut od rzucenia zaklęcia.
Sporadycznie zaklęcie ochronne odbijało się od barier i rzucający nurkował, by się ukryć do czasu, gdy reszcie udało się przejąć kontrolę nad zaklęciem, co było trudne, bo większość podstawowych zaklęć, jakie próbowali rzucać, wracała o wiele bardziej... wzmocniona, niż początkowo miała być. Ostatecznie została im tylko jedna opcja – rytuał krwi.

Severus zaoferował własną rękę, zanim ktokolwiek inny zdążył się odezwać. Spojrzał z rezerwą na Remusa, gdy Sasha wyciągnęła z plecaka mały nóż, podając go Mistrzowi Eliksirów z szeroko otwartymi oczami. Ostrożnie naciął prawą rękę i pozwolił krwi niechlujnie spływać na podłogę, ale upewniając się, że ani odrobina nie spadnie mu na buty.

- Powinniśmy coś powiedzieć? – Neville wbił palce w szatę Blaise'a i obserwował opiekuna swego domu wielkimi oczami, przygryzając mocno dolną wargę.
- Nie wiem. – Czarnowłosy chłopak wzruszył ramionami i poklepał delikatnie chłodną dłoń Neville'a. – Może?

Severus spojrzał na nich i poruszył się nieznacznie, ocierając nóż o swą szatę, po czym oddał go Sashy, nie patrząc na nią. Zerknął na Remusa i Syriusza, zanim odchrząknął głośno i przewrócił oczami.

- Rzućcie już te cholerne zaklęcia.
- Czyżby ktoś tu chorował z powodu widoku krwi? – Syriusz uśmiechnął się złośliwie do drugiego mężczyzny, ale burknął, gdy łokieć Remusa zetknął się z jego bokiem. Spojrzał na swego kochanka i zamknął usta na widok twarzy wilkołaka.

Remus podniósł różdżkę i rzucił zwykłe zaklęcie ochronne. Zaklęcie wystrzeliło z różdżki wilkołaka, owijając się wokół krwi wciąż spływającej po ręce Severusa, po czym dopasowało się do ścian pomieszczenia i mignęło raz, zanim zniknęło. Wstrzymali oddech. Magia utrzymała się przez minutę. Dwie minuty. Ale w trzeciej wypaczyła się i wygięła, po czym ostatecznie rozpadła się.

- Psiakrew. – Severus opuścił ramię i przycisnął rękaw szaty do rozcięcia, wpatrując się w ściany z wściekłością. – To powinno zadziałać.

Sasha podeszła bliżej, ostrożnie obserwując krew na podłodze. Spojrzała w górę na ściany i ponownie na podłogę. Położyła plecak na stole i wyciągnęła z niego starożytny tekst zapisany runami. Przerzuciła kilka stron, aż wreszcie znalazła tę, której szukała. Odwinęła bandaż ze swej ręki, a następnie kilkukrotnie zgięła i wyprostowała dłoń, by przyciągnąć krew z powrotem na powierzchnię. Neville stanął obok niej, zerkając ponad jej ramieniem na książkę.

- Co robisz? – Dorośli wciąż ich ignorowali, debatując między sobą nad najlepszym sposobem, by przejść następną próbę.

Sasha wzruszyła ramionami.

- Zamierzam czegoś spróbować. – Położył książkę na stole obok świecy, wpatrując się uważnie w obraz na stronie. Wzięła głęboki wdech i trąciła ranę, krzywiąc się na widok niewielkiej ilości dostępnej krwi. Zanim którykolwiek z chłopców zdążył ją powstrzymać, podniosła nóż i głębiej nacięła dłoń, sycząc z bólu. Zanurzyła palce we krwi wypływającej z rozcięcia, po czym zaczęła kreślić nimi runy na ścianie, ignorując zaskoczone okrzyki chłopców i nagłe zainteresowanie dorosłych.

Zmiana w pomieszczeniu była natychmiastowa. Przetoczył się przez nie nagły szum; głębokie wibracje spowodowały, że stół zaczął drżeć, a świeca migotać. Blaise chwycił świecę i podniósł ją ze stołu, zanim zdążyła się przewrócić, trzymając ją w górze, by Sasha miała więcej światła. Dziewczyna posłała mu przepełniony bólem uśmiech, po czym spojrzała z powrotem na dłoń, przygryzając mocno wargę, gdy nacisnęła na skórę, by krew popłynęła mocniej. Zignorowała trzech starszych czarodziejów, którzy pojawili się przy niej, i skoncentrowała się na swym zadaniu, ignorując spojrzenia, jakie posyłali jej mężczyźni.

Gdy tylko ukończyła runy, cofnęła się, oblizując nerwowo usta. Severus natychmiast chwycił ją za rękę i przycisnął własną chusteczkę do rany, patrząc na dziewczynę złowrogo.

- Głupi dzieciak! – Pokręcił głową, gdy biały materiał szybko zmienił kolor na szkarłatny. – Co ty sobie myślałaś?!
- Ciii – Sasha bez przekonania spróbowała wyrwać mu swoją rękę, ale pozwoliła starszemu mężczyźnie wściekać się tak bardzo, jak tylko chciał. – Myślę, że to działa. – Rzeczywiście, obraz zalśnił jasno i powoli wyblakł, a krew i światło rozprzestrzeniły się po powierzchni ściany. Magia wokół nich zadrżała i zachwiała się... a potem utrzymała się.

Wszyscy odetchnęli z ulgą.

- To działa. – Sasha rozluźniła się z ulgą, a następnie skrzywiła się, gdy Severus mocniej przycisnął materiał do jej rany.
- Trochę. – Remus podszedł do ściany; niewielki grymas pojawił się na jego twarzy, gdy przyglądał się runie, którą Sasha narysowała na ścianie. – To jedyne pomieszczenie, które będzie chronione. Jeśli chcemy zabezpieczyć całe lochy... – Wypuścił gwałtownie powietrze, zdmuchując sobie grzywkę z oczu, i potarł się po karku.
- Będziemy potrzebować większej liczby ochotników. – Syriusz uniósł brwi, widząc ich spojrzenia. – Wiecie, ja też czasem powiem coś mądrego. – Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał groźnie na swego kochanka, z uporem unosząc podbródek.

