- Harry? – Draco powoli otworzył drzwi, zerkając zza nich na pokój. Harry siedział w tym samym fotelu, w którym zastał Morrigan, zapatrzony ślepo w ogień.
Blondyn wślizgnął się do pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi. Oparł się na chwilę o drewno, wpatrując się we wciąż nieruchomą postać.
- Harry? – Chłopak nadal nie odpowiedział. Draco przeszedł przez pokój i uklęknął przy Harrym, opierając dłoń na kolenia bruneta.
Harry podskoczył, odwracając się do niego przodem z szeroko otwartymi oczami. Zaczerwienił się intensywnie, gdy objął wzrokiem Dracona, szybko pocierając twarz, by pozbyć się błyszczących śladów od łez.
- Hej – Draco zbadał twarz swego chłopaka, a jego szare spojrzenie pociemniało. – Wszystko w porządku?
- Tak, naprawdę. Przepraszam – wymamrotał Harry, zerkając na swoje dłonie i kuląc lekko ramiona. Jego twarz była blada i wynędzniała; niewyraźne linie utworzyły się już przy kącikach jego ust i oczu. Wyglądał zbyt staro jak na swój wiek.
Draco zmarszczył brwi, pocierając łagodnie kolano chłopaka i pragnąć znaleźć sposób, by pozbyć się jego bólu.
- Za co niby przepraszasz? – Nagły pomysł przemknął mu przez głowę; wstał, chwytając Harry'ego za ręce i ściągając go z krzesła. Następnie blondyn zajął jego miejsce i objął Harry'ego w talii, aż chłopak klapnął mu na kolanach.
- Draco! – Harry wykręcał się, ale Draco nie pozwolił mu wstać. W końcu brunet roześmiał się. – Dobra, dobra. – Rozluźnił się na jego kolanach, pozwalając Draconowi owinąć wokół siebie ramiona i przyciągnąć się bliżej. – Zadowolony?
- Mm, tak jakby. Nadal jesteśmy ubrani, co jest trochę zniechęcające.
- Draco! – Zielonooki chłopak zaczerwienił się intensywnie, odwracając twarz od blondyna. Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu powiedział, że...
- Tylko żartowałem, naprawdę, Harry. Wolałbym, żeby nasz pierwszy raz odbył się na wygodnym łóżku... ale jeśli nalegasz... – Blade dłonie zniknęły pod rąbkiem koszuli Harry'ego, powodując sapnięcie chłopaka.
- H-hej! – Harry zadrżał i odchylił głowę w tył, a oddech zamarł mu w gardle. Otworzył oczy, choć nie pamiętał, by w ogóle je zamykał, kręcąc lekko głową. – Draco... – przygryzł wnętrze swojej wargi, spinając się nieco.
Blade dłonie wycofały się, rozprostowując ubranie Harry'ego z westchnieniem. Ręce ponownie owinęły się wokół Harry'ego i zacisnęły mocno.
- Ciii, ty cholerny głupku. W porządku. – Myślę, że na tyle odciągnął swe myśli od poczucia winy, by zacząć tę rozmowę.
Harry przekrzywił się w objęciach Dracona, odwracając się nieznacznie, by ukryć twarz przy szyi chłopaka i ciasno owinąć go ramionami.
- Wiesz, że to nie twoja wina. – Draco potarł policzkiem o ciemne włosy, rozkoszując się dotykiem na swojej skórze. – Nie możesz ochronić ludzi przed nimi samymi, Harry. Podejmują własne decyzje i to oni są jedynymi, którzy musza zmierzyć się z ich konsekwencjami, nie ty.
- Ale – Harry zmarszczył brwi, wzruszając lekko ramionami – gdybym nie...
- Harry. – Ramiona wokół niego zacisnęły się. – To nie twoja wina. Nie obchodzi mnie, ile razy muszę to powtórzyć, ale będę to robić, dopóki ta koncepcja nie przebije się przez twą cholernie grubą czaszkę. To. Nie. Była. Twoja. Wina. Zrozumiano? – Draco zmarszczył brwi nad głową Harry'ego, wpatrując się w płomienie w kominku, i ostrożnie przesunął chłopaka w swoich ramionach. Jeszcze sprawię, że w to uwierzysz, ty przeklęty durniu. Nie zniosę tego, że ten wyrachowany dyrektor pozwala ci na własną rękę zmagać się z problemami całego świata. Jesteś mój i nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić; nie, jeśli mogę ci pomóc, przysięgam.
- I kto teraz brzmi jak profesor Snape? – Harry westchnął, ale powoli owinął ręce wokół Dracona. – Obiecujesz? – wyszeptał, gdy pokój rozmył się lekko.
- Obiecuję. – Obiecuję.
~~~~~~
- Po prostu pozwoliłeś mu odejść?
Syriusz dał nura, by uniknąć rzuconej w niego książki.
- Remusie, posłuchaj... – umknął przed filiżanką i skrzywił się, słysząc, jak rozbija się na podłodze za nim. – Draco poszedł z nim porozmawiać... a znasz Harry'ego. Jest tak skryty i... i powściągliwy i...
- I właśnie dlatego powinieneś iść z Malfoyem, ty durniu! – Powiedzieć, że Remus był wściekły, byłoby nieporozumieniem. Wilkołak stał przy drzwiach do ich małej biblioteki, a jego bursztynowe oczy błyszczały w przytłumionym świetle. – Syriuszu Black, jak mogłeś!
Animag spojrzał ostrożnie na swojego partnera – mógłby przysiąc, że Lunatyk właśnie warknął.
- Porozmawiam z nim jutro, okej? Obiecuję.
Remus zmrużył oczy, mierząc animaga od góry do dołu.
- Lepiej tak zrób. – Wilkołak pomaszerował do sypialni i po chwili wyszedł stamtąd z kocem i poduszką.
- Remus! – Syriusz ruszył w stronę mężczyzny. – Co ty wyprawiasz? Nie będziesz tu spał tylko dlatego, że jesteś wściekły na mnie...
- Nie zamierzam. – Wilkołak rzucił w niego kocem i poduszką, splatając ręce na piersi i patrząc na Syriusza. – To ty będziesz tu spał, dopóki nie pójdziesz i nie porozmawiasz z Harrym. Pogódź się z tym. – Z tymi słowami Remus obrócił się na pięcie i pomaszerował ponownie do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi.
Syriusz tylko się gapił, a szczęka opadła mu z szoku.
~~~~~~
Następnego dnia
Pióro Harry'ego zatrzymało się momentalnie gdy głowa Syriusza wsunęła się przez uchylone drzwi.
- Harry?
Chłopak stłumił westchnienie, odkładając pióro.
- Cześć, Syriuszu. – Wymusił uśmiech na swej twarzy, gdy jego ojciec chrzestny wślizgnął się do pokoju.
- Hej, dzieciaku. – Syriusz uśmiechnął się do niego i oparł się o drzwi, przestępując niespokojnie z nogi na nogę. – Jak się masz?
- Dobrze, Syriuszu, naprawdę. – Harry złożył ręce na kolanach i wbił wzrok w ojca chrzestnego. Ja mam się dobrze, naprawdę. To tylko świat wokół nas rozpada się na kawałki i zdaje się, że nie możemy zrobić z tym absolutnie nic, nawet jeśli chcemy. Och, i jeszcze lepiej – choć nienawidzi mnie cały czarodziejski świat, w jakiś sposób przyjęli, że mam ich wszystkich ocalić! Więc, oczywiście, mam się dobrze. A teraz odejdź i idź porozmawiać z Ginny. Harry musiał zamknąć oczy i mocno odepchnąć od siebie złośliwy głos, który burczał na Syriusza. Spędziłem za dużo czasu z profesorem Snape'em.
Ale tym razem Syriusz nie kupił kłamstwa. Przestał się kręcić i zmrużył niebieskie oczy. Animag przechylił głowę na bok i uważnie wpatrywał się w młodszego czarodzieja. W końcu zwilżył wargi i przeczyścił gardło.
- Wiesz, Harry, dokładnie to samo mówiłem Jamesowi, gdy byłem o coś zły.
