Oblężenie Hogwartu, część druga

3.6K 262 11
                                    

  Hagrid zatoczył grabiami niewielki krąg, spychając do tyłu grupę wilkołaków, które go otaczały. Chwycił jednego za pysk, unosząc bestię i odrzucając na sporą odległość. Stwór zaskomlał cicho, a potem znieruchomiał.

Hagrid dyszał. Pot spływał mu do oczu i wzdłuż szyi. Jego gęste włosy były zmierzwione, a mięśnie ramion paliły z wyczerpania.

Słyszał ryk armii Voldemorta ze swojej chaty. Zmrużył oczy i dźgnął coś, co według niego było przywódcą watahy wilkołaków. Bestia uskoczyła z drogi, warcząc na niego i wyzywająco obnażając ostre zęby. Po raz pierwszy Hagrid był szczęśliwy, że nie ma tam Kła – wierny pies odpowiedziałby na wyzwanie bestii, a Hagrid nie mógłby nic zrobić, by przerwać walkę.

Jeden ze stworów zanurkował po lewej stronie pół-olbrzyma. Grabie Hagrida prawie nie zdążyły na czas. Żelazne zęby narzędzia zagłębiły się w futrze, wyszarpując długie rany w boku wilkołaka. Bestia zawyła i odskoczyła.

Cień poruszający się na jego twarzy był jedynym ostrzeżeniem, jakie otrzymał. Hagrid odwrócił się w samą porę, by zobaczyć przywódcę watahy w powietrzu, z zębami kierującymi się na jego gardło. Wiedział, że nie zdąży podnieść grabi na czas.

Trzy strzały wyrosły w boku wilkołaka. Wyraźny i donośny róg rozbrzmiał w powietrzu. Okrutny dźwięk kopyt poniósł się po wzgórzu. Firenzo, z Draconem Malfoyem na swym grzbiecie, stanął dęba i uniósł róg do ust.

Hagrid uśmiechnął się, podnosząc grabie w częściowym salucie. Wilkołaki otaczające go odwróciły się w jednej chwili i rzuciły się na stado centaurów. Hagrid odrzucił głowę w tył i wydał swój bojowy okrzyk, po czym skoczył za nimi.


~~~~~~


Harry chwycił gładkie drewno trzonka miotły i ścisnął je z całej siły. Wijąc się nisko przy ziemi, uciekał na prawo i lewo, unikając kłapiących szczęk piekielnych ogarów, które miał za sobą. Nie wiedział, kiedy drugi ogar dołączył do polowania. Wiedział jednak, że były blisko i coraz bardziej zmniejszały tę odległość.

Zaczepiając się o środkowy słupek obręczy*, Harry wzniósł się ku niebu, wzdrygając się lekko, gdy jeden z ogarów złapał za jego szatę. Materiał rozdarł się i urwał, gdy Harry poderwał miotłę wyżej. Za nim rozległ się piskliwy skowyt, a później kolejne gniewne wycie.

Trzymając się blisko Zakazanego Lasu, Harry używał gałęzi jako tarczy przeciw Cwn Annwn. Kluczenie pomiędzy drzewami spowalniało go, ale dezorientowało też ścigające go bestie. Cienka gałąź trzasnęła go w twarz, rozmazując mu pole widzenia. Uniósł prawą rękę do policzka i skrzywił się, gdy pokryła się krwią. Pokręcił głową i wytarł dłoń o szatę. Pochylając się niżej nad trzonkiem miotły, przyspieszył, często ocierając się o korę drzew.

Wyrwał się na otwartą przestrzeń przy brzegu jeziora. Woda kłębiła się dziko, a Harry od czasu do czasu widział macki kałamarnicy przecinające jej powierzchnię, wierzgające ku niebu, a potem opadające z powrotem. Obleciał brzeg jeziora, przetaczając się w powietrzu, by uniknąć zboczenia w jego kierunku, i uśmiechając się z zawziętością, gdy jeden z ogarów zawył i spadł daleko za nim.

Jeden z głowy. Zaryzykował spojrzenie przez ramię. Tylko jeden ogar deptał mu teraz po piętach. To prawdopodobnie nie potrwa długo. Może wykorzystać przewagę tak samo jak ja.

Podążał brzegiem jeziora, by oddalić się od szkoły. Mijając niewielką polanę, na której siedział z Hedwigą na swoim pierwszym roku, wystrzelił w przeciwnym kierunku tak szybko, jak tylko mógł.

Zapadła całkowita ciemność, a bez obecności księżyca utrudniało to dostrzeganie przeszkód na drodze. Harry zmrużył oczy i skręcił, zwinnie unikając wystającej formacji skalnej. Zerknął przez ramię i zmarszczył brwi, kiedy nie zauważył ani śladu pościgu. Odwrócił się z powrotem i zaklął, ale było za późno, by uniknąć drzewa, które wyłoniło się z ciemności.


~~~~~~


- Millie! – Pansy miotała się nieprzytomnie, przez co pasma jej włosów kleiły się od krwi, która spływała po jej twarzy. – Millicento Bulstrode, niech Merlin mi dopomoże, jeśli nie odpowiesz mi w tej chwili...
- Pansy! – Potężna dziewczyna pojawiła się przy niej i złapała ją za ramię. Blondynka pisnęła, a potem rzuciła się wyższej dziewczynie na szyję.
- Gdzie byłaś?
- Na korytarzu. – Millie poklepała dziewczynę po plecach i rozejrzała się. – Boczne wyjścia nie są atakowane. Tylko główna brama. Znalazłam drzwi, które...
- Millie! – Neville i Blaise wyłonili się z tłumu. Obaj byli zakrwawieni, ale wyglądali na nietkniętych.
- Cześć, Neville. – Millicenta uwolniła się z objęć Pansy i uśmiechnęła się do niej. – Potrzebujemy planu.
- Musimy zabrać dzieci do dormitoriów. – Blaise zmarszczył brwi i rozejrzał się. – Gdzie one są?
- Blaise! – Głos Sashy rozbrzmiał ponad gwarem. Ślizgoni obrócili się w jej stronę w samą porę, by zobaczyć ją i Seamusa, którzy wraz z Syriuszem wyprowadzali młodsze roczniki przez boczne drzwi. – Gdzie byliście? – Sasha odsunęła sobie włosy z oczu.
- Zebraliśmy tych, których się dało, i zabraliśmy ich ze sobą. Nikt więcej nie pomagał młodszym rocznikom. – Blaise skinął głową na kilku stłoczonych pierwszorocznych, który wpatrywali się w nich z szeroko otwartymi z przerażenia oczami.

Syriusz wystąpił naprzód i zaczął zaganiać ich wszystkich w kierunku dormitoriów.

- Chodźcie. – Zerknął przez ramię na Wielką Salę. – Będziecie bezpieczniejsi w dormitoriach. – Odwrócił się z powrotem.

Neville wymienił spojrzenia z Blaise'em i wyciągnął rękę, by dotknąć ramienia animaga.

- Proszę wracać, panie Black. Zabierzemy ich stąd do dormitoriów.

Starszy czarodziej obejrzał się, by spojrzeć na dzieci.

- Jesteście pewni? – Zacisnął mocno wargi. – Ja...
- Syriuszu. – Ginny zrobiła krok do przodu. – Ojcze. – Zszokowane niebieskie spojrzenie napotkało jej własne. – Idź. Rozumiemy. Bądź bezpieczny. –
Wyciągnęła ręce i przytuliła go mocno, a potem odepchnęła. – Powiedz Remusowi i Billowi, by byli ostrożni!

Syriusz dotknął jej policzka dłonią i posłał jej niepewny uśmiech.

- Dzielna dziewczyna – powiedział. Zamrugał i odsunął się. – Bądź bezpieczna, Ginny! I nie waż się opuszczać dormitorium! – dodał, krzycząc przez ramię.

Pansy położyła dłoń na jej ramieniu i ścisnęła.

- Nic mu nie będzie, Ginny – powiedziała.

Oczy Ginny błysnęły.