Remus uśmiechnął się do niego szeroko, nie mówiąc ani słowa, a jego bursztynowe oczy błyszczały. Ślizgoni przewrócili oczami i odwrócili się jak na komendę.


~~~~~~


Morrigan leciała przez Ciemność, a jej obsydianowe oczy przeszukiwały czerń w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu. Jej siostry chodziły po Ścieżkach, a ich jasne aury odznaczały się w Ciemności. Ścieżki rozjaśniały się jedna po drugiej, gdy boginie nimi przechodziły, zataczając coraz większą spiralę i szukając swoich braci, ale nie znalazły ani śladu Gwyn ap Nudd ani żadnego z pozostałych bogów. Mroczna bogini warknęła na mgły i wzniosła się wyżej i dalej w Ciemność. Gwyn ap Nudd. Jej złote oczy rozbłysły, gdy zanurkowała głębiej we mgłę. Gdzie jesteś?

Rosmerta była na rozdrożu, opierając rękę na drogowskazie, gdy nagle zamarła, przekrzywiając głowę na bok i nasłuchując uważnie. Zapach przepłynął obok jej nosa, a ona zbladła, zaciskając dłonie na spódnicy, gdy serce zaczęło bić jej w gardle. Wbiła wzrok w Ciemność, mrużąc oczy i szukając Morrigan – ale starszej bogini nigdzie nie było widać. Rhiannon była blisko, Rosmerta mogła wyczuć jej obecność w Ciemności, i podchodziła coraz bliżej. Przygryzła wargę i przytrzymała spódnicę, ruszając biegiem w stronę obecności drugiej bogini, nie zamierzając czekać.To po prostu nie może być możliwe. Pokręciła głową i roześmiała się nagle; jej oczy emanowały dzikim światłem, gdy biegła. Nie może!

Dian Cecht podniósł wzrok znad książki, którą trzymał w ręku, a włoski na jego karku uniosły się. Wstał ze swego miejsca i podszedł do okna, wyglądając przez nie i patrząc na miejsce, w którym kiedyś znajdowały się pagórkowate pola jego ziem. Inny Świat rozpadł się do takiego stanu, w którym nic nie pozostało po słońcach i księżycach, które wschodziły i zachodziły dla kaprysu ich twórców. Ziemie, na których kiedyś mieszkały pomniejsze wierne duchy Innego Świata, zniknęły dawno temu, pozostawiając po sobie tylko ruiny jego gospodarstwa i nic poza tym.

Dian Cecht wpatrywał się w Ciemność; ciarki przeszły mu po szyi i przemknęły po całej jego skórze. Zamrugał z wściekłością, kręcąc lekko głową na widok, jaki rozpościerał się przed nim.

Z mgieł wynurzało się morze.


~~~~~~


Harry westchnął i ze zmęczeniem potarł grzbiet swego nosa. Dokuczał mu słaby ból głowy, który tak łatwo nie przechodził – ale nie wspomniał o tym nikomu. Nie, jeśli chcę wyjść ze skrzydła szpitalnego przed dwudziestką. Przewrócił oczami i parsknął, opuszczając rękę na bok, gdy Draco wsunął głowę przez uchylone drzwi i spojrzał na niego.

Blondyn uśmiechnął się, prześlizgując się obok drzwi i cicho zamykając je za sobą. Draco przeszedł przez pokój i przysiadł na brzegu łóżka, wyciągając rękę, by przesunąć palcami po policzku Harry'ego.

- Hej.
- Hej. – Harry pochylił się w stronę dotykającej go dłoni; im dłużej blondyn był blisko niego, tym pokój stawał się wyraźniejszy. – Myślisz, że mogę już stąd wyjść?

Draco zmarszczył brwi, spoglądając w stronę drzwi, zza których obaj słyszeli panią Pomfrey kłócącą się z Severusem.

- Nie wiem. – Wzruszył ramionami i przysunął się bliżej do mniejszego chłopaka. – Nie jestem nawet pewien, czy najlepiej dla ciebie byłoby, gdybyś stąd wyszedł... W końcu nie minął nawet dzień od...

Harry uciszył chłopaka, przykładając palce do jego ust.

- Ciii. – Przechylił głowę na bok i nasłuchiwał. – Słyszysz to?

Draco otworzył szerzej oczy, wpatrując się w Harry'ego.

- Co mam słyszeć? – Chwycił drugiego chłopaka za dłoń, ściskając ją delikatnie we własnej.
- Tysiąc skrzypiec grających „Świat mnie opłakuje" – Harry przewrócił oczami i pokręcił głową; uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi na oburzenie widoczne na twarzy Dracona.
- Potter, nie waż się żartować z czegoś takiego! – Gniew rozjaśnił blade oczy Dracona, sprawiając, że zalśniły. Odepchnął od siebie Harry'ego, zaciskając dłonie w pięści i wpatrując się w jego zielone oczy. – To nie było zabawne.

Uśmiech Harry'ego zbladł i wreszcie całkowicie zniknął. Spojrzał na Dracona poważnie, z bolesnym supłem w gardle.

- Wiem. – Odwrócił wzrok od blondyna, mrugając gwałtownie. – Ale gdybym z tego nie żartował, musiałbym rzeczywiście o tym myśleć. A gdybym rzeczywiście o tym myślał, sprawy zaczęłyby... dziać się. A ja... – przełknął boleśnie i przesunął dłońmi po narzucie – nie chcę o tym myśleć... o niczym, tylko na razie. Dobrze?
- Hej. – Draco nagle znalazł się przy jego boku i objął go mocno. Harry ścisnął dłońmi miękkie ubrania chłopaka, wtulając głowę w jego szyję. Draco ignorował ciepło, które rozchodziło się po jego skórze, zataczając uspokajające kręgi na plecach Harry'ego. – Ciii. Przepraszam. Nie pomyślałem...
- Nie wiedziałeś. – Harry wzruszył ramionami i rozluźnił się, pozwalając Draconowi wciągnąć go na swoje kolana. – To... Jest lepiej, gdy jesteś w pobliżu. Wszystko wygląda... przejrzyściej. Bardziej stabilnie.
- Co masz na myśli? – Draco owinął ich kołdrą i oparł policzek o ciemne włosy, które miał pod brodą.

Harry pokręcił lekko głową i wsunął rękę pod koszulę Dracona, przyciskając ciało do ciała. Wziął kilka głębokich wdechów, powoli wypuszczając powietrze po każdym i słuchając bicia serca blondyna.