- Tak? – Harry zamrugał ze zdziwieniem, a jego myśli zniknęły. Dlaczego Syriusz kiedykolwiek miałby powiedzieć coś takiego do taty? To znaczy...
- Cóż – Syriusz odsunął się od drzwi i podszedł do kominka, zakładając ręce za swoimi plecami. – Prawie. Bądź co bądź, nigdy nie nazwałem go Syriuszem.
Harry pochylił lekko głowę i uśmiechnął się. Uśmiech zanikł, gdy chłopak podniósł wzrok.
- Dlaczego? To znaczy, dlaczego byłeś zły.
Ramiona Syriusza spięły się gwałtownie i rozluźniły. Odwrócił się i usiadł na jednym z krzeseł; miał bardziej niezdecydowany i poważny wyraz twarzy niż kiedykolwiek wcześniej.
- Moja... rodzina i ja nigdy nie byliśmy zbyt blisko. Znasz większość tej historii, wiem, ale... – Syriusz zmarszczył brwi i zapatrzył się w swoje kolana. – Widzisz... wszyscy widzieli mnie śmiejącego się i żartującego w szkole. Życie z Jamesem i jego rodziną, bycie szczęśliwym, spanie z wieloma osobami, bycie jednym z najbardziej popularnych chłopaków w szkole. Oto co widzieli wszyscy – albo chcieli widzieć.
Animag z roztargnieniem skubał swoje szaty, a jego następne słowa ciężko uderzyły w Harry'ego.
- Widzisz, nikt nie wiedział, że ja... – wzruszył ramionami, wciąż patrząc w dół. – Z początku bardzo obwiniałem siebie o wszystkie problemy mojej rodziny.
- Ty? – Harry skrzywił się, słysząc swój niedowierzający ton. Ty idioto. Wbił wzrok w podłogę, a rumieniec upokorzenia rozkwitł na jego twarzy.
Ku zaskoczeniu Harry'ego, animag roześmiał się.
- W porządku, Harry. – Chłopak spojrzał na Syriusza przez grzywkę. – Naprawdę. – Mężczyzna uśmiechnął się do niego i poklepał krzesło stojące obok niego. – Chodź no tu.
Harry zeskoczył ze swojego miejsca i przeszedł przez pokój, siadając koło Syriusza.
- Widzisz – animag ponownie przeniósł wzrok z Harry'ego na ogień, a niewielki grymas pojawił się na jego twarzy. – Twój tata... naprawdę był w grupie dowcipnisiem. Ale ja byłem tym, który zawsze się śmiał, choćby nie wiem co. Twój tata... naprawdę próbował mnie rozśmieszyć i dlatego zawsze będę jego dłużnikiem. – Posłał w stronę Harry'ego niewielki, pełen bólu uśmiech. – Ale to twoja matka naprawdę pomogła mi to wszystko rozwiązać.
- Ale... twoja rodzina jest... była po stronie Ciemności, prawda? – Harry poruszył się na krześle.
Uśmiech rozciągnął kąciki ust Syriusza.
- Taaa, była. Nigdy nie mogli pojąć, dlaczego wybrałem taką, a nie inną drogę. To ich... zgorszyło, Harry. Naprawdę. – Westchnął i skupił się ponownie na chłopaku, który był przed nim. – Mama Jamesa – twoja babcia – była niesamowitą kobietą. Trochę zacofaną, ale miała serce wielkie jak ocean. Kochała każdego... i prawie wszyscy kochali ją. To właśnie ona znalazła mnie w środku nocy, gdy wypłakiwałem sobie oczy przy kominku.
Harry spojrzał osobliwie na Syriusza, który uchwycił to i zaśmiał się boleśnie.
- O tak, Harry. Nie patrz z takim zaskoczeniem. – Harry zaczerwienił się z poczuciem winy i spuścił wzrok na swoje ręce. Syriusz westchnął i przebiegł dłonią, zirytowany na siebie. – Słuchaj... Nie powiedziałem tego właściwie, przepraszam. Po prostu... po prostu chciałem, żebyś wiedział, że ja... rozumiem. Wiem, przynajmniej w pewnym sensie, jak się czujesz. Jakby wszystko, co robisz, jeszcze bardziej wszystko psuło, i po prostu jesteś tak sfrustrowany i zły, gdy sprawy coraz bardziej i bardziej wymykają się spod kontroli... – Animag urwał, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w podłogę. Nieznacznie pokręcił głową i spojrzał na Harry'ego. – Ja... ja wiem, że nie wydaję się być... poważnym – zrobił minę. – Jeśli jesteś zły, z jakiegokolwiek powodu, chcę żebyś wiedział, że zawsze możesz przyjść i porozmawiać o tym ze mną. O... o wszystkim – o życiu, śmierci, chłopakach, o czymkolwiek.
Harry mamrotał przez chwilę, a następnie zaczął się śmiać. Syriusz uśmiechnął się do niego niepewnie, wyciągając ręce, by go uścisnąć. Harry rzucił się mu w objęcia, owijając ręce wokół szyi starszego mężczyzna i zaciskając je mocno.
- Dziękuję ci, Syriuszu – wyszeptał w szyję animaga, przytulając go jeszcze bardziej.
Syriusz zamrugał, by odgonić łzy, gdy ściskał swojego chrześniaka, przyciągając chłopaka na swoje kolana.
- W każdej chwili, Harry. Zawsze tu jestem i zawsze tu będę, choćby nie wiem co.
~~~~~~
- W porządku. – Draco oparł ręce na biodrach, rozglądając się po pokoju wspólnym Ślizgonów. – Zrobimy to w ten sposób. – Podniósł arkusz papieru i przesunął szybko wzrokiem po imionach. – Sasha, ty, Pansy i Millicenta odbierzecie od profesora zioła, których potrzebujemy. Upewnij się, że twój Gryfon ma oko na swoich współdomowników – będziemy potrzebować do tego tej małej polanki za szklarniami, a Merlin wie, że to jest miejsce, w które te cholerne dupki lubią chodzić i się migdalić.
Wiele odgłosów obrzydzenia rozeszło się echem po pokoju. Draco zignorował je, wpatrując się w listę trzymaną w dłoni, a niewielki grymas pojawił się na jego twarzy.
- Ginny, ty, Blaise i Neville musicie wziąć z biblioteki potrzebne książki. Chodźcie w parach, biorąc po kilka książek naraz. Mamy tydzień, ale chciałbym skończyć jak najszybciej. Oto lista tych, których potrzebujemy od razu. – Podał jej mały kawałek papieru, który kasztanowowłosa przestudiowała szybko, kiwając głową.
- Żaden problem. – Schowała listę do torby, a jej spojrzenie było jasne i zdeterminowane.
- Dobrze. Harry i ja przygotujemy krąg. Zrobienie tego zajmie przynajmniej trzy dni, więc wszyscy musimy obserwować, czy nikt się tam nie kręci. Chcę, żeby przynajmniej dwie pary kontrolowały wyjścia wokół nas przez cały czas. Zmieniajcie się; Pansy ma listę osób, z którymi będziecie połączeni każdego dnia. Listy będą rozwieszone w pokoju wspólnym, więc nie nabałagańcie. Wszyscy rozumieją?
Odpowiedziały mu krótkie kiwnięcia głowami. Draco uśmiechnął się z wyższością. Są Ślizgonami, to jasne, że rozumieją. Odwrócił się do dwóch trzeciorocznych, którzy czekali obok niego.
- Tu jest to, czego potrzebuję. Myślicie, że wasz ojciec może załatwić to na czas?
Ciemnowłosi chłopcy pochylili się nad listą, wpatrując się w niewielką ilość rzeczy.
- To cię będzie kosztowało, ale da radę to zrobić. – Wyższy z nich podniósł wzrok na Dracona, uśmiechając się. – Ojciec będzie dumny, mogąc zrobić to dla ciebie.
- Dobrze, jeszcze dziś wyślijcie listę do domu. Wasz ojciec może spodziewać się zapłaty w przeciągu kilku następnych dni. – Draco odprawił ich i odwrócił się do Harry'ego, który spokojnie siedział przy ogromnym stole przy kominku. – Jesteś pewien, że będzie w porządku, jeśli kilka rzeczy do ołtarza zdobędziemy później?