- Wiem. – Przełknęła ciężko. – Wiem.


~~~~~~


Zabranie młodszych roczników do dormitoriów okazało się trudniejsze, niż się spodziewali. Mury zamku ciągle drżały, a więcej niż jeden korytarz został zablokowany poprzewracanymi posągami i zbrojami.

Idąc długim korytarzem do głównych schodów, starsze roczniki zatrzymały się, gdy stanęły twarzą w twarz z Molly Weasley.

- Wydaje się wam, że co robicie? – Włosy Molly Weasley były wyraźnie widoczne. Smuga krwi zdobiła jej czoło, a jej koszula była rozerwana na ramieniu. Miała ręce pełne bandaży. Zmrużyła oczy, patrząc na Ślizgonów. – Dokąd ich zabieracie?
- Do dormitoriów Slytherinu. – Blaise wystąpił naprzód i stanął pomiędzy dziećmi i panią Weasley. – To dla nich najbezpieczniejsze miejsce, jeśli armia Voldemorta przebije się przez bramy.

Molly zmrużyła oczy.

- Dyrektor i reszta Zakonu nigdy nie pozwolą, by tak się stało. A dormitoria Slytherinu są śmiertelną pułapką dla dzieci. Po prostu upewniacie się, że żadne z nich nie ucieknie.**

Neville widział, jak mięśnie szczęk Blaise'a pracują cicho.

- Proszę posłuchać, pani Weasley...
- Natychmiast odsuńcie się od tych dzieci! Nie obchodzi mnie, co zrobicie z resztą swojego domu, ale nie pozwolę, byście poświęcili nieświadome niczego dzieci...
- Drętwota! – Zaklęcie Neville'a zaskoczyło starszą kobietę. Upadła ciężko na podłogę, sztywna jak deska. Jej oczy były wciąż otwarte, więc wpatrywała się gniewnie w byłego Gryfona.

Neville zrobił krok do przodu, rumieniąc się na twarzy.

- Przepraszam, pani Weasley, ale naprawdę pani nie pomaga. – Zignorował otwarte z szoku usta Blaise'a i uniósł ciało kobiety w powietrze. – Umieścimy ją w jednej z klas i zostawimy tam. Naprawdę, to dla niej najlepsze miejsce.

Blaise zamrugał kilkukrotnie, a następnie na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Dotknął palcami policzka Neville'a.

- Nigdy nie przestajesz mnie zadziwiać. – Opuścił rękę i spojrzał przez ramię. – W porządku, wy wszyscy. Chodźmy.


~~~~~~


Voldemort przyglądał się swym wojskom z uśmiechem zadowolenia. Zmrużył oczy, patrząc, jak jego olbrzymy zajmowały się solidnymi drewnianymi drzwiami zamku. Środkowe listwy zaczynały wyginać się ku górze. Podniósł rękę i zasygnalizował śmierciożercom, by obudzili w jego bestiach jeszcze większą furię.

Zamknął oczy i odchylił głowę. Lekka bryza owiała jego twarz. Ryk jego armii był prawie ogłuszający. Metaliczny smak krwi wciąż był wyraźny w jego ustach – jak młode jabłko zerwane tuż przed zbiorami. Uśmiech poruszył kąciki jego ust, zanikając tak szybko, jak się pojawił.

Otworzył oczy i opuścił głowę z powrotem. Skrzywił się, patrząc na ruchy wojsk. Drzwi wciąż się trzymały, co bardzo go zdenerwowało. Odwrócił się w prawo i chwycił najbliższego Śmierciożercę. Mężczyzna opadł na kolana przed swym panem, a jego ciemne oczy rozszerzyły się i zabłysnęły, co można było zobaczyć zza bladej maski.

Nóż przesunął się w zapadającym zmroku, przecinając skórę na gardle mężczyzny jak jedwab. Krew trysnęła z przeciętej tętnicy, mocząc szatę Voldemorta. Mężczyzna podniósł rękę trzymającą nóź i zlizał ciecz, która go pokrywała. Ciało zwiotczało i upadło na bok, zwilżając ziemię, na której stał Czarny Pan. Poczuł czarną magię, która płynęła wzdłuż jego kręgosłupa. Uczucie mrowienia rozchodziło się w jego stopach i nogach, zagnieżdżając się głęboko w podbrzuszu i wzmagając pożądanie. Pełzło w górę jego brzucha i spłynęło wzdłuż rąk, aż w końcu dotarło do mózgu i tam się zakorzeniło.

Voldemort uniósł ręce, wciąż trzymając w jednej z nich oblepiony nóż z kościaną rękojeścią. Słowa mocy spłynęły z jego warg, sprawiając, że powietrze wokół niego zadrżało i zawirowało. Jego oczy rozbłysły, a na ciele osiadła ciemna mgła, której było coraz więcej.

Zapadła prawdziwa ciemność.


~~~~~~


Gwyn ap Nudd wiedział, że przegrywa. Powietrze rzęziło w jego piersi, a jego mięśnie protestowały przy każdym ruchu. Niespokojne klekotanie pająka przerwało pełną zadowolenia ciszę. Stwór pogrywał sobie z nim teraz i Gwyn był tego świadom.

Zacisnął zęby i zmusił się do wstania. Zachwiał się i pociemniało mu przed oczami. Trzymał miecz luźno przy boku – nie miał już siły, by trzymać go w pozycji obronnej.

Obrócił głowę i splunął, ocierając usta wierzchem wolnej dłoni. Zmrużył oczy, patrząc na pająka, i zmienił pozycję. Stwór pochylił przód swego ciała, strzelając jadem daleko w powietrze. Dwie przednie nogi miał zgięte nisko nad ziemią, podczas gdy pozostałe ugięły się do skoku.

Gdy pająk wzniósł się w powietrze, Gwyn wiedział, że to koniec. Jego miecz nie miał zamiaru się podnieść, by w porę odeprzeć atak. Cofnął się, w pospiechu potykając się o własne nogi. Upadł na ziemię, a miecz wyleciał mu z ręki.

Oślepiające światło pojawiło się między nim a pająkiem. Bladozłote włosy lśniły w Ciemności jak wczesnowiosenne słońce. Białe szaty, skórzana tunika i spodnie sprawiły, że zwilgotniały mu oczy. Pomarszczona niebieska peleryna falowała wokół ciała wojownika.

Gwythr ap Greidawl*** nie spojrzał w dół, by zobaczyć ciało swego rywala. Zamiast tego machnął swym błyszczącym mieczem, napierając nim na ciało pająka i posyłając go w powietrze. Stwór poturlał się w dal, a przeszywający wrzask wydobył się z jego gardła. Wstał, zginając jedną nogę pod swym okrągłym ciałem; koniec kończyny zwisał bezużytecznie na cienkim pasku skóry.

Letni Król pochylił brodę i spuścił wzrok na wroga. Czekał, aż kreatura umknie z powrotem w Ciemność, aż widoczne pozostaną po niej tylko błyszczące oczy. Wtedy zwrócił się do swego rywala.

- Wciąż leżysz w błocie, Gwyn ap Nudd?

Zimowy Król warknął na konkurenta, ale jego twarz w najlepszym wypadku wyrażała jedynie brak entuzjazmu.

- Dlaczego to robisz, Gwythrze ap Greidawl, władco lata? Pozwól mi umrzeć, a Creiddylad będzie twoja na zawsze. Nasza rywalizacja się skończy, a ty będziesz miał swą Królową przez cały rok.

Gwythr uklęknął obok niego. Wyciągnął odzianą w rękawiczkę dłoń i oparł ją na piersi Gwyna.

- Lecz Creiddylad nie chce, byś umarł. - Jego oczy miały kolor najgłębszego błękitu letniego nieba. - Ona kocha nas obu, bracie-rywalu.**** I to mi wystarcza. Nie chcę, by resztę naszych dni spędziła w żałobie.

Lord Annwn wziął głęboki wdech. Zajrzał w oczy drugiemu bogu, ale nie dostrzegł w ich głębi żadnych czających się cieni. Skinął krótko głową i chwycił rękę wyciągniętą w jego stronę. Z pomocą rywala wstał i znalazł swój miecz.

Spojrzał na poruszający się cień pająka i uniósł miecz.

- Jeszcze z tobą nie skończyłem – powiedział i zaatakował.


~~~~~~


Harry jęknął i przeturlał się na plecy. Miotła leżała w kawałkach u jego boku. Coś ciepłego moczyło jego koszulę. Co się stało? Wziął głęboki wdech i natychmiast zaczął kaszleć. Skrzywił się, gdy jego głowa zaczęła pulsować; gdy podniósł dłoń do skroni, jego palce pokryły się świeżą krwią.

- Świetnie – wymamrotał, podnosząc się do siadu. – Wręcz cholernie świetnie. – Zachwiał się na nogach i rozejrzał się.

Był po drugiej stronie jeziora. W oddali rozpoznawał wieże Hogwartu. Skrzywił się, widząc połamaną miotłę, i kopnął ją.

- Nie jest dobrze. – Pokręcił głowa i zdusił wymioty, które zmierzały w górę jego gardła.

Jeżące włosy na głowie zawodzenie Cwn Annwn sprawiło, że podskoczył. Spojrzał przez ramię i zadrżał – księżyc wznosił się nad brzegiem; jego kulisty kształt wisiał nisko nad horyzontem. Harry obrócił się dookoła, próbując odepchnąć na bok zagrażającą mu panikę, która próbowała pełznąć wzdłuż jego kręgosłupa.

- Muszę dostać się z powrotem do Hogwartu. – Zacisnął wargi i skrzywił się. – Ale jak?

Wycie rozległo się ponownie, sprawiając, że podskoczył. Zaklął i pochylił głowę.

- Jak... – Zamarł, a jego oczy rozszerzyły się, gdy coś przyszło mu na myśl. Uniósł głowę i spojrzał na księżyc. – To mogłoby zadziałać.

Koncentrując się, rozłożył ręce na boki i wziął głęboki wdech. Wypuszczając powoli powietrze, starał się otworzyć przejście do Innego Świata. Powietrze wokół niego zamigotało, ale nic poza tym.

Rozległ się trzask i głęboki warkot rozszedł się echem po niewielkiej polanie. Harry poderwał głowę i spojrzał tam, skąd pochodził dźwięk. Stały na niskim wzniesieniu po jego lewej stronie; ich blade ciała drżały, a głowy były nisko nad ziemią. Miały uniesione wargi, a ślina kapała z ich pysków.

- Och, Merlinie. – Harry oblizał usta, ale nie odwrócił wzroku od ogarów. – Pomóż mi, proszę. – Uniósł ręce na wysokość klatki piersiowej i wyciągnął je przed siebie. Panika spowodowała, że adrenalina wezbrała w jego ciele. Gdy ogary skoczyły, powietrze wokół Harry'ego zawirowało, a magia zniekształciła przestrzeń, wciągając czarodzieja przez portal do Innego Świata.

Ogary wylądowały w miejscu, w którym stał Harry. Zawyły, wznosząc pyski ku niebu – ich ofiara uciekła.


~~~~~~


W zamku panował chaos. Gdy wrócił do Wielkiej Sali, zauważył, że zniszczenia są coraz większe. Mroczne stworzenia Voldemorta zaczęły zdzierać cegły ze ścian wokół okien, zrzucając je na członków Zakonu, którzy pod nimi stali. Remus ledwie utrzymywał to, co zostało z jego samokontroli. Moody upadł i osunął się po ścianie, opierając podbródek o klatkę piersiową. Syriusz uklęknął obok ciała, wzdychając z ulgą, gdy poczuł na szyi wciąż silny puls.

- Syriuszu! – Severus wyłonił się z chaosu. Jego włosy były zwichrzone, a na policzku tworzył mu się siniak. – Gdzie są dzieci?
- W lochach. Pozwoliłem starszym, żeby je tam zabrali. Mają głowy na karku. Zabiorą ich tam, gdzie jest bezpiecznie. – Syriusz zarzucił sobie na ramię jedną z rąk Moody'ego. – Pomóż mi go ruszyć!

Severus zawahał się, ale pochylił się obok leżącego ciała i pomógł Syriuszowi postawić mężczyznę na nogi. Wspólnie wynieśli Aurora przez boczne drzwi na korytarz, skąd zabrało go od nich kilka kobiet z Zakonu.

- Gdzie jest Lucjusz? – Syriusz potarł się dłonią po karku.
- Nie wiem. – Severus zawrócił w kierunku Wielkiej Sali.

Syriusz chwycił go za rękę.

- Nie wyszedł... na zewnątrz, prawda?

Mistrz Eliksirów wyrwał rękę z uścisku animaga.

- Ma dla ciebie znaczenie, co zrobił? – zadrwił.
- Niech cię szlag, Severusie! – Syriusz próbował złapać go ponownie, ale Severus był szybszy.

Chwytając animaga za ramiona, Mistrz Eliksirów przycisnął go do ściany.

- Musimy chronić zamek! Lucjusz wie, co robi! – Puścił drugiego mężczyznę. – A teraz pomóż Albusowi!

Potężny trzask sprawił, że wszyscy podskoczyli. Obaj wymienili spojrzenia, po czym pobiegli z powrotem w stronę Wielkiej Sali, nie oglądając się za siebie.*****


~~~~~~


Ginny postawiła laskę na podłodze i oparła ramiona o ścianę. Ziemia zatrzęsła się, prawie przewracając ich wszystkich. Wymieniła spojrzenie z Pansy (Ginny, nie ziemia – przyp. tłum.) i skrzywiła się. Czas im uciekał.

Pozostawiwszy czwartorocznych i młodszych w dormitoriach, ci Ślizgoni, którzy pozostali, zabezpieczali drzwi, które mieli za sobą. Neville i Blaise prowadzili, a Millie zamykała pochód. Pył sypał się na nich z sufitu, a gdy mijali korytarz, zauważyli, że jedna jego strona zawaliła się.

- Skąd się biorą te wszystkie zniszczenia? – mruknęła Ginny, potykając się.
- Mają ze sobą olbrzymy. – Seamus chwycił ją za ramię, chroniąc ją przed upadkiem.
- Ale jak lochy odnoszą obrażenia, skoro...
- Kopacze – rzuciła Sasha z drugiej strony Gryfona. – Wezwał wszystkie mroczne stworzenia i uwierzcie mi, że więcej z nich żyje pod ziemią niż nad nią. – Pokręciła głową i odsunęła sobie włosy z oczu. – Jedynym powodem, dla którego dolna część Hogwartu nie została zburzona, jest to, że znajdują się tu bariery. Nigdy nie będą w stanie ich zdemolować, ale mogą wstrząsnąć każdą częścią konstrukcji, która już jest osłabiona.
- A my zostawiliśmy tu dzieci? – Ginny zatrzymała się nagle i spojrzała na pozostałych.

Blaise odwrócił się i popatrzył na nią.

- Do dormitoriów Slytherinu praktycznie nie można się dostać. Armia Voldemorta musiałaby sama dostać się do zamku, by to osiągnąć. I właśnie temu musimy zapobiec!

Ginny zamrugała, ale skinęła głową i przyspieszyła. Czyjeś ręce sięgnęły po nią, by jej pomóc, a ona uśmiechnęła się do piaskowowłosego Ślizgona z siódmego roku. Mgliście przypominała sobie jego imię, ale w tym momencie jej umknęło.

Gdy wyszli zza rogu, wpadli na pozostałych uczniów z innych domów. Wszyscy uczniowie ze starszych roczników Gryffindoru, Ravenclawu i Hufflepuffu kręcili się w jednym z mniejszych korytarzy, który prowadził do Wielkiej Sali. Blaise i Neville zatrzymali się błyskawicznie, przez co reszta prawie wpadła im na plecy. Ich nagłe pojawienie się ściągnęło na nich uwagę pozostałych uczniów. Bliźniacy przepchnęli się na przód z samego końca tłumu. Ich spojrzenia natychmiast zwróciły się na Ginny, która poruszyła się obok Neville'a, chcąc lepiej widzieć, co się dzieje. Fred i George wpatrywali się w nią, a ich zaskoczenie ustąpiło miejsca podejrzliwości i nienawiści.

- Co wy tu robicie? – George pochylił głowę i spojrzał na nich spode łba.

Ginny zmrużyła oczy i otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Neville ją uprzedził.

- Nie twój zasrany interes, George. – Gryfoni gapili się na Ślizgona. – Wracajcie do swoich dormitoriów, przebywanie na zewnątrz nie jest bezpieczne.
- Ach tak? W takim razie dokąd wy idziecie? – krzyknął do nich jakiś Krukon.
- Walczyć. – Neville wyminął bliźniaków. Ginny uśmiechnęła się złośliwie do byłych braci i pospieszyła za nim. Pozostali uczniowie patrzyli w milczeniu, jak Ślizgoni znikają w korytarzu.
- Walczyć? – George spojrzał na Freda i zmarszczył brwi. – Ale jak?


~~~~~~


Powietrze ze świstem uszło z ciała Harry'ego, gdy wylądował. Drobny czarny piasek Ciemności przesunął się pod jego palcami. Dźwignął się do siadu i rozejrzał się.

Wszechobecna mgła wyglądała na gęstszą. Powietrze na zmianę stawało się chłodne i gorące, wywołując u Harry'ego dreszcze. Chłopak wstał i otrzepał z pyłu ubrania, wciąż się rozglądając.

W porządku, Harry. Doszedłeś tak daleko. Teraz musisz pomyśleć nad następnym krokiem. Wciągnął powietrze przez zęby i skinął głową. Zerknął na Ciemność i wyciągnął ręce. Mgła cofnęła się. Twarz Harry'ego rozświetlił uśmiech, ale jego zapał szybko został ugaszony, gdy opar nagle ponownie ruszył w jego kierunku. Ciężkie macki rzuciły się ku niemu – wybuch magii mocno uderzył go w brzuch, przewracając go i pozbawiając tchu.

Dobra. To nie podziałało. Sapnął, a przed jego oczami pojawiły się małe, kolorowe kropki. Nie rób tego znowu. Wstał, krzywiąc się, i przycisnął jedną dłoń do swego boku. Obserwował otoczenie i przygryzł dolną wargę. Wziął głęboki wdech i przez chwilę przetrzymał powietrze, chcąc wyciszyć myśli w swej głowie, by się skupić.

Muszę znaleźć Ścieżkę. Skinął głową i wypuścił powietrze. Powoli obrócił się dookoła, a grymas zawziętości wyrył głębokie linie na jego twarzy. Włoski na rękach stanęły mu na baczność, a on oparł się pokusie, by zerknąć przez ramię. Wiedział, co tam jest.

Prawie nie zauważył szarpnięcia. Było słabe, ale pewne. Zatrzymał się w czasie obrotu i zrobił krok naprzód. Uczucie stało się silniejsze. Zrobił następny krok, a potem jeszcze jeden, aż w końcu kuśtykał truchtem, z powietrzem płonącym w jego płucach i ostrym bólem promieniującym z boku ciała. Ale nie odważył się zatrzymać. Pościg jeszcze trwał, a on musiał odnaleźć drogę na zewnątrz.

Przedarł się na Ścieżkę, machając rękami, gdy jego stopy straciły podparcie. Ziemia wycisnęła powietrze z jego płuc, a on leżał na brzuchu, gwałtownie łapiąc powietrze.

Ścieżka jarzyła się. Światło – jaśniejsze niż kiedykolwiek widział – sprawiło, że zamrugał i odwrócił wzrok. Spojrzał na drogę i z tej odległości mógł dostrzec powiększający się złoty łuk. Dźwignął się na kolana i osłonił oczy dłonią. Nie dostrzegł żadnych innych charakterystycznych cech, ale łuk wyróżniał się na tle Ciemności.

Cień przesunął się nad nim, sprawiając, że Harry drgnął. Wyrzucił w górę rękę i pochylił głowę. Dłoń opadła na jego ramię, co wyrwało okrzyk z jego gardła. Podniósł wzrok.

Stał nad nim wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Ciemnokasztanowe****** włosy opadały mu na szerokie czoło, a cienkie zmarszczki od śmiechu zdobiły okolice jego oczu i ust. Ciemnobrązowe oczy spojrzały na Harry'ego.

- Jesteś chłopcem, o którym mówiła Morrigan. – Jego głos był głęboki i sprawił, że dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa Harry'ego. – Co tu robisz, dziecko?

Harry przełknął ciężko i zerwał się na nogi.

- Ja... jestem czarodziejem. Chodzę do Hogwartu. Zły człowiek atakuje zamek i muszę tam wrócić, ale nie wiem jak. – Przygryzł dolną wargę. – Ten mężczyzna ma dwa Cwn Annwn. Nakierował je na mnie, ale myślę, że im się wymknąłem. Zamek upadnie, jeśli coś się wkrótce nie wydarzy...

Dłoń na ramieniu Harry'ego zacisnęła się, a łagodne oblicze boga stało się ponure.

- Rozumiem. – Obrócił Harry'ego w stronę złocistego łuku. – Za pomocą tego portalu odnajdziesz swój świat. Ale ogary to inna sprawa. Choć zgubiłeś je w Ciemności, będą mogły cię znaleźć, gdy tylko wkroczysz do swojego świata. Nie mam nad nimi władzy – tylko Gwyn ap Nudd może odwołać je z polowania, na które się nastawiły. Ale proszę. – Pasek skóry został wciśnięty w dłoń Harry'ego. – Weź to. – Wielka dłoń prześlizgnęła się po włosach chłopaka, mierzwiąc je delikatnie. – Może się przydać w przyszłości.

Harry spojrzał w oczu bogu i starał się zwilżyć wyschnięte wargi.

- Dziękuję...?

Bóg uśmiechnął się.

- Lugh. – Dotknął miejsca między brwiami Harry'ego. – Leć bezpiecznie, dziecko. I pospiesz się. – Odwrócił wzrok od Harry'ego, a jego uśmiech przygasł. – Czasu jest coraz mniej.

Harry skinął głową i wzmocnił uścisk na rzemieniu.

- Dziękuję. – Odsunął się od boga i ukłonił, po czym odwrócił się i ruszył w stronę łuku. Nie obejrzał się za siebie.


~~~~~~


Gwyn ap Nudd pochylił się, gdy pająk posłał cios w jego stronę. Obracając się, zablokował jedną z wciąż nietkniętych nóg i odciął ją w połowie swym mieczem. Kreatura krzyknęła i cofnęła się, dając bogu doskonałą okazję. Rzucił się do przodu i wsunął ostrze w miękkie podbrzusze, w tym samym momencie, w którym miecz jego brata-rywala błysnął obok jego ramienia i zatopił się w gardle potwora.

Gorąca i parząca krew trysnęła na jego twarz, powodując, że rozluźnił uścisk i cofnął się. Przetarł skórę, próbując usunąć kwasową krew z oczu. Silne dłonie chwyciły jego twarz i nagle oblała go woda. Parsknął, ale pozwolił dłoniom zmyć ciecz z jego oczu i mruknął tylko, gdy szorstki materiał został przyciśnięty do jego twarzy.

Zamrugał gwałtownie i zaklął, gdy wszystko rozmyło mu się przed oczami. Przetarł oczy brzegiem dłoni i spróbował ponownie. Rezultat był odrobinę lepszy.

- Nie żyje? – Zakaszlał i obrócił głowę, wypluwając krwawą ślinę.
- Tak. – Władca Lata podszedł ostrożnie do pająka, szturchając go kilkukrotnie sztyletem, by upewnić się, że nie zostało w nim więcej chęci do walki. Obróciwszy śmierdzące ciało nogą, znalazł szyję i przesunął sztyletem w pobliżu serca, powodując, że mniejsze ciało zadrżało, a potem zwiotczało. – Nie żyje.
- Wspaniale. – Gwyn ap Nudd wyciągnął swój miecz z tego krwawego futerału i wytarł go kawałkiem zniszczonej koszuli. Wsunął go z powrotem do pochwy i pochylił się, by wyjąć ostrze Gwythra. Rękojeść pulsowała w jego uścisku, ale trzymał ją z grymasem na twarzy. Gdy tylko uwolnił ciało potwora, odwrócił się do swego rywala.

Władca Lata wyglądał nieco gorzej. Jego czyste ubrania i włosy były pogniecione i poplamione krwią. Długoletni rywale przyglądali się sobie wzajemnie przez długą chwilę, a potem Gwyn podał Gwythrowi miecz.

Nieznaczny uśmiech, który pojawił się na twarzy drugiego boga, był prawie zbyt szybki, by Gwyn go zauważył. Letni Król chwycił swój miecz i strzepnął z niego najbardziej zakrzepłą krew, a następnie wytarł go do czysta swym płaszczem. Wsunął ostrze do pochwy i spojrzał na Gwyna.

- Co teraz?

Gwyn ap Nudd uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały poważne.

- Masz ochotę na polowanie, bracie-rywalu? Obawiam się, że dwa z moich ogarów zostały skradzione, a ja bardzo chciałbym je odzyskać.

Gwythr ap Greidawl otworzył szerzej oczy i skinął głową, a powolny uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy, odzwierciedlał ten jego brata.

- Oczywiście. – Odwrócili się razem i stanęli twarzą w twarz z Ciemnością. Mgła zadrżała i cofnęła się, odsuwając się do czasu, gdy plama światła zaczęła oświetlać teren. Szary łuk zamigotał, pojawiając się, a oni pod nim przeszli.


* Mowa o obręczach na boisku do quidditcha.
** A pewnie, lepiej trzymać je wszystkie przy samym wejściu do zamku, na pierwszej linii ognia... Help...
*** Powinnam sprostować to w poprzednim rozdziale, wybaczcie.
Gwythr ap Greidawl - w mitologii brytańskiej z wysp, rywal Gwynna, boga krainy Annwn (zaświatów, wym. Annun). Walczyli ze sobą o dziewicę o imieniu Creiddylad, która uciekła z miłym jej Gwythrem, lecz została porwana przez Gwynna. Ich rywalizacja była uosobieniem walki pomiędzy latem a zimą.
**** Takie trochę dziwne stwierdzenie, ale nie widzę żadnego odpowiednika w języku polskim. Rozumiem to tak, że nie lubią się, ale tak długo walczą ze sobą, że nie mogą bez siebie żyć. Coś jak popularny „bromance", ale tak jakby w drugą stronę.
***** Zaczyna mnie irytować ten zwrot...
****** Jasne i ciemnokasztanowe włosy nie są dla mnie tym samym, nawet „nie leżą" obok siebie, ale tak napisała autorka, więc kłócić się z jej wizją nie będę.  

Wiara [DRARRY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz