Gabinet dyrektora zalewało jasne, popołudniowe słońce, jakby kpiąc z nastroju osób się w nim znajdujących. Wpadające przez szyby promienie otoczyły profesora Flitwicka ciepłym światłem, lecz nie były w stanie ukryć zmartwienia i ponurego wyrazu twarzy. Niski czarodziej siedział naprzeciwko biurka dyrektora i nerwowo zaciskał ręce na kolanach, a Albus uważnie obserwował go zza okularów.
Profesor zaklęć ustalił, że zgodnie z celtycką mitologią Cwn Annwn były ogarami Gwyn ap Nudd, Pana Umarłych, władcy Annwn. Według mitu nie należał on do najsympatyczniejszych istot, a ogary były jego ulubionym środkiem wymierzania kary tym, którzy wzbudzili jego gniew. Piekielne psy były nieustępliwe, okrutne i bardzo czujne. Nie spoczęły, dopóki ich ofiara pozostawała żywa, mogły nie spać i nie jeść, dopóki nie wykonały swojego zadania, i dążyły do celu po trupach — dosłownie. Jeśli Voldemort zdecydował się wysłać je za Harrym... Mówiąc krótko, dyrektor miał trudny orzech do zgryzienia.
— Masz jakiekolwiek informacje na temat tego, czy są wrażliwe na magię?
Flitwick wzruszył ramionami, wzdrygnął się nieco i spuścił wzrok.
— Nie wiadomo, dyrektorze. Nikt jeszcze nie miał możliwości przekonać się o tym na własnej skórze.
Albus westchnął i pociągnął łyk herbaty. Przez chwilę błądził bez celu oczami po sprzętach zebranych w pomieszczeniu, aż w końcu zapatrzył się w płomienie trzaskające w kominku.
— Jeśli Voldemort użyje Cwn Annwn przeciw Harry'emu, będziemy mieli duży problem. To może narazić na niebezpieczeństwo pozostałych uczniów. — Flitwick skinął głową. — Czy istnieje jakiś sposób, by skontaktować się z Panem Umarłych?
Niewielki mężczyzna, najwyraźniej głęboko zaskoczony tym pytaniem, spojrzał na dyrektora ze strachem w oczach i otworzył usta ze zdziwienia.
— Albusie, on jest bogiem. Muszę dodać, że raczej drażliwym i kapryśnym.. Mogłoby to tylko pogłębić tę nieciekawą sytuację.
— W rzeczy samej. Ale i tę opcję trzeba wziąć pod uwagę, jeśli wszystko inne zawiedzie. Proszę, informuj mnie na bieżąco. — Flitwick skinął głową, po czym wstał i opuścił gabinet. Albus westchnął znużony, obserwując wychodzącego kolegę. Poczuł się bardzo staro. Potarł dłonie — zima zbliżała się wielkimi krokami, czuł to w kościach.
Przyjrzał się swoim piegowatym rękom i uśmiechnął się smutno. Nie wydawało mu się możliwe, by ta delikatna, niemal pergaminowo cienka skóra należała właśnie do niego. Nie uważał się za starego człowieka, a jednak dowody wieku zaczynały mu się codziennie rzucać w oczy. Uśmiech zniknął z jego twarzy na myśl o Harrym, chłopcu, który musiał zbyt szybko dorosnąć, co odbiło się na jego zdrowiu. Podniósł się z fotela, podszedł do okna i zapatrzywszy się w hogwarckie błonia, pogrążył się w myślach.
Wojna zawsze jest okropnym wydarzeniem, a on w ciągu swojego życia widział ich już zbyt wiele, zarówno tych mugolskich, jak i czarodziejskich. To były straszne, nieludzkie czasy, w których życie straciło wielu jego znajomych, członków rodziny i przyjaciół. Dni, w których skończyły się jego lata młodości. Wyciągnął cytrynowego dropsa i wrzucił do ust, pozwalając, by znajomy smak napełnił go spokojem. Musiał istnieć jakiś sposób, by powstrzymać Voldemorta przed wysłaniem Cwn Annwn za Harrym, w innym razie znajdzie się w bardzo kłopotliwej sytuacji. Ach, Harry, mój chłopcze. Co mamy z tobą począć?
Poczuł ostre kłucie w klatce piersiowej i mruknął. Ta bezsilność, męczyła go okrutnie. Wrócił do biurka i zapatrzył się w leżące przed nim papiery, lecz nawet nie próbował ich czytać. Przed nim kilka bardzo trudnych decyzji i wyborów. Takich, których nie chciał podejmować, wiedział jednak, że nikt inny go nie zastąpi.
Zamknął oczy i wyszeptał modlitwę. Modlił się o pomoc, o nadzieję, o to, by nie musiał wybierać pomiędzy bezpieczeństwem wielu a życiem jednego chłopca. Proszę...*
Harry z szerokim uśmiechem szorował ławki w klasie transmutacji. Włosy, które opadały mu na twarz, przesłaniały radosne błyski w oczach. Profesor McGonagall od czasu do czasu podnosiła głowę i spoglądała na niego i Draco. W jej oczach łatwo było dostrzec rozbawienie, choć wyraz jej twarzy tego nie pokazywał. Harry mruknął coś pod nosem, walcząc ze szczególnie trudną do usunięcia plamą atramentu, lecz nie miał żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego, co zrobił. Z chęcią powtórzyłby to, gdyby mógł, nawet pod groźbą trzech kolejnych dni szlabanu.
Ron, jak zwykle, przez cały dzień zachowywał się jak cham w stosunku do Harry'ego, Draco i Neville'a. A zwłaszcza dla Neville'a, którego wciąż obrzucał obelgami i uszczypliwościami. Jasnowłosy chłopiec całkowicie ignorował rudzielca, co niezmiernie wkurzało tego drugiego. W końcu podczas transmutacji Harry nie wytrzymał.
Szturchnął Draco i dał mu torebkę proszku, która miał przekazać Pansy. Dziewczyna siedziała w rzędzie za Ronem i ze zmarszczonym czołem przyglądała się niezidentyfikowanej białej substancji, którą wręczył jej przyjaciel. Harry na migi pokazał jej, żeby poprószyła szaty Rona, co zrobiła z ochotą, upewniając się tylko, czy McGonagall nie patrzy. Były Gryfon z niecierpliwością czekał, aż zadzwoni dzwonek oznajmiający koniec lekcji.
Kiedy nastąpiła ta chwila, Ron z Hermioną od razu wstali ze swoich miejsc i ruszyli ku wyjściu. Mijając byłego przyjaciela, rudzielec uśmiechnął się szyderczo i rzucił kolejną drwinę pod jego adresem. Harry zmrużył oczy i gdy tylko Ron odwrócił głowę, wyszeptał inkantację, wskazując różdżką proszek na jego szacie.
Zaklęcie w kontakcie z białą substancją wywołało eksplozję jasnych iskierek. W klasie zapadła całkowita cisza i gdy w końcu oczy wszystkich na powrót przyzwyczaiły się do normalnego oświetlenia, to tu, to tam uczniowie zaczęli zanosić się śmiechem.
Wygląd Rona uległ pewnej... zmianie. Zamiast szaty miał na sobie pomarańczowy kostium z cekinami i innymi błyskotkami. Gryfon z przerażeniem wpatrywał się w to, co miał na sobie. Po chwili kostium zaczął się poruszać. I śpiewać. Zdążył zaprezentować całą piosenkę Celestyny Warbeck, nim profesor McGonagall była w stanie pokonać rozbawienie i powstrzymać go od dalszych występów. Rona ogarnęła furia, a jego twarz przybrała niemal purpurowy odcień. Nawet Hermiona nie wytrzymała i na widok swojego chłopaka pląsającego w takt tego beznadziejnego zawodzenia wybuchła śmiechem. Coś bezcennego.
Profesor McGonagall ukarała Harry'ego i Draco trzydniowym szlabanem, jednak żaden z nich nie potrafił wskrzesić w sobie choć odrobiny poczucia winy — ten numer był wart każdego powstałego podczas kary pęcherza.
CZYTASZ
Wiara [DRARRY]
FanfictionUpływających wakacji Harry nie mógł zaliczyć do najprzyjemniejszych, pomimo tego, że Dursleyowie przestali go dręczyć psychicznie czy zaganiać do fizycznej harówki. A to wszystko dzięki dyrektorowi, który, działając zapewne w dobrej wierze, wysłał l...