- Tak, Draco. – Spojrzenie Harry'ego było wyjątkowo wyraźne i spokojne, gdy rozsypywał niewielkie garście soli na narożnikach stołu.
Blondyn patrzył przez chwilę na chłopaka; niewielkie węzeł w jego żołądku rozluźnił się. Był zaniepokojony, gdy animag poszedł porozmawiać z Harrym
dzień wcześniej – ale czegokolwiek kundel mu nie powiedział, sprowadziło to na Harry'ego spokój, jakiego blondyn dawno nie widział.
- Masz wystarczająco dużo zapasów, by poświęcić je na ten prowizoryczny ołtarz?
Mały uśmiech wykwitł na twarzy Harry'ego. Spojrzał na Dracona, a jego zielone oczy błyszczały.
- Draco, wiesz, że najważniejsze są intencje. Prawdopodobnie mógłbym zrobić to z powodzeniem ze świeczkami urodzinowymi i kawałkiem kredy; jest dobrze.
Blondyn parsknął i przewrócił oczami, co tylko sprawiło, że Harry uśmiechnął się do niego jeszcze bardziej.
- Cóż, wybacz mój dobry gust, ale patrząc na to z właściwej czarodziejskiej strony...
- Ale tu nie chodzi o recytowanie zaklęć, Draco. – Harry wyprostował się i otrzepał ręce, uważnie przyglądając się swojemu dziełu. – Chodzi owiarę, nie logikę. Chodzi o zaufanie, nie o rezultaty. Musimy uwierzyć, musimy mieć wiarę, że to zadziała – i zadziała. Mechaniczne przejście przez to przyniesie tylko niepowodzenia i fałszywą nadzieję. Jeśli uwierzymy – zwrócił błyszczące spojrzenie na Dracona – to tak się stanie. Rozumiesz?
Blondyn prychnął nieelegancko, ale skinął głową. Przypominał sobie niewyraźnie, jak jego babcia zabrała go do Stonehenge, gdy był małym dzieckiem, pochylając się i szepcząc mu opowieści do maleńkiego ucha; jej oczy błyszczały wtedy w ciepłym blasku zachodzącego letniego słońca. Jego babcia wierzyła w stare tradycje, w stare zwyczaje. Jego dziadek nie wierzył – ale dogadzał miłości swego życia, na jej życzenie sprowadzając świece z różnych zakątków świata.
- Dobrze, dobrze – Draco skrzyżował ręce na piersi i oparł się o kanapę, ciesząc się po prostu z obserwowania, co robi Harry. – W takim razie kontynuuj. – Posłał chłopakowi wymuszony uśmieszek.
Harry zaśmiał się i pokazał mu środkowy palec, ale wrócił do pracy.
Następne dni były dla Ślizgonów nerwowe. Niemal o każdej porze dnia pokój wspólny był wypełniony uczniami; książki piętrzyły się na stołach, tak samo jak fiolki ze składnikami do eliksirów, paczki kredy i soli – między innymi.
Na początku tygodnia otarli się o kłopoty. Troje trzeciorocznych wpadło na Rona w drodze powrotnej ze szklarni. Weasley natychmiast stał się wobec nich podejrzliwy i zażądał, by wszyscy wywrócili kieszenie do kontroli. Na szczęście Ślizgoni zostali uratowani przez najmniej prawdopodobną osobę – Hagrida. Krzepki mężczyzna dosłownie potknął się o ich konfrontację i zdenerwował się na Rona, gdy rudzielec wyjaśnił mu, co robi. Hagrid w końcu przegonił młodych Ślizgonów i pogroził Ronowi palcem, bardzo nim rozczarowany.
To tylko jeszcze bardziej rozzłościło rudzielca.
Następnego dnia dwie dziewczyny z grupy, która spotkała Rona, zostały tajemniczo oblane błotem i gnojem z zagród zwierząt. To strasznie śmierdziało, a pod koniec dnia tuziny obelg i sloganów krążyły po szkole. Dziewczyny musiały udać się do skrzydła szpitalnego, by się uspokoić i wyleczyć rany i siniaki. Slytherin był oburzony atakiem, ale za dowcip oficjalnie został obwiniony Irytek. W odpowiedzi Draco poprosił Krwawego Barona, by poznęcał się okrutnie nad poltergeistem. Duchowi ich domu nie trzeba było powtarzać tego dwa razy.
Tej nocy Harry wpadł do swojego pokoju i wrócił chwilę później z cienką książką, przyciskając ją mocno do piersi. Dwie dziewczyny wciąż były w skrzydle szpitalnym, przechodząc histerię po spłatanym im kawale. Zatrzymał się przed Draconem, a jego oczy migotały. Otworzył książkę na zaznaczonej stronie.
- Myślisz, że możesz to dziś zrobić?
Draco spojrzał krótko na Harry'ego i wziął od niego książkę. Przeczytał przepis na eliksir; cienka linia pojawiła się między jego brwiami. Przesunął palcem po liście składników i wykonał w myślach jakieś obliczenia.
- Tak, sądzę, że mógłbym to dziś zrobić. Ale...
- Dobrze. – Oczy Harry'ego były przymrużone i chłodne. Spojrzał na swojego chłopaka, zauważając przypochlebny wyraz pojawiający się na jego twarzy. Część lodów została przełamana, gdy przewrócił oczami i zaśmiał się. – Dobra, zrobię za ciebie pracę domową z transmutacji – ale to wszystko, jasne?
Blondyn rozważył to dokładnie, zanim skinął głową.
- W porządku – powiedział niechętnie, tłumiąc szeroki uśmiech, który groził pojawieniem się na jego twarzy. – Zakładam, że w takim razie będziesz chciał, żebym dodał fragmenty pająków, by to skatalizować?
Uśmiech Harry'ego zmienił się w drapieżny.
- Jasne.
Draco odchylił głowę do tyłu i roześmiał się.
~~~~~~
Harry był poza łóżkiem i gotowy do działania od samego rana. Wślizgnął się do pokoju Dracona i szybko go obudził. Nie chcę niczego przegapić.Draco tępo wpatrywał się w niego przez kilka chwil, po czym opadł z powrotem na łóżko, przykrywając się włącznie z głową.
- Harry, wynoś się. Jest zbyt wcześnie, by być już na nogach. Myślę, że nawet domowe skrzaty jeszcze nie wstały... – Jego biadolenie nie powstrzymało jednak Harry'ego nawet w najmniejszym stopniu.
Dwadzieścia minut później bardzo naburmuszony Draco i dziwnie żwawy Harry zmierzali do kuchni, by zobaczyć się z pewnym skrzatem domowym, Zgredkiem.
- Co ty robisz na nogach tak wcześnie? – Ginny wsunęła się na miejsce obok Harry'ego, a jej oczy błyszczały radośnie. – Czyżby piekło zamarzło? Wampiry chodzą w świetle słonecznym? – Spojrzała na Harry'ego uważnie, a nikły uśmiech uniósł kąciki jej ust. – Widzę – zamknęła oczy i odchyliła się w tył, jak najwierniej naśladując profesor Trelawney. – Trzecia planeta jest w szeregu z czwartym księżycem Jowisza... tak, widzę dziwne rzeczy w twojej przyszłości, młody człowieku... fioletowe skarpetki, ogromne królewskie łoże, wiotkie nadgarstki i czekolada... – Krzyknęła, gdy Harry trącił ją w bok, i zaczęła się histerycznie śmiać, gdy uchwyciła wzrokiem wyraz jego twarzy.
- Zamilcz. – Harry w końcu poddał się pokusie i również zaczął się śmiać. – O co chodzi z tymi wiotkimi nadgarstkami?
Ginny parsknęła cicho i potarła oczy; rumieniec powoli znikał z jej policzków. Spojrzała dziwnie na Harry'ego.
- Powiedziałam to poprawnie, prawda? O czym wspominają mugole, gdy mówią o homoseksualnych mężczyznach? Coś z wiotkimi nadgarstkami.
- Że co? – Wszyscy wokół spojrzeli na nich bezmyślnie.
Ginny wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Po prostu pamiętam... kiedyś przeglądałam jakieś mugolskie pisma. Rozmawiali tam o homoseksualistach i to nie było zbyt miłe. Tak czy inaczej jedną z rzeczy, o których wspomnieli, był „typowy syndrom wiotkiego nadgarstka", czymkolwiek by to nie było. – Poruszyła się niespokojnie i spojrzała na Harry'ego. – Mam tylko na myśli, że to żart. To zabawne, prawda? W mugolskim świecie?
Harry westchnął i pokręcił głową.
- Gin, może i spędziłem pierwsze dziesięć lat mojego życia w mugolskim świecie... ale jeśli mam być szczery, nie wiem o nim zbyt wiele. Mogę opowiedzieć ci o wszystkim związanym z kuchnią i pracami garażowymi, ale nie potrafiłbym powiedzieć, co jest modne, a co nie. Nigdy nie miałem czasu na oglądanie telewizji jak Dudley i nigdy nie miałem przyjaciół, gdy dorastałem. Więc – wzruszył ramionami – twoje przypuszczenia są tak samo dobre jak moje. Sądzę, że to miało być zniewagą, choć dość łagodną, ale nie jestem pewien.
- Och – twarz Ginny wykrzywiła się lekko. – Przepraszam.
Harry uśmiechnął się i łagodnie szturchnął jej ramię własnym.
- W porządku, Ginny.
Pansy i Millicenta wymieniły spojrzenia, pamiętając, co Ginny powiedziała im w tajemnicy przed Harrym; Pansy wychyliła się, by spojrzeć na profesora Snape'a, ale Millicenta tylko pokręciła głową i rzuciła bezgłośne „później" do drugiej dziewczyny. Wróciły do jedzenia, zanim ktokolwiek zdążył zauważyć ich drobną uwagę, z łatwością zaczynając nowy wątek rozmowy i śmiejąc się, gdy Harry dla zabawy szturchnął naburmuszonego Dracona.
Właśnie wtedy spora grupa uczniów wpadła przez drzwi; głos Rona Weasleya łatwo było wychwycić spośród masy innych. Harry obrócił głowę i obserwował uważnie rudzielca, sadowiąc się na swoim miejscu tak, jakby był gotowy do skoku.
- Draco? – Ginny ze zmartwieniem wpatrywała się w Harry'ego. – Co jest nie tak z Harrym?
- Nic. – Głos blondyna był stłumiony, bo trzymał głowę złożoną na przedramionach. – Jest dziś po prostu lekko psychotyczny. – Nie dbał o to, jak wiele razy kopnęła go Pansy, ani jak dużą ilością soku Blaise pryskał mu w ucho – był zbyt cholernie zmęczony, by siedzieć prosto, i inni powinni po prostu mu odpuścić. W końcu jestem Malfoyem, a my nigdy nie zachowujemy się nietypowo – to wszyscy inni to robią. Miał nadzieję, że Harry'emu spodoba się jego prezent. W końcu siedziałem pół cholernej nocy, modyfikując go. Rzeczy, które dla ciebie robię, Potter...
- Ciii! Będzie pił. – Oczy Harry'ego były szeroko otwarte i patrzyły pożądliwie. Bębnił palcami w stół, patrząc, jak Ron opróżnia pierwszy puchar soku z dyni – jak co rano. Brunet uśmiechnął się złośliwie, gdy Ron prawie wylizał resztki z pucharu i zakołysał się gwałtownie na swoim miejscu.
Ron spojrzał na otaczających go uczniów, a jego oddech zamienił w się w spanikowane sapnięcia. Odskoczył od Deana z krzykiem, pocierając dziko swoje ubrania i trzęsąc się jak liść.
Harry zmarszczył brwi i szturchnął mocno Dracona.
- Myślę, że to nie działa. Powinien myśleć, że jest...
- Zmodyfikowałem to. – Draco podniósł głowę i zamrugał sennie, widząc zamieszanie po drugiej stronie sali. – Zamiast eliksiru, który sprawi, że będzie myślał, że jest czymś, eliksir sprawi, że będzie widział wszędzie pająki. Witamy w piekle, Ronaldzie Weasleyu.
Harry uniósł brwi, będąc pod wrażeniem. Odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak Ron wrzeszczy na Parvati, która sięgnęła w jego stronę, i macha na nią dziko, starając się ją przegonić. Harry musiał zakryć dłonią usta, gdy Ron spojrzał po raz ostatni na salę, piszcząc, a następnie upadł, tracąc przytomność.
- Idealnie. – Westchnął i wrócił do swojego śniadania, zabierając się za nie z entuzjazmem, jakiego nie czuł od długiego, długiego czasu.
- Po co mi dziękować. Nie ma za co, Harry. To nie był żaden problem, o nie, absolutnie nie, to tylko trzymało mnie na nogach przez pół cholernej nocy... – Draco starał się zignorować drobną dłoń, która wsunęła się w jego własną, jak również ciepło ciała, które przysunęło się do niego. W końcu się poddał i wymamrotał przekleństwo, patrząc na Harry'ego, ale splatając mocno ich palce. Irytujący głupek. Dźgnął złośliwie kiełbaskę, zerkając na chichoty i uśmiechy, które posyłano w jego stronę.
~~~~~~
- W porządku. – Draco ze zmęczeniem potarł się po karku. – Jesteśmy gotowi. Masz inkantację, prawda, Harry?
Brunet skinął głową i podniósł fiolkę z solą, trzymając ją luźno i swojej prawej ręce.
- Tak. – Sprawdził czas. – Jesteśmy gotowi.
- Okej. – Draco zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, uspokajając myśli. Poruszył głową z boku na bok, próbując złagodzić jakieś napięcie.
Byli gotowi. Wszystkie ich dostawy dotarły i noc była idealna. Księżyc w pełni właśnie pojawił się nad horyzontem, wielki i jasny na czystym nocnym niebie. Teren, na którym się znajdowali, był doskonały dla ich potrzeb – jeden wielki dziedziniec wieki temu został wyburzony i zastąpiony mniejszymi, osobnymi cieplarniami, stojącymi jedna przy drugiej. Szczęśliwie dla nich, bariery zostały rozciągnięte w pewnej odległości poza końcami szklarni, tworząc małą polankę do ich pracy w nocy, i wciąż byli uznawani przez zabezpieczenia za znajdujących się „wewnątrz".
Wartownicy krążyli wokół nich, mając oko na korytarze, by nikt im nie przeszkadzał. Sasha i Ginny stały cicho obok nich, obserwując chłopców uważnie, gdy formowali krąg. Zdecydowali się najpierw przywołać Danu i zgodzili się, że obecność kobiet będzie do tego najlepsza. Harry i Draco, będący dwoma najsilniejszymi czarodziejami w swoim domu, utworzyli krąg i zabezpieczenia tak, by nic nie mogło pojawić się tam i w niego zaingerować.
Harry zwrócił się twarzą na wschód, biorąc głęboki wdech i powoli wypuszczając powietrze, odpychając od siebie wszelkie zmartwione myśli. Otworzył oczy i podniósł fiolkę, przechylając ją tak, że sól zaczęła się wysypywać cienką strugą. Ostrożnie obszedł krąg, dotrzymując kroku Draconowi, gdy czytał oficjalną inkantację, by przywołać ochronę i przewodnictwo czterech żywiołów. Proszę, niech to zadziała. Jeszcze raz skierował się na wschód, zatrzymując się na chwilę, by Draco doczytał ostatnie linijki rytuału. Proszę.
Impuls, który przeszedł przez ich czwórkę, gdy Harry w końcu zamknął krąg, był potężny. Odgłosy nocy zniknęły, a zarys kręgu, który wytyczył Harry, zaświecił się na chwilę, sprawiając, że wszyscy podskoczyli. Harry i Ginny wymienili zdumione spojrzenia; ich oczy były szeroko otwarte.
Następnie Sasha i Ginny weszły do środka kręgu, stając twarzami do siebie. Ginny trzymała małą torebkę z ziemią w jednej dłoni i garść nasion w drugiej. Sasha w lewej dłoni trzymała athame*, który wykonał dla nich Draco, a w prawej kawałek papieru.
- Przyzywamy ten krąg w imię Danu, Wielkiej Matki, Śpiącej Pani. Przywołujemy cię tej nocy, pod tym księżycem, byś wysłuchała naszych usilnych próśb. – Sasha uniosła athame wysoko ponad głowę. – Jak na górze – uklęknęła i wbiła sztylet w ziemię – tak i na dole, wysłuchaj nas!
Ginny oblizała nerwowo usta, przejmując swoją część rytuału.
- Wielka Pani, Śpiąca Matko, usłysz nasze wołanie. – Niezdarnymi palcami otworzyła torbę z ziemią, pozwalając, by żyzny, ciemny grunt opadł na ziemię oraz na athame. – Jesteśmy zagubieni i samotni, zmęczeni i przemarznięci. Światło zaginęło i nie możemy go odnaleźć. Wzywamy cię do powrotu, byś rozpaliła światło raz jeszcze, byś powróciła jak świt i oświetliła nam drogę do domu. – Przeczyściła gardło i wzięła głęboki wdech, po czym cisnęła garść nasion w powietrze. – Jak te nasiona, niech i nasze głosy unoszą się na wietrze. Wielka Matko, Śpiąca Pani, usłysz nas, gdziekolwiek jesteś.
Nasiona pofrunęły ku górze, a ich poruszenie wywołało cichy syk w nieruchomym nocnym powietrzu. Nagle wiatr powiał wokół nich mocniej, przechwytując nasiona, zanim zdążyły upaść na ziemię, i odesłał je dalej; nagły wicher zaczął dziko targać ich szatami i włosami.
Zniknął tak nagle, jak się pojawił, pozostawiając ich dyszących i bez tchu. Ginny odgarnęła włosy z oczu, odwracając się, by spojrzeć na Harry'ego, który był blady i spocony.
- Myślisz, że to zadziała?
- Sądzę, że coś nas usłyszało. – Draco strzepnął szaty, nerwowo przygładzając tył swoich włosów. – Nie jestem tylko pewien co.
- Magia. – Głos Harry'ego był dziwnie głuchy. – Myślę, że zapomnieliśmy ją w tym uwzględnić.
- Co? – Draco odwrócił się do niego i zmarszczył brwi; ton głosu chłopaka wysłał ciarki wzdłuż jego kręgosłupa.
Brunet uniósł drżącą dłoń do skroni, pocierając skórę z roztargnieniem.
- Hogwart jest pełen magii. Była tu od tak dawna, wsiąkła w ściany, w podłogi, we wszystko. – Oczy Harry'ego zatrzymały się na sztylecie wbitym w ziemię. – Minęło wiele czasu, od kiedy ktokolwiek zbliżył się do niej specjalnie po to, by zrobić coś dla nich. My to zrobiliśmy w jakiś sposób, tak sądzę. Więc to wspomaga nasz apel.
- Hę? – Ginny owinęła się swoimi rękami, spoglądając uważnie na sztylet i robiąc krok w tył.
- Magia... odczuwa, tak jakby. W pewien sposób. Wszyscy wiecie o dzikiej magii. – Skinęli głowami. – Cóż, myślę, że magia, która otacza Hogwart, jest jakimś rodzajem dzikiej magii, tyle że jest dziką magią, która została... trochę oswojona. – Harry nieznacznie pokręcił głową, nerwowo żując swoją dolną wargę. – Może tak być, a może jestem po prostu wybrykiem natury. Choć w to wątpię.
- Więc przywołanie bogini i używanie rytualnych narzędzi wewnątrz byłoby uznane przez zamek za właściwe. – Oczy Sashy rozbłysły. – Moglibyśmy wykorzystać źródło mocy, które Hogwart ma wewnątrz siebie. To fascynujące.
- Czy moglibyśmy kontynuować? – Draco zmrużył oczy, koncentrując się, gdy przeniósł wzrok ze sztyletu na notatki trzymane w dłoni. Jeśli nie zrobimy tego teraz, stracimy właściwą fazę księżyca... Westchnął i przesunął dłonią po włosach, odwracając się, by spojrzeć na Harry'ego, który wydawał się myśleć o tym samym.
- Zdecydowanie! Myślę, że magia może dać nam dodatkowy impuls. To jak dodatkowy bonus, zdecydowanie, a nie wada. – Sasha chwyciła brzeg szaty Ginny i pociągnęła ją lekko, kierując na południe. – No dalej. Pospieszmy się, zanim stracimy pozycję księżyca i gwiazd. Rytuały dość wyraźnie o tym mówią.
Draco i Harry spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.
- Z pewnością nie zaszkodzi – Harry zgodził się z Sashą.
Blondyn zmarszczył brwi, ale skinął głową.
- W porządku. Dokończmy to.
Chłopcy zajęli miejsca dziewcząt; Harry twarzą na północ, a Draco na południe. Harry trzymał świecę w jednej dłoni, a garść nasion w drugiej. Draco trzymał w lewej dłoni długą laskę, a w prawej garść piór.
Blondyn uniósł laskę, wziął głęboki oddech i zaczął.
- Dagdo, Praojcze, usłysz nasze wołanie. Wzywamy cię z ogniem. – Harry zapalił świecę i ostrożnie postawił ją na ziemi, upewniając się, że ich szaty przez przypadek się od niej nie zapalą. – Wzywamy cię z wiatrem. – Draco wyrzucił w powietrze garść piór, obserwując, jak delikatnie wirują wokół ich obu. – Przywołujemy cię! – Silnym ruchem opuścił laskę, z mocą uderzając nią o ziemię. – Przywołujemy cię! – Laska ponownie trzasnęła o ziemię, ale tym razem pojawił się impuls, który przepłynął przez nich; silne poruszenie, które prześlizgnęło się wzdłuż ich kręgosłupów. – Przywołujemy cię! – Draco wziął głęboki wdech i opuścił laskę z całej siły.
Krąg eksplodował.
- Ugh... – Draco przeturlał się na bok, czując pulsowanie w głowie. – Co się stało? – Otworzył ostrożnie oczy, zezując w stronę nocnego nieba. Księżyc ledwo się poruszył, więc nie mogli odpłynąć na długo. Potoczył wzrokiem dookoła kręgu, sprawdzając, co z innymi.
Ginny i Sasha miały się dobrze; siedziały chwiejnie tam, gdzie upadły, czyli po południowej stronie kręgu. Wyglądały na lekko skołowane, ale nie na zranione. Draco zmarszczył brwi i odwrócił się, by spojrzeć na Harry'ego. Chłopak leżał na plecach, wciąż nieprzytomny, kilka stóp od blondyna.
Draco podpełzł do niego, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Potrząsnął nim lekko.
- Harry? Harry, obudź się.
Ciemne brwi poruszyły się jednocześnie i mniejszy chłopak jęknął. Kaszlnął i spróbował przewrócić się na bok, ale poddał się w połowie drogi, opadając z powrotem z mruknięciem.
- Co to było? – Ciemne oczy spojrzały na Dracona, wyraźnie zaniepokojone.
- Nie mam zielonego pojęcia. Myślę, że to zadziałało, tylko nie jestem pewien w jaki sposób. – Draco uśmiechnął się do niego blado, wzruszając nieznacznie ramionami. – Następnym razem spróbujemy z mniejszymi bogami, nie?
Harry zaśmiał się cicho, kiwając głową na zgodę. Nagle spoważniał.
- Nie rzuciłem nasion. – Podniósł dłoń, pokazując Draconowi pełną garść nasion, które wciąż ściskał.
- Nie sądzę, żebyśmy ich potrzebowali. – Draco pomógł drugiemu chłopakowi stanąć na nogi; dreszcz przebiegł mu po plecach. – Myślę, że miałeś rację, mówiąc o magii obecnej w szkole. Czułeś te impulsy, prawda?
- Taaa. – Harry otrzepał szaty i przesunął dłonią po włosach, zanim ostrożnie przesypał nasiona do torebki, z której pochodziły. – Może przewidziała, czego potrzebujemy.
- Myślę, że masz rację. – Blondyn ostrożnie przełamał krąg, usuwając jeden narożnik po drugim. – Sasha, Ginny? Nie mogłybyście sprawdzić tego przy okazji?
- Z czym, z moim zmieniaczem czasu? – Sasha przewróciła oczami.
- Ja to zrobię. – Ginny zawahała się przez chwilę, zanim schyliła się i wyszarpnęła athame z ziemi. – Nie mam SUM-ów w tym roku i nie przygotowuję się do OWTM-ów, więc mam czas.
- Stokrotne dzięki, Gin. – Harry uśmiechnął się do niej ciepło. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, podnosząc swą laskę z miejsca, w którym ją zostawiła, tuż poza kręgiem. Nie byli po prostu pewni, jak magiczny artefakt zareaguje w kręgu, więc zgodzili się, by zostawić ją na zewnątrz. Ginny teraz z wdzięcznością się na niej oparła; kolano bolało ją mocno z uwagi na chłód nocy.
- Ruszcie się; widzę, że Blaise i Neville nas wołają. Filch prawdopodobnie jest w drodze. – Draco zebrał resztę ich zapasów i małą grupą ruszyli z powrotem do zamku.
~~~~~~
Kilkaset mil dalej, na terenie południowowschodniej Anglii, ziemia zaczęła drżeć.
Mieszkańcy wzięli to za rzadkie, ale nie niespotykane trzęsienie ziemi. Porcelana brzęczała w szafkach, gdy domy kołysały się i przesuwały, ale wszystko skończyło się tak szybko, jak się zaczęło. W tej niewielkiej wiosce było mało szkód, a mieszkańcy poszli spać niedługo później, prawie zapominając o incydencie.
Mieszkańcy dostali jednak niespodziankę życia, gdy obudzili się następnego ranka i poszli do kościoła.
Skromna kaplica i malutki cmentarz, które były tam od wieków – od kiedy mieszkańcy miasta przeszli na wiarę w Jedynego Boga – zniknęły. W ich miejscu stały filary starego kościoła; ogromne stojące kamienie, które kiedyś oznaczały święte miejsce według starych zwyczajów. Kamienie same w sobie okazały się być zbyt trudne do obejścia przy budowaniu kościoła, więc architekt obudował je dookoła, używając ich jako podpór konstrukcji, gdzie tylko mógł, i wyburzając tam, gdzie nie dał rady, a potem wykorzystując je jako materiał na ścianach.
Teraz krąg był znów cały, a wszystkie ślady kościoła zniknęły. Ludność miasta znalazła księdza omdlałego przez kamiennym kręgiem i ściskającego mocno krucyfiks. Był młodym mężczyzną, na dodatek nowym w mieście. Jego kazania były pełne siarki i ognia, piekła i potępienia; jego zdaniem niskie dochody z turystyki w miejscowości były zgubne i niezwykłe.
- No cóż, młodzieńcze – odezwała się jedna ze staruszek, gdy przesunęła wzrokiem z księdza na kamienie i z powrotem. – Wygląda na to, że wyleciałeś z roboty. – W tłumie rozległy się chichoty, po czym ostrożnie podniesiono młodego mężczyznę i zabrano go do najbliższego domu. Wielu zostało i z szeroko otwartymi oczami przyglądało się starożytnej konstrukcji, czując niewielki, ale narastający przypływ nadziei. Tradycje ciężko było przełamać – zwłaszcza w małych miasteczkach. Folklor i legendy były przekazywane z pokolenia na pokolenie; stare opowieści były utrzymywane przy życiu wśród ich dzieci i wnuków, ale nigdy nie śmieli wierzyć, że stare zwyczaje powrócą.
Wyglądało na to, że ten czas właśnie nadszedł.
~~~~~~
- Co myślisz o tym stroju?
- Pansy – Millicenta zmarszczyła nos, zamykając oczy. – Mamy wkrótce egzamin z zaklęć. Jak do cholery mam go zdać, jeśli ciągle mnierozpraszasz? – Piątoroczni Ślizgoni siedzieli przy małym stoliku w bibliotece, a ich podręczniki były porozrzucane po całym stole. Nie mieli tego roku zbyt wiele czasu na przygotowywanie się do SUM-ów, więc korzystali z każdej okazji do nauki, jaka im się nadarzyła – cóż, niektórzy z nich się uczyli...
- Oooch, ktoś jest dziś zrzędliwy. – Blondynka prychnęła i przerzuciła włosy przez ramię, raz jeszcze spoglądając na magazyn. – Myślę, że mi się podoba. Byłoby nawet lepiej, gdyby obniżyli tu kołnierz...
- Pansy... – Millicenta zacisnęła zęby, podczas gdy druga dziewczyna tylko spojrzała na nią tępo. – Zaklęcia. Podręcznik. Nauka. Teraz.
- Pfff, nie umiesz się bawić. – Pansy westchnęła, ale odłożyła pismo, otwierając podręcznik do zaklęć z niesmakiem na twarzy.
- Może i nie umiem, ale jeśli ty chcesz bawić się w projektowanie, będziesz potrzebować całej wiedzy z zaklęć, jaką tylko zdołasz posiąść, więcucz się. – Brązowowłosa dziewczyna oparła się pokusie, by chwycić Pansy za kucyk i mocno pociągnąć. Blondynka przewróciła oczami, ale posłusznie zaczęła robić notatki. Cisza trwała jakieś pięć minut.
- Widziałaś dzisiaj Andrew Kenningtona? Jest taki śliczny. – Millicenta załamała się nad podręcznikiem, przeklinając wszystko, co zamieniało jej najlepszą przyjaciółkę w taką idiotkę.
- Pansy... – zaczęła Millicenta, ale nagle urwała, spoglądając nad ramieniem dziewczyna w samą porę, by zobaczyć, jak Michael Corner podchodzi do jakichś Puchonów. Przesunęła się o cal w lewo, mrużąc oczy, gdy dostrzegła chłopaka wymachującego rękami z szalonym wyrazem twarzy. – Pansy, wyciągnij puderniczkę i spójrz za siebie.
Blondynka zamrugała, po czym wykonała polecenie. Grymas pojawił się na jej twarzy, gdy obserwowała cichą kłótnię pomiędzy Cornerem i Puchonami.
- To dziwne. Krukoni zazwyczaj nie mogą nawet przebywać w pobliżu Puchonów. Doprowadzają się do szaleństwa... chyba że są uroczy. A żaden z nich nie jest.
- Pan-sy – Millicenta przypomniała sobie, że zaklęcia dentystyczne często bywają bolesne, i przestała zaciskać szczęki.
- Tak, tak, Millie, wiem. – Blondynka chwyciła swoje pióro i zaczęła notować, obserwując jednocześnie rozkręcającą się kłótnię. – Nie mogę pojąć niektórych rzeczy, jak to, co powiedział... tobie?
- Nie. – Potężniejsza dziewczyna spuściła wzrok, gdy Michael odwrócił się i wybiegł z biblioteki. Puchoni byli w odosobnionym rogu, o wiele bardziej niż ten, w którym były Pansy i Millicenta – dziewczyny zauważyły, że inni pozostali domownicy przybyli kilka minut po tym, jak zaczęły się uczyć.
- Dziwne... Wiem, że przynajmniej jeden z tamtych Puchonów podąża jak cień za Weasleyem, jakby ten miał być następnym zbawicielem. Wiemy, że Michael Corner jest związany z Weasleyem – ale to... Coś mi tu nie gra. – Pansy zatrzasnęła puderniczkę i zacisnęła lekko usta, zamyślając się głęboko. – Myślisz, że Corner może być uwikłany w coś innego, coś poza świadomością Weasleya?
- To nie byłoby trudne. – Millicenta prychnęła i przewróciła stronę z podręczniku, obserwując Puchonów spod grzywki.
- To prawda. Ale dlaczego? Jeśli Corner jest sprzymierzeńcem Weasleya... – Pansy urwała, jednym palcem wybijając rytm na blacie.
- Ale jeśli nie jest... – Dziewczyny wymieniły spojrzenia. – Kto dziś obserwuje stoły?
- Harry i Ginny. – Palec Pansy zamarł w powietrzu, a jej oczy zmrużyły się. – Porozmawiam z nimi, by mieli oko na Cornera. Dla Harry'ego to nie będzie trudne, i tak nienawidzi kolesia.
- Pansy, twój język...
- Nie jesteś moją matką, Millie. Co w ciebie dzisiaj wstąpiło?
~~~~~~
Kilka dni później
- Jesteś tego pewien?
- Blaise. – Neville odwrócił się do drugiego chłopaka i spojrzał na niego. – Moje rośliny umierają. Gryfoni na moich zajęciach z zielarstwa zatruli je, wiem, że to zrobili. Niestety nie mogę udowodnić niczego profesor Sprout, ale to nie zmienia faktu, że mój specjalny projekt umiera i wszystko to jest winą moich byłych współdomowników, którzy są zbyt cholernie zazdrośni i bigoteryjni dla ich własnego cholernego dobra!
- Neville! – Oczy Blaise'a błysnęły w półmroku. – Co za język.
- Ugh – Piaskowowłosy chłopak przewrócił oczami i wszedł do cieplarni, w której znajdowały się rośliny. – Zamierzasz mi pomóc czy co?
- Oczywiście, że ci pomogę. – Blaise owinął chłopaka ramieniem, przytulając go mocno i wypuszczając. – Co chcesz, żebym zrobił?
- W porządku, cóż, pamiętasz, jak dobrze zareagowały roślina na zaklęcie Rosmertas? – Neville nerwowo wykręcił przed sobą ręce, spoglądając na drugiego chłopaka i szurając nogami.
- Tak... – Zmarszczka pojawiła się między brwiami Blaise'a. – Nie myślisz chyba o przywołaniu bogini, prawda? – Skrzyżował ramiona na piersi, zaciskając usta w cienką linię.
- Uh... cóż... – Neville uśmiechnął się blado do drugiego chłopaka, gdy ten zamilkł.
Blaise westchnął i pokręcił głową.
- Neville, pamiętasz, co stało się Harry'emu i reszcie, prawda?
- Cóż – Neville przestąpił niespokojnie z nogi na nogę. – Oni próbowali z dwoma głównymi bóstwami! Ja tylko wezwę Rosmertę...
- Która tak czy inaczej jest bardzo potężną boginią. Neville, ona miała bardzo wielu wyznawców! Świątynie, ołtarze i cała reszta! – Blaise wyrzucił ręce w powietrze, zirytowany.
- Czy to znaczy, że nie zamierzasz mi pomóc? – Neville wbił wzrok w ziemię, powoli przesuwając czubkiem stopy po gruncie.
Czarnowłosy chłopak wydał zduszony dźwięk.
- Nie. – Neville z radością podniósł wzrok; jego uśmiech zbladł trochę gdy zobaczył zirytowany wyraz twarzy swojego chłopaka. – Pomogę ci; Merlinie, dopomóż.
- Nie musisz. – Neville był zraniony. Odwrócił się plecami do chłopaka i ruszył w stronę swoich roślin; jego duma ucierpiała.
- Neville, zaczekaj! – Blaise pospieszył w jego kierunku. – Nie o to mi chodziło.
- Jestem pewien, że nie – wymamrotał Neville, nie patrząc na niego. Odłożył swoją torbę na bok i sięgnął po rośliny, denerwując się wyschniętymi liśćmi i zwiędłymi łodygami.
- Neville...
- Idź, w porządku. Zrobię to sam.
- Nie. – Blaise westchnął gwałtownie, przesuwając dłonią po włosach. – Pomogę ci. Chcę ci pomóc.
- Jeśli jesteś pewien. – Neville nie podniósł na niego wzroku, przesuwając dłonią po roślinach, odrywając uschnięte liście i odkładając je ostrożnie na bok. Zignorował spojrzenie, jakie posłał mu czarnowłosy chłopak, zamierzając zająć się swym cennym projektem – i pozwolić mu się płaszczyć. Wiem, że nie jestem tu najlepszym czarodziejem, ale to tylko małe zaklęcie! Wszystkim, czego potrzebują, jest niewielka pomoc; to nie tak, jakbym przywołał boginię wojny, by zniszczyła Rona i pozostałych. Neville parsknął i podrapał się z roztargnieniem po nosie, grzebiąc w ziemi w doniczkach i upewniając się, że rośliny mają dość wody.
- Co chcesz, żebym zrobił? – Blaise kopnął się mentalnie, ale starał się utrzymać łagodny ton. Neville był całkowicie przygnębiony, i to wszystko moja wina. Dobra robota, Blaise, po prostu go obrażaj, czemu nie. Zdusił kolejne westchnienie i patrzył, jak twarz Neville'a odrobinę łagodnieje.
- Tutaj. – Piaskowowłosy chłopak odwrócił się do niego i wepchnął mu w dłonie pojemnik z solą wraz z kawałkiem pergaminu. – Chcę, byś stworzył krąg. Nie za duży. Znalazłem tę inkantację w jednej z książek, które czytaliśmy. Powinna zadziałać do oczyszczenia go.
Blaise spojrzał na fiolkę i pergamin, a następnie znowu na Neville'a; jego ramiona opadły, gdy skinął głową w potwierdzeniu. Wziął sól i przestudiował inkantację, uważnie czytając instrukcje, gdy zaczynał. Gdy tylko skończył, zwrócił się do Neville'a, lekko wyginając brwi ku górze.
- Zrobione.
- Dobrze. – Neville podnosił swe rośliny jedna po drugiej i ustawiał je na niewielkiej przestrzeni, denerwując się, dopóki nie stały tak, jak tego chciał. Wtedy sięgnął po kolejny pergamin i spojrzał na niego. Podniósł wzrok na Blaise'a i posłał mu mały, nieśmiały uśmiech, po czym zaczął. – Wzywamy cię z czystymi sercami. Wzywamy cię w dobrej wierze. Rosmerto! Rosmerto! Rosmerto! – Neville oderwał się od swoich notatek, a jego spojrzenie było pełne nadziei. Nic się nie stało. Ponownie spojrzał na papier, opuszczając ramiona. – Może zrobiłem to źle...
Nagły podmuch wiatru obrócił chłopakami, zaskakując ich. Ich szaty owinęły się wokół ich nóg, a zabłąkane grudki ziemi uderzały ich po oczach, powodując, że zmrużyli oczy. Neville pospiesznie zakrył twarz, czekając, aż wiatr ucichnie.
Jego oczy rozszerzyły się, gdy spojrzał na stojącą przed nim kobietę. Zaskoczona tak samo jak on, spojrzała na niego.
- R-Ros... Rosmerta! O cholera...
Wyraz twarzy bogini zmienił się w rozbawienie, gdy spojrzała na chłopaków, a jej oczy zamigotały. Spuściła serdeczny wzrok na rośliny pomiędzy nimi. Wróciła spojrzeniem do Neville'a, przyłapując go na tym samym. Mrugnęła do niego i zniknęła, pozostawiając po sobie tylko ciepły zapach róż.
Neville odwrócił się do Blaise'a z szeroko otwartymi oczami.
- Czy to się wydarzyło?
- Myślę, że tak. – Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę, zanim uśmiechy wykwitły na ich twarzach.
Neville spojrzał w dół na rośliny; wyrwało mu się zaskoczone westchnienie.
- Blaise! Patrz!
Rośliny były całe i jeszcze zdrowsze.
~~~~~~
Cho skuliła się w swojej klatce, ciasno owijając się ramionami i patrząc przez kraty na szaleńca, który znajdował się przed nią. Voldemort siedział w fotelu za biurkiem, bezmyślnie wpatrując się w ścianę w swym pokoju tortur. Nie zwracał na nią uwagi, za co była niezwykle wdzięczna.Wstrętna, paskudna, przebrzydła bestia. Przekradła się na sam tył klatki, wciskając się w zimny kamień i metalowe pręty, i ignorując chłód, który ogarnął jej ciało.
Od kiedy ją zabrano, życie Cho stało się niekończącą udręką. Rzadko była ubierana, a gdy już tak się działo, była to tylko lekka szata, narzucona na jej ciało, by ukryć nagość. Jej myśli cofnęły się w czasie do mężczyzn, którzy podeszli do jej klatki i przeciągnęli ją po zimnej i twardej podłodze, podczas gdy Voldemort tylko obserwował i kiwał głową, a jego różdżka drżała tak często, jak dziewczyna krzyczała. Czarny Pan nakazał, by jego oprawca umieścił ją kilka razy na kole, piętnując jej ciało dziwnymi runami, które były połączone z jego własnym umysłem i wywoływały fale bólu, uderzające w nią w najdziwniejszych momentach.
Była bliska granicy swej wytrzymałości i wiedziała o tym. Zamknęła oczy i zwalczyła w sobie chęć jęknięcia, przywołując wyblakły obraz swoich rodziców. Byli wszystkim, co jej pozostało, i uchwyciła się ich mocno, nie pozwalając szczegółom ich twarzy zniknąć z jej pamięci. Byli jej życiem, jej jedyną bezpieczną przystanią w szaleństwie, które ją otaczało. Wierzyła, że jeszcze ich zobaczy, musiała ich jeszcze zobaczyć, choćby tylko po to, by im powiedzieć, że nie zrobiła tego z własnej winy. Przyrzekam, tato, ja nie chciałam. Mamo, proszę, ja nigdy, przenigdy nie chciałam...
- Ezekielu! – Cho wetknęła dłoń w usta, by powstrzymać jęknięcie, kucając w najdalszym rogu swej małej klatki. Obserwowała, jak wątły oprawca pojawił się w drzwiach; jego spojrzenie było jasne i pożądliwe.
- Tak, mój Panie? – Przeszedł przez pokój i uklęknął u stóp Voldemorta, spoglądając na swojego Pana.
- Chcę, byś powiedział pozostałym, że Mroczny Znak nie będzie używany, dopóki ja tak nie powiem. Wszyscy dziś wychodzą; tu jest lista miejscowości, które chcę zniszczyć. – Voldemort uniósł zwój i podał go katowi; jego spojrzenie prześlizgnęło się po Cho, a potem zatrzymało na niej. – Weź dzieciaka. Upewnij się, że kilku ocalałych ją zobaczy. Reszta moich rozkazów jest na zwoju. Idź.
- Tak, mój Panie. – Ezekiel ucałował brzeg szaty Voldemorta, ociągając się trochę przed ponownym opuszczeniem pokoju. Cho spuściła wzrok na podłogę, kuląc się w sobie, gdy poczuła spojrzenie Czarnego Pana, które znów na niej spoczęło.
Och, Harry. Zadrżała, gdy kilka łez spłynęło jej po policzkach. Tak mi przykro.
~~~~~~
- W ogóle nie było tam Mrocznego Znaku? – Albus westchnął i niespokojnie potarł skroń. – Jesteś pewien?
- Nie było niczego, Albusie. – Alastor Moody spuścił wzrok na swą filiżankę, a jego usta ułożyły się w zawziętą linię. – Tylko ciała. Wiele ciał.
- Ale jesteś pewien, że to był Voldemort? – Dyrektor odepchnął na bok stosy papierów zalegających na jego biurku; jego twarz wyrażała zaniepokojenie.
- Na sto procent. Wszyscy zostali straceni przez Klątwę Zabijającą, z wyjątkiem dzieci. Te były torturowane Cruciatusem, dopóki nie umarły.
Albus zbladł i odwrócił wzrok, odpychając wściekłość na fakt, że zagrożenie narastało i zaczynało go zalewać.
- Co jeszcze?
- Ze wszystkich miast ocalały dwie osoby. Żadna z nich nie jest wprawdzie przy zdrowych zmysłach, ale to, co zdołali nami powiedzieć, ma sens. Śmierciożercy przybyli o zmroku i chodzili od domu do domu, gromadząc ich wszystkich. Potem zabrali dzieci i torturowali je, intonując coś w języku, którego nie mogli zrozumieć. Później zaczęły się egzekucje. – Moody z trzaskiem odstawił filiżankę, a jego oczy błysnęły zawzięcie. – Coś trzeba z tym zrobić, Albusie!
- Wiem, Alastorze. Wiem. – Albus westchnął i spojrzał na swoje dłonie; jego usta zacisnęły się w cienką linię. – Jesteś pewien, że wszyscy potwierdzili, że panna Chang przewodziła tym atakom?
- Tak, Albusie. Ich opisy się zgadzały.
- Merlinie. – Dumbledore pochylił na chwilę głowę; smutek groził pochłonięciem go. – Czy jest jakiś sposób, by nie dopuścić ich wypowiedzi do prasy?
- Nie. Knot odmówił im ochrony. Podczas gdy my rozmawiamy, ich rodziny są dręczone przez prasę, niewątpliwie poinformowane o tym osobiście przez tego małego, kłamliwego sukinsyna – warknął Alastor; jego spojrzenie pociemniało.
- Niewątpliwie. – Albus bębnił palcami w podłokietniki, odsuwając na bok swe emocje i patrząc na problem logicznie. – Czy jest coś jeszcze?
- Nie, Albusie. Przykro mi. – Moody ze smutkiem pokręcił głową. – Chciałbym udzielić ci większej ilości informacji.
- To wystarczy. – Dyrektor posłał mu nieznaczny uśmiech, który jednak nie objął jego oczu. – Gdy będziesz wychodził, mógłbyś przekazać Remusowi i Syriuszowi, że muszę z nimi porozmawiać?
- Oczywiście, Albusie. – Moody wstał i lekko skinął głową, po czym odwrócił się do drzwi i wyszedł, kierując się w stronę komnat, które dzielili obaj członkowie Zakonu.
Albus obserwował go zmęczonymi oczami. Wydarzenia przyspieszały, ku jego niezadowoleniu. Tom, co ty wyprawiasz? Zamknął oczy i powoli policzył do dziesięciu, ignorując ból rozprzestrzeniający się w jego brzuchu i klatce piersiowej. Co zyskasz, zabijając tych mugoli? Jaki jest twój plan? Otworzył oczy, nie dochodząc do niczego.
Znał jeden sposób, by dostać się do umysłu Voldemorta, ale nie był chętny, by go użyć. Ach, Harry, mój chłopcze, zrobiłeś już zbyt wiele.Przeniósł wzrok na kominek, wpatrując się w płomienie, gdy jego umysł przekopywał się przez fragmenty układanki, które miał przed sobą. Było zbyt wiele faktów i nic, co mogłoby je połączyć. Gdy Severus był w wewnętrznym kręgu, mieliśmy przynajmniej jakieś pojęcie o tym kiedy, jak i dlaczego Voldemort atakował. Ale teraz... Spuścił wzrok na biurko, a jego spojrzenie spoczęło na trzeciej szufladzie po lewej stronie.
Tak naprawdę nie było to kradzieżą. To, co zrobił Severus, technicznie należało do szkoły, jak również do dyrektora Hogwartu. Albus był uprawniony do korzystania ze wszystkiego, co zostało stworzone w murach szkoły. Cóż za maleńkie kłamstewko. Sięgnął i otworzył szufladę, wpatrując się w niewielką fiolkę z płynem, zanim ponownie zamknął szufladę. Wybacz mi, dziecko. Wiedział, co musi zrobić... dla dobra ich wszystkich, nieważne, że bolało go od tego serce. Nie pozostały mu żadne inne opcje.
* Athame lub athamé – ceremonialny, zwykle obusieczny sztylet o czarnej rękojeści, jedno z kilku narzędzi (8 podstawowych) Czarownic, używanych przy ceremoniach i rytuałach do kierowania energią zawartą w kręgu. Athame przyporządkowany jest Ogień (według niektórych tradycji Powietrze).
CZYTASZ
Wiara [DRARRY]
FanfictionUpływających wakacji Harry nie mógł zaliczyć do najprzyjemniejszych, pomimo tego, że Dursleyowie przestali go dręczyć psychicznie czy zaganiać do fizycznej harówki. A to wszystko dzięki dyrektorowi, który, działając zapewne w dobrej wierze, wysłał l...