- Kiedy... kiedy jestem sam... jest tak, jakby... – Zmarszczył brwi i przysunął się bliżej do większego chłopaka. – Jest tak, jakby pokój zanikał. Czasami. Nie cały czas. Ale czasami... – Wypuścił powoli powietrze. – Sprawy zaczynają się wyślizgiwać. Są szepczące istoty, poruszające się, które widzę kątem oka. A czasem wydaje mi się... – Harry zadrżał. – Czasem wydaje mi się, że słyszę ocean, i nie wiem, dlaczego...
- Ciii – Serce Dracona ścisnęło się, gdy Harry mówił. Zdjął koszulkę mniejszemu chłopakowi i przesunął palcami po jego bladej skórze, marszcząc brwi, gdy odkrył gęsią skórkę. Położył się z Harrym w ramionach, przyciągając chłopaka bliżej i pocierając łagodnie jego skórę. – Jesteśmy całe mile od oceanu, Harry. Może to twoje uszy? Pamiętam, że Millie mówiła coś o tym, że raz...
- Nie. – Harry prychnął i odwrócił głowę, opierając ją na ramieniu blondyna. – To nie tak. – Zielone oczy pociemniały, gdy przesunął spojrzenie z Dracona na ścianę. – Ale to jeden z powodów, dla których chcę stąd wyjść. – Zamknął na chwilę oczy. – Jeśli... jeśli będę przebywał z ludźmi, nie będę w stanie tego słyszeć. To po prostu zniknie na tle hałasu, a ja spróbuję choć przez chwilę być normalny.

Draco podniósł rękę i zanurzył ja w ciemnych włosach, odsuwając głowę Harry'ego tak, że mógł spojrzeć w zielone oczy.

- Ale kiedy jestem tu... to uczucie odchodzi?

Harry skinął nieznacznie głową, a słaby uśmiech rozciągnął jego wargi.

- Taaa. – Przyjrzał się twarzy Dracona, tylko odrobinę rozmytej przez tę niewielką odległość. – Odchodzi.
- Dobrze. – Draco pochylił się i delikatnie pocałował Harry'ego, odsuwając się po chwili i przyciągając ciemnowłosą głowę do swego ramienia. – Dobrze się składa, że już wcześniej obiecałem, że nigdy cię nie opuszczę. – Musnął ustami czoło Harry'ego, przeczesując palcami ciemne pukle. – Jesteś mój – a Malfoy nigdy nie wypuszcza z rąk tego, co jest jego.

Mniejszy chłopak parsknął, ale zrelaksował się pod dotykiem Dracona. Pozwolił blondynowi go pocieszyć, przywierając do większego ciała tak mocno, jak tylko się odważył. Pokój lekko zawirował wokół nich, a on zamknął mocno oczy, słysząc narastający dźwięk fal. Proszę, pozwól mi wyjść. Pozwól mi być z innymi ludźmi... Nie chcę tego więcej słuchać...


~~~~~~


Wielka Sala była głośniejsza niż zwykle. Zajęcia były odwołane już drugi dzień z rzędu i żaden z nauczycieli nie powiedział ani słowa na ten temat.

- Co się dzieje?
- Może nauczyciele są na strajku!
- Co to jest strajk?

Hermiona westchnęła, opierając podbródek na ręku, gdy osunęła się na ławkę przy stole Gryffindoru. Usiadła na samym końcu; od jej kolegów z roku dzieliła ją większość uczniów z jej Domu. Spojrzała ponad nimi i zobaczyła, że Ron się w nią wpatruje. Spiorunowała go wzrokiem i przewróciła oczami, odwracając się. Jej wzrok padł na stół Slytherinu, który był jeszcze bardziej wyludniony niż zwykle. Była tam Ginny, tak samo jak Pansy i Millicenta; wszystkie trzy gawędziły uprzejmie, pochylając głowy nad magazynem, który trzymała blondynka. Harry'ego i Dracona nigdzie nie było widać. Ginny odwróciła się i przyłapała Hermionę na wpatrywaniu się w nią. Młodsza czarownica zmrużyła oczy, rzucając jej wyzywające spojrzenie.

- Naprawdę nie powinnaś walczyć z nią na spojrzenia. – Głos Seamusa zaburzył koncentrację Hermiony.

Odwróciła się i popatrzyła na Irlandczyka, który siadał właśnie na ławce obok niej.

- Dlaczego?
- Ona wygra. – Seamus nalał sobie szklankę soku z dyni i wziął długi łyk.

Gdy ponownie napełnił naczynie, Hermiona dojrzała bandaż wystający spod jego rękawa.

- Seamus, co ci się stało w rękę?

Wzdrygnął się, a sok z dyni wyleciał mu ze szklanki. Spojrzał na jej rękę i zaczerwienił się, pospiesznie naciągając sweter.

- To nic takiego, Hermiono. – Odstawił dzbanek z głośnym stuknięciem, gwałtownie chowając ręce pod stołem.

Hermiona zmrużyła oczy, patrząc na chłopaka.

- Seamus...

Seamus pochylił się w jej stronę; jego oczy były szeroko otwarte i śmiertelnie poważne.

- To. Nic. Takiego. Hermiono. – Kiwnął lekko głową, wskazując na uczniów siedzących wokół nich. – Po prostu odpuść, w porządku? Ja... pomagałem kilku osobom.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, wpatrując się w jego rękę przez długa chwilę. Nagle sapnęła.

- Jesteś...

Noga zetknęła się z jej łydką, sprawiając, że pisnęła. Spojrzała na Seamusa, który patrzył na nią bez cienia skruchy.

- To. Nic. Takiego.

Hermiona przełknęła gęstą ślinę i skinęła głową, zmrożona spojrzeniem chłopaka.

- W porządku. – Spuściła wzrok na jego rękę. – Ale czy nie było innego sposobu?

Twarz Seamusa złagodniała nieco.

- Nie, Herm. Nie było innego sposobu.
- Och. – Wyprostowała się i wbiła wzrok w swój talerz, splatając dłonie na kolanach. – Co się dzieje? – Jej głos był cichy, prawie bezdźwięczny.

Seamus kilkukrotnie otwierał i zamykał usta, aż w końcu westchnął. Podrapał się po głowie, a osobliwy uśmiech pojawił się na jego twarzy.

- Widzisz, Hermiono...
- Panie i panowie. – Głos dyrektora przerwał Seamusowi, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Albus stał z poważnym wyrazem twarzy, opierając ręce na stole. – Wiem, że ostatnie dni były dla was wszystkich dezorientujące, za co przepraszam. Zajęcia będą odwołane aż do następnego tygodnia, kiedy to je wznowimy – mam nadzieję, że bez następnych przerw. Nadchodzą bardzo mroczne czasy, dzieci, i musimy być silni. Piątoroczni i starsi – proszę, byście zostali po obiedzie. Młodsze roczniki natychmiast udadzą się do swoich dormitoriów. Wszystko zostanie wyjaśnione we właściwym czasie.

Zbiorowy pomruk przetoczył się przez pomieszczenie, gdy Albus usiadł z powrotem. Hermiona spojrzała na stół Slytherinu w samą porę, by zobaczyć, jak pojawiają się Draco i Harry. Blondyn wyglądał o wiele lepiej niż wtedy, gdy widziała go ostatni raz; jego zwykły, wyniosły wyraz twarzy, był na swoim miejscu, wraz z drwiącym uśmieszkiem. Harry natomiast...

Wygląda jak duch. Hermiona chwyciła się brzegu stołu, otwierając szeroko oczy. Zielonooki chłopak był blady i miał mocno podkrążone oczy. Jego kości policzkowe stały się wyraźniejsze, tworząc głębokie cienie na jego policzkach. Hermiona dostrzegła również, jak drży lekko i jak Draco pomaga mu utrzymać równowagę, gdy próbował wsunąć się na swoje miejsce. Harry przewrócił wtedy oczami, mówiąc coś, co sprawiło, że maska drugiego chłopaka pękła lekko, i pozwoliło mu się roześmiać. Zignorował pomocne dłonie swoich współdomowników i sam nalał sobie szklankę soku z dyni, unosząc brew i zerkając na Dracona, gdy odstawił dzbanek bez uronienia ani kropli.

- Dobrze to ukrywa. – Głos Seamusa był cichy. Hermiona odwróciła się i spojrzała na drugiego Gryfona, który również uważnie obserwował Harry'ego. Posłał jej pełen smutku uśmiech i wzruszył ramionami. – Ale jest coraz gorzej. S... Wszyscy się martwimy.
- Jak bardzo źle jest? – Hermiona spuściła wzrok na swój talerz, czując tworząca się w jej gardle gulę. Myślałam, że nic nie może być gorsze od tego, co widziałam... Spojrzała ponownie na stół Slytherinu, obserwując uważnie Harry'ego. Ale teraz...
- Wystarczająco źle – powiedział Seamus ponurym głosem, przenosząc wzrok na swój talerz i zaczynając napełniać talerz jedzeniem; co jakiś czas zerkał jeszcze na zielonookiego chłopaka.

Hermiona zacisnęła powieki, biorąc głęboki wdech i wypuszczając powoli powietrze. Och, Harry... Pokręciła głową i rozejrzała się po pomieszczeniu, obserwując, jak inni uczniowie śmieją się i swobodnie ze sobą gawędzą. Gwałtownie odepchnęła od siebie talerz, tracąc apetyt. Seamus posłał jej współczujący uśmiech, po czym wrócił do obserwowania stołu stojącego naprzeciw niego. Hermiona podniosła ręce i zaczęła pocierać swe skronie, czując nadchodzący ciężki ból głowy.


~~~~~~


Uczniowie piątego, szóstego i siódmego roku przysunęli się do końca stołu, gromadząc się bliżej stołu prezydialnego i nauczycieli.

Albus spojrzał na ich zwrócone w górę twarze, a jego serce ścisnęło się mocno. Odepchnął od siebie to uczucie, odchrząkując i wstając.

- Dziękuję, że zostaliście. – Uśmiechnął się do dwójki Puchonów, którzy znajdowali przed nim. – Mam kilka bardzo ważnych informacji. – Schował dłonie w rękawach, biorąc głęboki oddech i szybko przesuwając wzrokiem po tłumie uczniów. – Voldemort planuje zaatakować Hogwart za pięć dni.

Rozległy się westchnienia i kilka krzyków, gdy do uczniów dotarło, co powiedział. Albus uniósł rękę, by ich uciszyć, co poskutkowało niemal natychmiast.

- Obserwatorzy Czarnego Pana już otoczyli szkołę. Chciałbym odesłać was z dala od tego okropnego wydarzenia, ale wasze bezpieczeństwo, tak samo jak waszych rodzin, jest poważnie zagrożone.
- Dlaczego? – Szóstoroczna Puchonka, wyglądająca na przerażoną, wstała i objęła się ciasno ramionami. – Dlaczego nie możemy wyjechać?
- Bo wybiją was jedno po drugim. – Wszyscy odwrócili głowy, słysząc chłodny głos Pansy. Ślizgoni byli jedynymi, którzy przyjęli wiadomości ze spokojem, maski powściągliwości mając na swoich miejscach. Nawet Harry zdołał przywołać na twarz neutralny wyraz, obserwowany przez pozostałych uczniów.
- Powiedziała śmierciożerczyni. – Nieprzyjemne burknięcie nadeszło od strony stołu Gryfonów.

Albus odwrócił się do swego złotego Domu i zmarszczył brwi.

- Spokojnie, dzieci. – Jego spojrzenie zmieniło się w mroźne i uczniowie poruszyli się nerwowo pod jego wpływem. – W tej sytuacji musimy pracować razem. Podzieleni upadniemy, a razem odniesiemy zwycięstwo. Opiekunowie waszych domów odprowadzą was do dormitoriów, gdzie poinformują młodsze dzieci o niebezpieczeństwie. Potrzebujemy waszej pomocy, by utrzymać młodsze roczniki w spokoju i pod kontrolą, a gdy nadejdzie bitwa, chcemy, byście poprowadzili ich ku bezpieczeństwu, jeśli Jasnej Stronie się nie powiedzie. – Albus wyglądał ponuro.
- Ale dlaczego Aurorzy nie mogą tu przybyć i nam pomóc? – Ron wstał powoli, z determinacją wypisaną na twarzy. Wokół niego kilka osób pokiwało głowami.
- Punkt aportacyjny szkoły znajduje się poza granicami Hogwartu. Bariery, które chronią szkołę, nie chronią tego terenu, więc każdy, kto będzie chciał przybyć do szkoły lub spróbuje ją opuścić, stanie się łatwym celem. – Albus pokręcił powoli głową. – Chciałbym, by istniało inne wyjście... ale, poza opuszczeniem barier szkoły, nie ma żadnego.
- Ale... – Ron żuł swoją dolna wargę, a blady rumieniec pojawił się na jego twarzy. – Co z naszymi rodzinami?

Albus skinął głową i pochylił ją na chwilę.

- Wasze rodziny będą w większym niebezpieczeństwie, próbując zabrać was ze szkoły, niż zostawiając was tutaj. Dzieci. – Podniósł ręce, patrząc na nich ze zmęczeniem widocznym w niebieskich oczach. – Przykro mi, ale taka jest cena wojny. By zachować spokój w czarodziejskim świecie, musimy utrzymać w sekrecie atak na szkołę; w przeciwnym razie panika ogarnie społeczeństwo, co pozwoli Voldemortowi uzyskać jeszcze silniejszą pozycję. Ufam wam – Albus pochylił się, powodując większe skupienie widoczne na twarzach uczniów – że pomożecie nam w czasie kryzysu. Musicie zrobić wszystko, co możecie, by pomóc nam w tych mrocznych czasach. Zachowajcie czujność i bądźcie przytomni. Cały czas miejcie przy sobie wasze różdżki i nie chodźcie nigdzie sami. Miejcie oko na swoich kolegów, a przede wszystkim nie opuszczajcie terenu zamku.

Uczniowie wpatrywali się w niego szeroko otwartymi oczami. Pokiwali głowami, a pomruki akceptacji i zrozumienia przetoczyły się falą od jednego stołu do drugiego. Tylko Ślizgoni pozostali niewzruszeni, patrząc przed siebie chłodno i milcząc.

Albus popatrzył na Harry'ego, który odwzajemnił spojrzenie. Zielone oczy były przepełnione smutkiem, a cienie pod nimi wyglądały na ciemniejsze niż zwykle. Och, mój chłopcze. Albus przerwał kontakt wzrokowy i spojrzał na stół Gryfonów. Chciałbym, by mogło być inaczej.


~~~~~~


- Ron!

Najmłodszy z Weasleyów obrócił się i uśmiechnął ponuro do Michaela.

- Hej. – Gryfon wyglądał posępnie. Zaczekał, aż Krukon go dogoni, głęboko wciskając ręce w kieszenie.
- Hej. – Michael westchnął i przeczesał dłonią włosy. Spojrzał uważnie na Rona. Muszę być ostrożny... – Możesz w to uwierzyć? – Opuścił ręce wzdłuż ciała, nerwowo nawijając na nie szatę.
- Taaa, mogę. – Oczy Rona błysnęły niebezpiecznie. – Nie mogę jednak uwierzyć w to, że Dumbledore pozwala Potterowi tu zostać. Czy on nie wie, że Potter go tu doprowadzi? To znaczy... są połączeni! Blizna przeprowadzi Sam-Wiesz-Kogo przez bariery i Potter nie kiwnie nawet palcem, by mu pomóc!

Michael z trudem ukrył zadowolenie.

- Taaa. – Westchnął znowu i wzruszył ramionami, spuszczając wzrok na swoje buty. – Dokładnie o tym pomyślałem. – Gratulacje, Ronaldzie Weasley. Gdy zdam swój raport przed Czarnym Panem, na pewno wspomnę, jak bardzo byłeś mi pomocny.
- Naprawdę? – Wargi Rona wygięły się w pół-uśmiechu i chłopak wzruszył ramionami. – Nie jest to coś, co słyszę każdego dnia. – Uśmiech stał się prawdziwy. – Poczekaj tylko, aż bliźniacy się o tym dowiedzą!

Krukon pochylił głowę, by ukryć swój uśmiech, ale pozwolił sobie zaśmiać się cicho. Szybko się ogarnął i przywołał na twarz posępny wyraz, gdy spojrzał z powrotem na drugiego chłopaka.

- Ale powinno być coś, co moglibyśmy zrobić, by go powstrzymać, nie sądzisz? To znaczy... To głupie, by trzymać tu Pottera, gdy są ze sobą połączeni... – Przygryzł wargę i pozwolił zdaniu zaniknąć, obserwując Rona zza jego grzywki, gdy rudzielec rozważał to, co powiedział.
- Taaa. – Ron skinął powoli głową, krzywiąc się. – Masz rację. Co Dumbledore sobie myśli? Musi zabrać stąd Pottera – z dala od nas wszystkich! Wtedy Sam-Wiesz-Kto nie zaatakuje nas i wszyscy będziemy bezpieczni. – Zacisnął w pięść jedną dłoń i mocno uderzył nią w drugą; odgłos rozległ się głośno w opustoszałym korytarzu.
- Dokładnie. – Michael przybrał najbardziej szczery, wyćwiczony wyraz twarzy, podchodząc bliżej do rudzielca. – Musi być sposób, by zabrać Pottera za szkoły, zanim Sam-Wiesz-Kto zaatakuje. Jeśli Dumbledore tego nie zrobi...
- My to zrobimy. – Ron nagle się wyprostował; jego oczy błysnęły. – Jeśli Dumbledore nie zamierza nas ochronić, musimy ochronić się sami!
- Dokładnie. – Oczy Michaela zamigotały. Gestem przywołał Ron bliżej, wciągając rudzielca do niewielkiej wnęki. – Pamiętasz, że jakiś czas temu odbyliśmy pewną rozmowę...


~~~~~~


- Zbliżają się członkowie Zakonu. – Zwykle uporządkowana Minerwa była rozczochrana. Jej włosy powoli wysuwały się z jej normalnego koka, a roztrzepane kosmyki tworzyły aureolę wokół jej głowy.

Albus spojrzał na nią znad stosu papierów, które przeglądał.

- Dobrze. – Ze zmęczeniem potarł dłonią dolną połowę twarzy. – A Weasleyowie?
- Przybędą. – W tonie Minerwy słyszalna była dezaprobata. – Nadal nie rozumiem, dlaczego chcesz ich tutaj, biorąc pod uwagę...
- Są przeciwnikami Voldemorta, Minerwo, a my potrzebujemy każdej pomocy, jaką możemy uzyskać – nawet od nich. – Oczy dyrektora rzadko teraz migotały. Spojrzał na wicedyrektorkę. – Poinformuj mnie, gdy się zjawią.
- Tak, Albusie. – Minerwa pochyliła na chwilę głowę, po czym wyszła.

Choć dostęp do Hogwartu był ograniczony, Albus postanowił utrzymać sieć Fiuu otwartą przez ostatni dzień. Jedyny dostęp do Hogwartu prowadził przez Kwaterę Główną Zakonu i wszystkich, którzy mieli do niej dojście. Mieli cztery dni do chwili, gdy Czarny Pan zaatakuje Hogwart, a Albus chciał, by wszystko było na swoim miejscu przed bitwą. Otwarcie Hogwartu dla Weasleyów było trudna decyzją i Albus miał nadzieję, że nie będzie jej żałował.


~~~~~~


- Uff! – Artur Weasley wypadł z kominka, krzywiąc się z bólu. Jego żona przybyła chwilę później, a jej lądowanie wyglądało nieco bardziej dystyngowanie.
- Arturze? – Molly pogładziła się po włosach, strzepując z roztargnieniem sadzę, która pokrywała jej szaty, i rozglądając się w oszołomieniu.
- Tutaj, najdroższa. – Artur pomógł żonie wstać, pomagając jej pozbyć się resztek popiołu. Odwrócili się do kominka, czekając na przybycie Percy'ego.
Wyskoczył stamtąd chwilę później, czerwieniąc się z zakłopotania po swym pozbawionym wdzięku lądowaniu. Zerwał się na nogi i wygładził szaty, odrzucając próby pomocy ze strony rodziców. Odwrócił od nich wzrok i podskoczył, zwracając uwagę starszych Weasleyów na inne osoby w pomieszczeniu.

Alastor Moody spojrzał na młodego Weasleya, a grymas jeszcze bardziej nieprzyjemny niż zwykle pojawił się na jego twarzy. Lucjusz jednak uśmiechał się do nich, choć uśmiech nie sięgał jego oczu – i obaj trzymali różdżki, celując nimi w nowoprzybyłych.

- Co to ma znaczyć? – Artur zmarszczył brwi, patrząc na Alastora i przesuwając się opiekuńczo przed swoją żonę. Percy położył dłoń na ramieniu matki, ściskając je mocno.
- Podajcie swoje nazwiska i różdżki, i podwińcie rękawy. – Dłoń Moody'ego zacisnęła się na jego różdżce, gdy wpatrywał się w Artura; jego magiczne oko wirowało szaleńczo w oczodole. Lucjusz nadal opierał się o ścianę blisko drzwi, ale trzymał różdżkę mocno i pewnie, uważnie przesuwając wzrokiem między Moodym i Arturem.
- Alastorze! Znasz mnie! Jestem Artur Weasley... – Patriarcha rodu Weasleyów uśmiechnął się nerwowo do Moody'ego, wyciągając przed siebie ręce i robiąc krok w stronę nieznośnego Aurora.
- Radziłbym zrobić to, co powiedział. – Uśmiech Lucjusza stał się złośliwy, zatrzymując Artura w pół kroku. – Byłby straszny wstyd, gdyby trzeba było podać ci Veritaserum. – Odbił się od ściany i podszedł do rudzielców, patrząc na nich z góry. – A teraz wasze różdżki, jeśli można.

Weasleyowie zbledli, ale szybko oddali swe różdżki i podwinęli rękawy. Alastor zbadał ich skórę i różdżki pod kątem uroków, podczas gdy Lucjusz szukał jakichkolwiek śladów Imperiusa.

- Czysto. – Moody z powrotem wetknął im różdżki w dłonie i wytarł ręce w swoją szatę, wciąż wpatrując się ponuro w nowoprzybyłych.
- Niestety, muszę się zgodzić. – Lucjusz uśmiechnął się drwiąco do Artura, który wbił wzrok w blondyna.
- Słuchaj, Malfoy... – Artur zacisnął dłonie w pięści.
- Panie i pani Weasley. Percy. – Albus pojawił się w drzwiach, uciszając Artura, zanim ten zdążył zacząć. – Cieszę się z waszego przybycia. – Dyrektor mówił tonem uprzejmym, ale chłodnym. Lucjusz uśmiechnął się złośliwie do drugiego czarodzieja, ale cofnął się, posyłając Albusowi ponure spojrzenie.
- Cieszę się, że zmienił pan zdanie. – Artur uśmiechnął się do starego czarodzieja, ignorując obecność Lucjusz i skupiając się na dyrektorze. – Dobrze jest być z powrotem.

Albus lekko skinął głową, ale nie odpowiedział uśmiechem.

- Jak wiecie, mamy mało czasu, więc będę się streszczał. Kontakty z uczniami są bardzo ograniczone. Do zachodu słońca mają znaleźć się w swoich dormitoriach, ale nie później. Jeśli chcecie zobaczyć się z Ronem albo bliźniakami, musicie załatwić to z Minerwą – ona dostarczy waszą wiadomość. Ma to na celu bezpieczeństwo zarówno Zakonu, jak i dzieci. – Podniósł rękę, gdy zauważył, że Molly wygląda, jakby chciała się sprzeciwić. – Proszę. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.

Molly i Artur wymienili spojrzenia, ale w końcu skinęli głowami. Jednak Percy z uporem uniósł brodę w górę.

- A co z Potterem? – Chłopak przepchnął się obok matki, by stanąć przed dyrektorem; upór lśnił w jego oczach. Artur chwycił syna za rękę i syknął, ale młodszy czarodziej zignorował go.

Albus uniósł brwi, ściągając usta w wąską linię.

- Co z nim, panie Weasley? – Nie starał się ukryć swojej niechęci do młodszego mężczyzny.

Percy strącił dłoń swojego ojca i zrobił krok do przodu, przełykając gęstą ślinę.

- Powinien natychmiast zostać usunięty ze szkoły, wie pan o tym. Jest niebezpieczny dla wszystkich...
- Proszę zamilknąć, panie Weasley. – Spojrzenie Albusa było lodowate i Percy mimowolnie się odsunął, widząc gniewny błysk w oczach starszego mężczyzny. – Pan Potter nie stanowi niebezpieczeństwa dla nikogo w tym zamku, mogę o tym zapewnić.
- Ale... – Percy gwałtownie pokręcił głową.
- Dyrektorze, jest pan... – Bill zamarł w drzwiach, przesuwając wzrokiem z Albusa na Weasleyów. – Tutaj. – Bill zamrugał kilkukrotnie, a jego usta zacisnęły się w cienką linię. Następnie zwrócił się do dyrektora. – Proszę pana, skończyliśmy zabezpieczać lochy. Profesor McGonagall prosiła mnie, bym pomógł w ostatnich przygotowaniach wieży Gryffindoru.
- Ach, tak. Dziękuję, że mnie poinformowałeś. – Albus zaproponował młodemu czarodziejowi cytrynowy sorbet, ale Bill odmówił. Gdy odwrócił się, by odejść, odezwała się Molly.
- Nie masz nam nic do powiedzenia? – Jej spojrzenie było jasne i szkliste. Artur objął ręką jej ramiona, przytulając ją na chwilę.

Ramiona Billa spięły się; odwrócił lekko głowę, by rzucić przez ramię:

- Nie, nie mam. – Odwrócił się w stronę drzwi, wyłapując krótkie spojrzenie Lucjusza. Głowa rodziny Malfoyów mrugnęła do niego, sprawiając, że Bill uśmiechnął się smutno. Ruszył w stronę drzwi.
- Jak śmiesz! – Percy próbował wyrwać się ojcu, ale Artur trzymał go mocno, puszczając tym samym Molly. Senior rodu Weasleyów nie powiedział ani słowa, gdy jego były syn opuścił pomieszczenie bez oglądania się za siebie.

Albus obserwował ich ponuro.

- Jest wielu członków Zakonu, którzy nie są zadowoleni z waszych poglądów na temat pana Pottera i Slytherinu. Proszę, byście odłożyli swoje spory na bok, dla większego celu – nieważne, w co wierzycie, Voldemort zbliża się do Hogwartu i wszyscy musimy się na to przygotować, bez względu na wszystko. – Jego spojrzenie jeszcze raz prześlizgnęło się po nich wszystkich, a następnie mężczyzna odwrócił się i opuścił pokój, ponownie zostawiając rodzinę z Alastorem i Lucjuszem.
- W takim razie będę się zbierał. – Lucjusz obnażył zęby w stronę Artura w parodii uśmiechu. – Dzięki, Arturze. – Przeszedł przez pokój, zatrzymując się na chwilę przy drzwiach. – Och, i Arturze. – Odwrócił się i uśmiechnął do rudzielca. – Tak się cieszę, widząc, że rodzina Blacków się powiększa. Ich najmłodsza pociecha, Ginny Black, wierzę, że ją znasz? Tak, cóż – uśmiech był wątły i ostry – udała im się nadzwyczajnie. Przypuszczam, że lepiej niż cała ta wasza żałosna mała hałastra razem wzięta. – Blondyn mrugnął do nich. – Po prostu pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. – I odszedł.
- Co za tupet! – Dłonie Molly zacisnęły się mocno na jej szatach, a wściekłość pojawiła się na jej twarzy. Percy łagodnie położył dłoń na jej ramieniu, kiwając głową na znak zgody.

Nigdy nie zobaczyli łez błyszczących w oczach Artura.


~~~~~~


- Ach, Ginny! – Remus uśmiechnął się szeroko do dziewczyny, zeskakując z niewielkiej drabiny, którą wyczarował. Dyrektor wysłał mu kolejny stos książek do przejrzenia, a on po prostu nie miał na nie dość miejsca w małej bibliotece, którą mieli w komnatach. Tym sposobem wilkołak przez cały ranek zajmował się dostawianiem półek i dopiero teraz skończył układanie na nich książek w takim porządku, jaki mógł zapamiętać.
- Cześć, Remusie. – Pansy wsunęła głowę przez uchylone drzwi i uśmiechnęła się promiennie do wilkołaka.

Remus prawie potknął się o kanapę.

- Ach... Witam, panno Parkinson.
- Ałć! – Głowa Pansy zniknęła na chwilę za drzwiami, pojawiając się ponownie moment później. – Millie też mówi „cześć".

Remus zamyślił się.

- Witam, panno Bulstrode.

Ginny ukryła uśmiech za dłonią, machając dziewczynom, gdy odchodziły; przysunęły się do siebie, stykając się ramionami i głowami, i chichocząc cicho. Odwróciła się z powrotem do wilkołaka, a jej oczy błyszczały.

- Jakieś wieści od ciebie i Syriusza?

Swobodny uśmiech Remusa przygasł nieco.

- Ach, tak. – Gestem zaprosił ją do środka i usiadł na kanapie, zapraszająco poklepując poduszkę, która leżała obok niego. – Myślę, że jest coś, czego powinnaś być świadoma...

Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadli wzburzeni Bill i Syriusz. Remus natychmiast zerwał się na nogi, stając przed Ginny i zasłaniając ją przed nimi. Rozluźnił się, gdy zobaczył, że przybyli sami.

- Ja... ja... ja... – Bill podszedł do kominka i zacisnął dłonie na swym płaszczu; jego kostki pobielały z wysiłku.
- Co się stało? Co się dzieje? – Głos Ginny zatrzymał Syriusza w pół kroku. Animag ruszył w stronę gabinetu, a wściekłość prawie promieniowała z jego ciała.
Zahamował i odwrócił się, szybko odnajdując Ginny na kanapie.

Spojrzał na Remusa.

- Nie powiedziałeś jej jeszcze?

Remus pokręcił głową, wzruszając lekko ramionami.

- Przeszkodziliście mi, zanim zdążyłem to zrobić.
- Ach. – Syriusz kilkukrotnie otworzył i zamknął usta, a następnie zawrócił do gabinetu i wyciągnął dwie szklanki. Nalał porządna porcję sobie i Billowi, w milczeniu podając młodszemu czarodziejowi szklankę i podchodząc do kanapy. Usiadł na niej, z łatwością przełykając bursztynowy płyn i krzywiąc się lekko, gdy palący alkohol spłynął jego gardłem.
- Syriuszu? – Ginny przesunęła się na skraj siedzenia, mocno ściskając laskę w dłoniach.

Animag otworzył oczy i w milczeniu wpatrywał się w nią przez chwilę. Potem westchnął.

- Weasleyowie tu są. – Pochylił się i oparł łokcie na kolanach, powoli obracając kryształ w dłoniach i nie patrząc na młodą czarownicę, która siedziała naprzeciw niego. – Przybyli wcześniej i zostaną aż do bitwy. Jak długo zostaną później... – Syriusz powoli wypuścił powietrze. – Cóż, to zależy od tego, jak wszystko się potoczy.

Knykcie Ginny pobladły, a dziewczyna zamknęła na chwilę oczy, oddychając ciężko przez nos. Nie będę panikować... Nie będę próbowała ich zabić, gdy tu są.. Nie będę panikować...

- Jak... – Pokręciła głową i przygryzła dolną wargę, pochylając głowę i pozwalając, by włosy przesłoniły jej twarz.
- Co jak? – Remus usiadł obok niej i delikatnie położył dłoń na jej ramieniu.

Wzruszyła ramionami i uważnie wpatrywała się w Jaredtha.

- Nieważne.
- Nie, Ginny. – Remus uspokajająco gładził ją po plecach. – Co?
- Ja... – Mocno zagryzła wargę, spoglądając spod rzęs na Syriusza. – Ja tylko... chciałam wiedzieć... jak oni... jak oni... wyglądali.
- Ach. – W oczach wilkołaka pojawiło się nagłe zrozumienie. – Rozumiem.
- A ja nie. Co masz na myśli? – Syriusz zmarszczył brwi, patrząc na parę na kanapie, a jego palce rozluźniły się na kryształowym kielichu.

Remus nagle pokręcił głową i wstał, pociągając Ginny za sobą.

- Niech cię o to głowa nie boli, Syriuszu Black. – Spojrzał na Ginny i delikatnie trącił jej podbródek. – Co ty na to, byście razem z Billem zjedli dziś tutaj, z nami?

Oczy Ginny rozbłysły.

- Och, tak! – Odwróciła się do Billa, który w końcu wypuścił płaszcz z uścisku. Przeniósł zmęczone spojrzenie na siostrę i skinął głową. Odwróciła się z powrotem do Syriusza; jej oczy były szeroko otwarte i wyrażały prośbę.

Animag przewrócił oczami i wyrzucił ręce w powietrze – zapominając, że trzyma szkło. Kryształ poleciał i roztrzaskałby się, gdyby Bill nie złapał go odruchowo.

- Wezmę to za znak. Czas na jedzenie.
- Jak latające szkło ma być znakiem? – zapytała Ginny Remusa scenicznym szeptem; mężczyzna zachichotał.
- Nie mam zielonego pojęcia – choć jestem pewien, że dla niego ma to sens. – Syriusz tylko spojrzał na nich, ale zdradził się uśmiechem igrającym w kącikach jego ust.


~~~~~~


- To już wszyscy? – Minerwa siedziała na kanapie; jej ramiona opadły odrobinę, a oczy patrzyły ze zmęczeniem.
- Prawie. – Artur usiadł po jej prawej stronie, nieprzytomnie wpatrując się w swoje dłonie.
- Jak wielu członków Zakonu ma jeszcze dotrzeć? – Opiekunka Gryffindoru potarła swą skroń; silny ból nie chciał minąć.
- Dziesięciu. – Artur ścisnął mocniej różdżkę. – I jest przynajmniej pięciu, którzy naszym zdaniem... zaginęli.

Minerwa skrzywiła się na chwilę, wciągając powietrze z sykiem. Odwróciła głowę i zacisnęła dłonie na poduszkach leżących obok niej. Zapadła cisza – a potem...

- Charliego również jeszcze nie ma.
- Tak. – Artur oblizał suche i spierzchnięte wargi, a jego oddech przerodził się w krótkie sapnięcia. – My... nie mieliśmy z nim żadnego kontaktu od czasu ferii zimowych. – Cienkie drewno jego różdżki było wyżłobione w kilku miejscach – pamiątkach po wielu bitwach, jakie on i jego rodzina stoczyli w swym życiu. – Ja... nie wiem, czy wszystko z nim w porządku...
- Jestem pewna, że tak, Arturze. – Twarz Minerwy, choć blada, była całkowicie opanowana. – Ostatecznie jest wyszkolonym, dorosłym czarodziejem. Jestem pewna, że – zwróciła jasne spojrzenie na głowę rodziny Weasleyów – z łatwością wziąłby na siebie tłum ludzi i przeżył, by o tym opowiedzieć.

Artur zbladł i odwrócił wzrok, garbiąc się lekko.

- Minerwo...
- Arturze Weasley, co ty sobie myślałeś?! – Skrzywiła się i pokręciła lekko głową. – On jest tylko chłopcem, Arturze! Odważnym, zawziętym, skrzywdzonym chłopcem! Jak wasza rodzina mogła mu to zrobić?! I Ginny! Arturze, co w ciebie wstąpiło?

Artur nie patrzył na nią, wbijając bezmyślny wzrok w ścianę.

- Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, Minerwo. Naprawdę nie wiem. – W końcu na nią spojrzał, a jego oczy były zaczerwienione. – Żałuję tego, co się stało, i cofnąłbym to, gdybym mógł... ale Molly i chłopcy... – Artur nieprzytomnie pokręcił głową, rozluźniając uścisk na różdżce. – Oni widzą tylko zło, jakie zostało wyrządzone...
- Jakie zło? – Minerwa uderzyła ręką w poduszkę, wzbijając w powietrze niewielki obłok kurzu. – Jakie zło? Wyjaśnij mi ze szczegółami, jakie zło Harry lub Ginny kiedykolwiek wyrządzili tobie i reszcie twojej rodziny!
- Ile razy moje dzieci prawie umarły z jego powodu?! – Wytrzymałość Artura najwyraźniej się skończyła. Wstał nagle i zaczął przechadzać się przed ogniem. – Ile razy Ron i Ginny – a nawet bliźniacy – przyjmowali ciosy przeznaczone dla Harry'ego? Ile razy moje dzieci ryzykowały własnym życiem, by go ratować... i czy kiedykolwiek nam podziękował? Przeprosił za to, co się stało? Nigdy.
- To nie jest prawda. – Minerwa też się podniosła, stanowczo opierając ręce na biodrach. – Wiesz, że to nie jest prawda.
- Nazywasz mnie kłamcą, Minerwo? – Artur zatrzymał się i odwrócił do niej przodem.
- Nie. – Wicedyrektorka westchnęła i pokręciła głową. – Myślę, że jesteś zdezorientowany.
- Nie jestem... – Artur zrobił krok do przodu, po czym zatrzymał się na dźwięk otwierającego się przejścia w kominku. – Myślałem, że to już wszyscy! – Przesunął się, by stanąć ramię w ramię z Minerwą, trzymając różdżkę w gotowości.
- Ja też. – Wycie sieci Fiuu było coraz głośniejsze, aż w końcu oboje skrzywili się z bólu. Huk osiągnął crescendo***, a palenisko wypluło z siebie ostatniego podróżnika, zanim wygasło na dobre.
- Podaj swoje nazwisko, różdżkę i... – Minerwa mogła poczuć, jak jej oczy otwierają się szerzej.

Artur zrobił krok do przodu, a uśmiech pełen niedowierzania wypłynął na jego twarz.

- Charlie?

Rudzielec pokręcił głową i powoli podniósł się na nogi. Spojrzał na rękę, którą wystawił jego ojciec, i zwrócił się do McGonagall.

- Proszę, muszę porozmawiać z Billem i Ginny.


* SJP dopuszcza tę formę, choć Word ją podkreśla. Dla mnie logiczne jest to, że „nastolatki" to grupa nastoletnich dziewczyn, a „nastolatkowie" – grupa chłopaków lub mieszana.
** Ogma (Ogme, Ogmios) – w mitologii celtyckiej bóg uczonych, nauczania, pisma i elokwencji; był synem Danu i Dagdy i należał do ludu Tuatha Dé Danann; wynalazł pismo ogamiczne, stosowane we wczesnym języku irlandzkim; w sztuce przedstawiano go jako starego, łysego mężczyznę, odzianego w skórę lwa (wikipedia)
*** Crescendo (z wł.: narastając, coraz głośniej; wym. kreszendo) - stopniowe wzmocnienie natężenia dynamiki w utworze muzycznym.  

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz