Albus westchnął, czytając leżące przed nim pismo. Była to jedna z kopii listów, jakie wysłał do rodzin osób, które Harry i Ginny wskazali jako napastników. Dyrektor potarł usta i zdjął okulary, zamykając na moment oczy i marząc o filiżance gorącej herbaty i długim, spokojnym śnie. Ach, ty stary głupcze... teraz nie ma czasu na sen, nieważne jak bardzo byś tego pragnął. Jednakże filiżanka herbaty...
Założywszy z powrotem okulary, dyrektor wyczarował sobie kubek gorącego naparu. Uniósł delikatną porcelanę do ust i delektował się zapachem, przez moment wdychając bogaty aromat. Zanim zdążył upić łyk, drzwi do jego gabinetu otworzyły się gwałtownie i do środka zamaszystym krokiem wszedł Korneliusz Knot.
Czarodziej znajdował się w niecodziennym stanie; jego obwisła twarz była zarumieniona, a czoło pokrywały kropelki potu. Był zły i Albus miał podejrzenia dlaczego, jednakże nie spodziewał się, że minister magii przybędzie tak szybko. Dyrektor zmarszczył brwi i odstawił nietkniętą filiżankę herbaty.
- Korneliuszu, co za przyjemność cię widzieć.
Twarz ministra wykrzywił paskudny grymas.
- Albusie, o co chodzi z tym wydaleniem niektórych Gryfonów? Między innymi chłopców Weasleyów? - Mimo że Albus gestem poprosił go, by usiadł, Korneliusz stał, a jego dłonie nerwowo drżały. W progu gabinetu z rękami skrzyżowanymi na piersiach czekało dwóch aurorów, z niewzruszonymi minami obserwując przedstawienie, rozgrywające się pomiędzy czarodziejami.
Albus przez moment się im przyglądał, zanim ponownie odwrócił się do ministra.
- Korneliuszu, studenci, którzy zostali zaatakowani, niedawno wybudzili się ze śpiączki, w którą to panowie Weasley i ich towarzysze ich wprowadzili. Obie ofiary napadu oddzielnie zidentyfikowały swoich napastników. Nie mam wyboru, ale...
- Przedkładasz słowo jakichś Ślizgonów ponad to, co mówią dzieci Wesleyów i inni niesłusznie oskarżeni Gryfoni? Albusie, muszę powiedzieć, że to niedorzeczne. Dzieciak Potterów i panna Nikt najwyraźniej uknuli ten domniemany atak, żeby wplątać w to niewinne dzieci! Żądam, abyś wysłał przeprosiny do rodzin osób, które Potter i panna Nikt wskazali jako napastników i nie wracał więcej do tej sprawy! - krzyknął minister, plując śliną wokół. Albus poczuł, że kącik jego oka zadrżał.
- Cóż, Korneliuszu. - Dyrektor wziął głęboki oddech i dokończył: - Pan Potter i panna... Nikt odpowiadali pod niewielkim wpływem Veritaserum. To, co powiedzieli, jest prawdą i według przepisów wewnętrznych ustanowionych przez ministerstwo w zgodzie z polityką szkoły, dzieci, które ich zaatakowały muszą zostać wydalone. Naprawdę, nie prosi mnie pan chyba, żebym złamał prawo, prawda ministrze?
Korneliusz zmarszczył brwi.
- Ty... ty... ty sympatyku śmierciożerców! Te dzieci zostały wrobione, to jasne jak słońce, Albusie. I jeżeli nie umiesz tego dostrzec, to cóż - wyprostował się - upewnię się, że ktoś tutaj to zauważy.
Dyrektor poczuł, jak dreszcz niepokoju przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Przyjrzał się ministrowi magii i nie spodobało mu się to, co zobaczył.On się boi, pomyślał dyrektor, obracając na talerzyku filiżankę wystygłej herbaty. Zaczyna się bać, ale kto za tym stoi? Albus miał pewne wyobrażenia; okropne, paskudne podejrzenia, kto pociąga za sznurki w ministerstwie, ale na razie nie chciał rozważać tej możliwości. Wyprostował się na swoim miejscu, skupiając wzrok na rozmówcy. - Czy ty mi grozisz, Korneliuszu?
Niższy mężczyzna przełknął ślinę, ale się nie ugiął.
- Tak, Albusie. Grożę. Jestem ministrem magii i według regulaminu mam prawo usunąć cię ze stanowiska dyrektora Hogwartu, jeżeli stwierdzę, że nie spełniasz swojego obowiązku dbania o jak najlepsze interesy uczniów tej szkoły. - Kropelka potu spłynęła po twarzy Knota, ale ten wydawał się w ogóle tego nie zauważyć. Albus mrugnął, wpatrując się w niego.
- Nie ośmieliłbyś się. - Oświadczenie dyrektora sprawiło, że minister wzdrygnął się i zaczerwienił.
- Och, tak, ośmieliłbym się, ty stary manipulatorze. Za długo siedziałem cicho, patrząc, jak rozpieszczasz i ochraniasz Pottera, kiedy tak naprawdę powinienem posłuchać swoich myśli i zamknąć tego małego mordercę w Azkabanie. To, że jesteś słynnym Albusem Dumbledore'em, nie daje ci prawa do... - Albus uciszył go lakonicznym gestem. Cholera jasna, pomyślał dyrektor, opierając się z powrotem na siedzeniu i czując zawroty głowy.
- Czego chcesz, Korneliuszu? - Nie potrafił ukryć pogardy w tonie swojego głosu, ale zdawało się, że minister nie zwrócił na to uwagi.
Knot, z uśmieszkiem zadowolenia czającym się w kącikach ust, wygładził szaty spoconą dłonią.
- Tak lepiej, Albusie. - Dyrektor musiał powstrzymać grymas niezadowolenia. Patrzył, jak Korneliusz siada. - Więc - minister posłał mu jadowity uśmiech - chciałbym, abyś zrezygnował z pomysłu wydalenia dzieci, które wskazali Potter i panna Nikt.
Albus zacisnął dłoń w pięść i zmusił się do spokoju.
- Nie mogę tego zrobić, Korneliuszu. Ci uczniowie złamali kilka bardzo poważnych reguł i muszą zostać za to ukarani.
Minister zmarszczył brwi, jego złość zaczynała pojawiać się ponownie.
- Nie, Albusie. Żądam tego. Ci... ci Ślizgoni kłamią. Dzieci, które wskazali jako napastników, są niewinne. I to jest fakt. A swoją drogą, nawet jeżeli zostali zaatakowani, nie stało im się nic, na co by nie zasługiwali. Potter, a szczególnie ta panna Nikt; co ona zrobiła swojej dawnej rodzinie...
- Korneliuszu - ostry głos Albusa uciszył drugiego mężczyznę. - Wzięli serum prawdy, nie mogli kłamać.
Minister machnął ręką na stwierdzenie dyrektora.
- Było zrobione przez Snape'a, jestem pewien, że je sfałszował, gdy nikt nie patrzył. Doprawdy, Albusie, on był śmierciożercą. Nie powinieneś dawać wiary niczemu, co mówi. I jest Ślizgonem. Oczywiste, że im pomaga. Nie możesz być tak ufny, starcze. To sprowadzi na ciebie masę kłopotów.
Zazwyczaj ciepłe, niebieskie oczy Albusa przypominały teraz kryształki lodu.
- Profesor Snape jest długoletnim i godnym zaufania przyjacielem, jak również godnym szacunku nauczycielem. Jest mistrzem eliksirów, nigdy by nie mógł...
- Oczywiście, że by mógł, Albusie. I doskonale o tym wiesz. - Nikczemne spojrzenie, które minister posłał w kierunku dyrektora, powstrzymało starszego czarodzieja przed dokończeniem zdania.
- Nie możesz karać pana Pottera czy panny Ginny za złożenie oświadczenia odnośnie tego, kto ich zaatakował. - Albus poczuł niemiły uścisk w żołądku i odetchnął przez nos.
Korneliusz zmarszczył brwi, gdy dotarł do niego sens wypowiedzi.
- Cóż... bez względu na to, jak bardzo bym tego chciał, masz rację. Nie mogę, nawet jeżeli na to zasługują.
Dyrektor musiał odwrócić głowę, żeby ukryć przed swoim rozmówcą odrazę.
- Więc, ministrze, to sprawia, że stajemy przed pewnym dylematem. - Albus pozwolił swojemu spojrzeniu zatrzymać się przez moment na Fawkesie i śledzić wzory na skrzydłach feniksa, dając sobie czas na uspokojenie zszarganych nerwów.
Korneliusz prychnął.
- Niewielki. Wyślesz tych dwoje smarkaczy z powrotem do ich dormitoriów ze szlabanem za opowiadanie kłamstw i zostawisz tę sprawę. Musisz być bardziej stanowczy względem Ślizgonów, Albusie. Inaczej następnym razem zaczną rzucać bezpodstawne oskarżenia wobec innych domów i będą żądali od nich bardzo formalnych przeprosin. To niedorzeczne, na co im pozwalasz i trzeba to powstrzymać.
- I jak zamierzasz to osiągnąć, Korneliuszu?
- Oczywiście poprzez ukaranie ich dla przykładu! - Minister magii ze zdumieniem spojrzał na dyrektora. - Zrezygnuj ze wszystkich oskarżeń wobec Gryfonów i na oczach całej szkoły i kadry udziel nagany Ślizgonom za głoszenie takich kłamstw o najbardziej szlachetnym i prawym domu w naszej szkole. Musimy być pewni, że ci Ślizgoni nie będą mieli szansy na zyskanie jakiejkolwiek sympatii od innych domów. Jeżeli na to pozwolisz, to Merlin jeden wie, ilu śmierciożerców będziesz miał w szkole. Dasz im palec, to wezmą całą rękę, Albusie. Bądź dla nich twardy, ale przede wszystkim uczyń z nich przykład. Upewnij się, iż wiedzą, że nie ugniemy się pod ich wpływem, a zwłaszcza nie mogą zyskać twojej sympatii.
Minister ponownie odchylił się na oparcie i splótł dłonie na piersi.
Albus w szoku spojrzał na mężczyznę.
- A jeżeli odmówię?
Obrzydliwy wyraz przemknął przez twarz ministra.
- Wtedy zostaniesz usunięty z Hogwartu szybciej, niż zdążysz pokręcić głową.
Albus westchnął i opuścił wzrok na znajdujące się przed nim biurko. Nie zauważył szyderczego uśmieszku Korneliusza.
- Nie podoba mi się to. - Dyrektor podniósł swoją różdżkę i machnął nad filiżanką herbaty, sprawiając, że płyn zaczął parować.
Korneliusz wstał i spojrzał na niego z góry.
- Mam w nosie twoje zdanie, Albusie. Nie, w zasadzie, cieszy mnie, że to ci się nie podoba. Po prostu to zrób, a zachowasz swoje cenne stanowisko i swojego równie cennego Pottera w szkole, gdzie możesz go mieć na oku. Ponieważ obiecuję ci, Albusie - minister położył ręce na biurku dyrektora, a jego głos podniósł się o oktawę - że z chwilą, w której stąd znikniesz, twój ukochany mały smarkacz zostanie zamknięty w Azkabanie, zanim zdążysz powiedzieć „Merlinie".
Albus spojrzał ministrowi w oczy, powstrzymując wzbierającą w nim złość. Skinął głową raz, co Knot najwyraźniej uznał za jego zgodę.
- Proszę, Korneliuszu, abyś wyszedł. Mam dużo rzeczy do zrobienia.
Minister magii prychnął i rzucił okiem na pojedyncze dokumenty na biurku Albusa.
- Jestem pewien, że masz. Będę cię obserwował, Albusie. Pamiętaj o tym. - I z tymi słowami obrócił się i wyszedł za drzwi. Dyrektor patrzył na odchodzącego mężczyznę ze złością.
Spojrzał w dół na warstwę esejów oraz raportów leżących na biurku i westchnął. Jednym machnięciem różdżki ułożył je w staranny stos. Wstał z krzesła i podszedł do miejsca, w którym znajdowała się żerdź Fawkesa i wyciągnął rękę w kierunku siedzącej na niej, wspaniałej istoty.
- Ach, mój stary przyjacielu. Co ja mam zrobić? - Westchnął i opuścił dłoń, zrezygnowany, przymykając powieki. Tak mi przykro, moje dzieci. Otworzył oczy, podszedł do jednego z okien i zaczął błądzić wzrokiem po Zakazanym Lesie. Co ja mam zrobić?
CZYTASZ
Wiara [DRARRY]
FanfictionUpływających wakacji Harry nie mógł zaliczyć do najprzyjemniejszych, pomimo tego, że Dursleyowie przestali go dręczyć psychicznie czy zaganiać do fizycznej harówki. A to wszystko dzięki dyrektorowi, który, działając zapewne w dobrej wierze, wysłał l...