Rozdział siódmy
Ucząc się, jak chodzić
Wszystko było ciemne. Harry podsunął sobie ręce przed twarz, ale nie był w stanie ich zobaczyć. Przesunął się w przód. Jego stopy były nagie; ziemia była ciepła i piaszczysta pod jego palcami. Słyszał, jak jego ruchy odbijają się za nim echem, jakby był w ogromnej jaskini.
Po lewej stronie rozległ się dźwięk. A potem następny po prawej. Wkrótce wokół niego słychać było setki dźwięków. Obracał się raz za razem, próbując je zlokalizować. Wystawił ręce, jakby chciał ochronić się przed ciosem, ale nie wiedział skąd ani od kogo miałby on nadejść. Jeśli w ogóle by to zrobił.
Poczuł ucisk w żołądku. Uczucie wirowania nie ustało, gdy powiedział swym stopom, by przestały się poruszać. Osunął się na kolana, ale świat zdawał się poruszać na własną rękę. Było tak jak wtedy, gdy ciotka Petunia zabrała Dudleya i jego do parku, gdzie znajdowała się karuzela. Harry nienawidził na niej jeździć, ale Dudley chciał iść znowu i znowu, i znowu…
Rozległ się zgrzyt, jakby coś wielkiego i ciężkiego przesuwało się po piasku. Harry zapatrzył się w ciemność, nie widząc niczego. Dźwięk się zbliżał. Piasek pod jego stopami zaczął drżeć.
- Kto tam jest? – Głos Harry'ego zaginął w kakofonii dźwięków.
Obecność była blisko, wiedział o tym. Odsunął się w tył, próbując uciec, ale obecność była przed nim, za nim, obokniego… Zamachnął się na nią, ale jego pięść przeszła nieszkodliwie przez powietrze, nie dotykając niczego.
- Kto tam jest? – Jego krzyk sprawił, że harmider stał się jeszcze głośniejszy. – Przestań! Po prostu przestań! Kto tam jest? Cholera, odpowiedz mi! Odpowiedz! – Jego własny głos dzwonił mu w uszach, a żądania i pytanie zdawały się być coraz głośniejsze. Zakrył uszy dłońmi, ale to nie pomogło.
Podłoga rozpadła się pod nim.
W przepaści błysnęło światło. Harry uniósł dłoń do łzawiących oczu; tam były obrazy, niektóre czarno-białe, niektóre kolorowe, a niektóre tylko w czerwieni i zieleni. Przemknęły obok niego zbyt szybko, by je skatalogować.
Jednym z nich było jego ciało leżące na ziemi i połamane.
Draco, wygięty i krwawiący, przybity do wielkiego drewnianego słupa.
Snape z niebezpiecznym toporem w dłoniach i z grymasem szaleństwa wykrzywiającym mu twarz.
Syriusz krzyczący na niego w salonie, którego nie rozpoznawał.
Remus odwracający się od niego; gniew i litość walczyły o dominację na jego twarzy.
Harry pokręcił głową, wciągając gwałtownie powietrze. Odepchnął się rękami, chcąc odgonić od siebie obrazy. Ale w chwili, gdy jego dłonie ich dotknęły, został wciągnięty do środka.
- To bezcelowe, Harry! Nie zostanę tu ani chwili dłużej. Musisz wybrać. Twoje kłamstwa albo ja. – Twarz Syriusza wykrzywiła się okropnie. Harry pochylił głowę, zaciskając dłonie w pięści.
- Wybieram…Scena zmieniła się, przedzierając się obok Harry'ego, zanim zdążył uchwycić resztę słów.
Draco stał nad ciałem Rona Weasleya.
- Zawdzięczasz Harry'emu Potterowi to, co zostało z twojego zdrowego rozsądku. Uwierz w to, Łasico, i ciesz się z tego. – Harry zauważył, że oczy blondyna błysnęły w półmroku. – Wiedz, że chętnie spopieliłbym cię na miejscu, gdybym nie robił tego dla niego. – Blondyn machnął różdżką nad Ronem i pająki zniknęły.
CZYTASZ
Wiara [DRARRY]
FanfictionUpływających wakacji Harry nie mógł zaliczyć do najprzyjemniejszych, pomimo tego, że Dursleyowie przestali go dręczyć psychicznie czy zaganiać do fizycznej harówki. A to wszystko dzięki dyrektorowi, który, działając zapewne w dobrej wierze, wysłał l...