Severus znów był przy oknie. Jego długie palce stukały o zimny kamień, a on ogarniał wzrokiem wydłużające się cienie na trawniku. Ostatni skrawek słońca zawisł ponad linią drzewa, a potem zniknął. Poruszył ramionami i zadrżał.
- Severusie? – Lucjusz zatrzymał się o cale od pleców Severusa, kładąc dłonie na ramionach Mistrza Eliksirów. – Co się dzieje?
- Nie wiem. – Severus przesunął palcami po wyblakłym Mrocznym Znaku, który miał na ręce, spuszczając wzrok na szare linie i pozwalając, by włosy opadły mu na twarz. – Zimne.
- Jest wiosna. To oczywiste, że wciąż jest zimno.
Severus pokręcił gwałtownie głową i podniósł rękę.
- Linie. To one są zimne.
Lucjusz objął go ręką i obrysował blade linie delikatnymi palcami.
- One zawsze są zimne.
- ...Nie w ten sposób. – Severus pokręcił głową, a na jego twarzy pojawiło się zamyślenie. – Coś jest nie tak.
Lucjusz nie powiedział ani słowa, ale w milczeniu przyciągnął niższego mężczyznę do piersi i razem z nim wpatrywał się w trawnik.
- Będzie dobrze, Severusie. Nie stracimy żadnego z nich, zobaczysz.
Severus zacisnął wargi i nie odezwał się, ale oparł się o blondyna, nie odwracając wzroku od okna.
~~~~~~
Michael przeklinał wilgotne zarośla, z którymi się zmagał. Słońce zachodziło, a jemu uciekał czas. Obejrzał się, zerkając na swój ładunek, i uśmiechnął się szyderczo. Nawet się nie szarpał. Michael obrócił się ku roślinom i ponownie zaczął wycinać sobie z nich drogę. Cóż za żałosny zbawca czarodziejskiego świata.
Gdy w końcu oczyścił przejście, pojawił się lis, o którym mu mówiono, i Michael przedarł się przez ostatnie krzaki z okrzykiem triumfu. Szybko zamknął usta i zaczerwienił się, rozglądając się i czekając na drwiące głosy śmierciożerców, ale nie było tam nikogo. Michael przeszukał polanę i znalazł niski kamienny ołtarz, który tam ustawiono, ale w pobliżu nie było ani śladu nikogo.
Michael przygryzł dolną wargę, myśląc. Spojrzał w niebo i przeklął. Odwrócił się i ruszył do miejsca, w którym zostawił Pottera, po czym mocno kopnął chłopaka w bok. Ucieszył się, widząc, jak zielone oczy otwierają się, a blada twarz zwęża się z bólu.
- Jesteś tylko środkiem prowadzącym do celu – wyszeptał do związanego chłopaka. Spojrzenie Harry'ego wyostrzyło się i Michael odwrócił wzrok od wyrazu jego oczu.
Wyciągnąwszy różdżkę z kieszeni, Michael machnął nią nad ciałem Pottera, unosząc go w powietrze i doprowadzając nad ołtarz, gdzie pozwolił mu spaść z satysfakcjonującym go, głuchym odgłosem.
- Ciesz się swymi ostatnimi godzinami, Potter. – Michael wpatrywał się w drugiego chłopaka, a jego myśli wirowały. – Jestem pewien, że Czarny Pan sprawi, że będą niezapomniane. – Obrócił się gwałtownie na pięcie i odmaszerował, przyspieszając do truchtu pomiędzy drzewami i zerkając w niebo po raz ostatni, gdy przyspieszał. Będzie musiał dać z siebie wszystko, by dotrzeć do zamku, zanim zostaną ustawione bariery.
Michael nie zauważył dwóch par butów wystających spod krzaka, nawet gdy przechodził o kilka stóp od stratowanych, zmasakrowanych ciał. Jego oczy wpatrywały się w ścieżkę, jaką wyciął sobie przez zarośla, w stronę domu.
~~~~~~
Mężczyzna znany kiedyś jako Tom Marvolo Riddle stał przy swoim oknie z rękami splecionymi na plecach, wpatrując się w pogłębiający się mrok. Wyraźny zapach unosił się nad świeżo ściętą trawą, a on wciągnął go, napełniając nim płuca i smakując go w ustach jak dobre wino, po czym wypuścił powietrze i otworzył oczy.
Krzyki dobiegające zza niego nie straciły na intensywności. Słyszał, jak Ezekiel nuci do siebie, pracując, ale wyraźny zapach krwi ledwie docierał do nosa Lorda Voldemorta. Czas już prawie nadszedł, a on odczuwał narastające w nim oczekiwanie, burzące jego krew i przyspieszające bicie serca.
- Ezekielu. – Odwrócił głowę i wezwał swego podwładnego, a kat natychmiast odłożył narzędzia i ruszył w jego kierunku. Wątły mężczyzna uklęknął u jego stóp, podnosząc na swojego pana pełen uwielbienia wzrok. – Już czas.
Ciemne oczy zaszkliły się i spojrzały gorliwiej.
- Tak, mój panie. – Mężczyzna pochylił się i pocałował rąbek jego szaty, pocierając podbródkiem o zarys butów swego pana, a potem cofnął się i wypadł za drzwi.
Voldemort obserwował go z nieznacznym uśmiechem na twarzy. Zerknął na małe ciała wyścielające jego ściany, ziewając na widok tego, jak wzory cięć połączyły się ze sobą, niknąc w wystroju wnętrza. Odwrócił się z powrotem do okna i odepchnął swe znudzenie na bok, gdy jego ekscytacja rosła. Nadszedł czas.
Podniósł książkę, która stała na parapecie. Kruche strony zdawały się drżeć pod jego dotykiem, wywołując jego uśmiech. Jego śmierciożercy przybyli, cisnąc się w korytarzach jego twierdzy, a ich głosy brzęczały w tle. Czuł ich żądzę krwi; czuł podekscytowanie i zdenerwowanie, które burzyły ich krew.
Spojrzał ponownie w okno, wpatrując się w kierunku, w którym umiejscowiony był Hogwart. Nadszedł czas i już wkrótce Światło zostanie pochłonięte, jego zbawca zniszczony, a głowa Dumbledore'a zatknięta na hak, nim noc się skończy. Nadszedł czas.
~~~~~~
Charlie oparł się o ścianę zamku, mrużąc oczy w gasnącym blasku słońca. Czekał na ostatnich maruderów powracających do środka, a jego blade spojrzenie odznaczało każdego, kto przeszedł.
Szczupła sylwetka Percy'ego wynurzyła się zza rogu i Charlie odbił się od ściany, rozkładając ręce tak, że wisiały luźno przy jego bokach.
- Percy. – Charlie skinął ostro głową, gdy młodszy czarodziej się zbliżył.
- Charlie – zadrwił Percy, zatrzymując się kilka stóp od swojego starszego brata. – Co ty tu robisz?
- Upewniam się, że wszyscy uczniowie znaleźli się w środku. – Charlie obserwował twarz brata, zauważając blade smugi pod jego oczami. – Idź do środka, wkrótce podadzą kolację. Wyglądasz tak, jakbyś potrzebował porządnego, ciepłego posiłku.
Percy skrzywił się, cofając się o krok od mężczyzny.
- Nic mi nie jest. – Uniósł wyzywająco podbródek. – Zmienię cię. Jestem pewien, że Blackowie zastanawiają się, gdzie jesteś. – Wściekłość zalśniła w oczach Percy'ego, sprawiając, że Charlie westchnął.
- Percy, nie wiem, co wstąpiło w ciebie i mamę... – zaczął Charlie, przeczesując dłonią włosy – ...ale się mylicie. Mylicie się w wielu sprawach i gdybyś mógł tylko zrozumieć to, co próbuję ci powiedzieć...
- Mam już swój dowód – prychnął Percy, odwracając wzrok od brata. – Nic, co powiesz, nie zmieni mojego zdania.
- Ale Percy... – Charlie wyciągnął rękę, by chwycić brata za ramię, ale opuścił ją z powrotem, gdy Percy się odsunął. – Nie wiem, jak mam do ciebie mówić. – Charlie pochylił głowę i odwrócił się.
- Nigdy nie wiedziałeś. – Gorycz w głosie Percy'ego sprawiła, że Charliego zabolało serce. Był zły na swojego brata, owszem, ale część niego nie chciała rezygnować z chłopaka. Percy kiedyś był inny. Charlie w milczeniu pokręcił głową. Cała rodzina była inna.
- Widziałeś Rona? – wymamrotał Charlie.
- Tak, był wcześniej z Cornerem. Jestem pewien, że teraz są w środku. – Percy odwrócił się tyłem do Charliego, wpatrując się w zielone trawniki.
- Jestem pewien, że są. – Charlie z powrotem oparł się o ścianę i pozwolił, by chłód kamieni złagodził kołatanie w jego głowie.
- Idź do środka – powiedział Percy przez ramię. – Ja na nich zaczekam.
- Percy...
- Idź. – Głos młodszego czarodzieja był mocny.
- ...W porządku.* – Charlie westchnął i odbił się od ściany. – Pewnego dnia, Percy... zobaczysz, że nie wszystko jest czarne i białe. Chciałbym móc ci to pokazać i sprawić, że zrozumiesz. – Młodszy mężczyzna nie odpowiedział i Charlie odszedł, ponownie wzdychając.
Percy pochylił głowę, gdy jego brat prześlizgnął się przez bramy zamku. Nikczemny uśmieszek pojawił się na jego twarzy, gdy on podniósł głowę i zapatrzył się w linię drzew.
~~~~~~
Wizja Rona rozmazała się, gdy chłopak wpatrywał się w trybuny od spodu. Skóra mu ścierpła, gdy nieco lepkie, owłosione nogi ocierały się o nią na twarzy i rękach, a grube, wijące się ciała pająków pełzały pod jego koszulą i spodniami. Jego oddech już od dawna nie był niczym więcej niż tylko długotrwałą zadyszką. Łzy czasami płynęły z jego oczu, spływając po skroniach i mocząc włosy. Wielka, wysychająca już plama, zmoczyła przód jego szat, ale Ron nie był w stanie wyczuć swego własnego bałaganu.
Klątwa była zbyt silna, by mógł ją przełamać. Jego myśli zawirowały, gdy pająk przeszedł nad jego okiem; widok pyska insekta, ociekającego od śliskich błon, oślepił go. Jego pęcherz znów zawiódł, gdy jęk wyrwał się z jego zmarzniętych ust.
To nie jest... to nie może... nie... Włochate odnóża połaskotały go w wargi i Ron wydał mentalny okrzyk. Wizje insektów wchodzących mu do ust, do uszu, do nosa, do oczu... Ron odepchnął niewyraźną scenę, którą miał przed oczami, odwracając umysł z dala od tego wszystkiego. Zwinął się w kłębek, chowając głowę między kolanami, i zaczął się kołysać. To nie jest prawdziwe, to nie jest prawdziwe, to nie jest prawdziwe... Powtarzał tę litanię nawet wtedy, gdy ból ogarnął jego prawe oko, powodując, że jego ciało wzdrygnęło się. To nie jest prawdziwe, to nie jest prawdziwe, to nie jest prawdziwe... Objął głowę rękami, czując łaskoczące uczucie pojawiające się w uszach. Nieprawdziwe, nieprawdziwe, nieprawdziwe...Potarł twarz, ale uczucia nie odeszły. Zakrył oczy dłońmi i zaszlochał, gwałtownie kręcąc głową.
To nie jest prawdziwe. Zaszlochał, gdy intensywny ból pojawił się miejscami w jego uszach. To nie jest prawdziwe.
~~~~~~
Michael zaklął, obracając się w niewielkim kręgu. Nie było ani śladu ścieżki, dzięki której mógłby wydostać się z małej polany. W lesie było ciemno i wszystkie drzewa wyglądały tak samo. Wyciągnął różdżkę i wzmocnił swoje Lumos. Czubek różdżki zapłonął, odpychając cienie nieco dalej.
Wpatrywał się w ziemię, przygryzając dolną wargę. Niewyraźny szlak pojawił się po jego prawej stronie. Zrobił krok do przodu, wyciągając przed siebie różdżkę i mrużąc lekko oczy pod wpływem jasnego blasku. Ścieżka wiła się między drzewami, wkrótce znikając za niewielkim wzgórzem.
Michael westchnął i rozejrzał się po raz ostatni, ale nie dostrzegł żadnej innej opcji. Przeszedł przez zarośla i pozwolił, by światło jego różdżki lekko przygasło.
Jego ubrania zaczepiały się o krzaki i więcej niż raz gałąź chlasnęła go w twarz. Podniósł wolną rękę na wysokość oczu, nie chcąc wejść w kolejną pajęczynę. Co jakiś czas patrzył w górę przez gałęzie; jego serce gubiło rytm, gdy popołudniowe niebo stawało się coraz ciemniejsze. Przedarł się przez splątane zarośla, a dreszcz paniki przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa.
Potknął się i zatrzymał, dysząc, zgięty wpół, z rękami opartymi na udach. Serce waliło mu w piersi, a pot miarowo spływał mu po plecach i klatce piersiowej. Gdzie ja jestem? Wyprostował się. Powinienem być już w zamku.
Niski warkot za jego plecami sprawił, że Michael zamarł. Włoski na jego karku uniosły się, a on odwrócił się powoli, mocno trzymając różdżkę w dłoni. Obserwowały go ogromne złote oczy, znajdujące się na niewielkiej wysokości. Futro wilka było posklejane jakąś gęstą, lepką substancją. Wilk warknął, unosząc wargi ponad kły i ukazując gnijące dziąsła oraz czerniejące zęby.
Michael zaklął i cofnął się, tylko po to, by zostać zatrzymanym przez kolejne warknięcie, tym razem dochodzące z jego prawej strony. Obrócił się, stając niemal twarzą w twarz z innym wilkiem w podobnym stanie. Wokół niego rozbrzmiało zbiorowe warczenie, gdy reszta watahy wysunęła się z zarośli; ich ciemne futra były skołtunione i brudne, a oczy błyszczały czerwienią.
Michael z trudnością przełknął ślinę, ściskając mocno swą różdżkę i próbując myśleć. Nie miał dokąd pójść. Nie miał się gdzie ukryć. Gorączkowo poszukiwał wyjścia w ciągle zacieśniającym się kręgu drapieżników, ale było ich zbyt wiele.
Wreszcie przestał krążyć i opuścił ręce. Zapatrzył się w niebo, a kilka gorących łez spłynęło po jego twarzy. Były prawie na nim (drapieżniki, nie łzy – przyp. tłum.).
Opuścił głowę i wziął głęboki wdech, zamykając na chwilę oczy. Otworzył je i podniósł różdżkę do swej skroni.
- Avada Kedavra. – Spiął się, czekając na jasne, zielone światło, które pochłonie jego świat. Nic się nie stało. Pokręcił głową i zdusił w sobie jęk, który chciał mu się wyrwać. – Avada Kedavra! – Nic. – Crucio! Imperio! Avada Kedavra! – Zadrżał, wbijając sobie czubek różdżki w skroń. – Nie – jęknął. – Nie.**
Pierwszy wilk zaatakował, zatapiając zęby w tylnej części nogi Michaela. Chłopak krzyknął, obracając się, by wskazać różdżką na zwierzę. Jego ręka została złapana przez inny komplet ostrych zębów; olbrzymie kły zagłębiły się w jego słabym ciele. Michael zamachnął się na łeb zwierzęcia, ale niebezpieczna głowa wilka zatrzęsła się, sprawiając, że różdżka chłopaka wyślizgnęła się z jego palców.
Reszta watahy skoczyła naraz. Chłopak upadł z narastającym okrzykiem, który wkrótce całkowicie ucichł. Jedynymi odgłosami, jakie rozbrzmiewały później, były dźwięki rozrywanego ciała i głuche, mokre odgłosy pękających kości.
~~~~~~
Cichy szelest dobiegł z krzaków. Czerwone, matowe*** kopyta rozdzieliły trawę, a głośny łomot dużego ciała uderzającego o ziemię rozbrzmiewał w ciszy niewielkiej polany.
Harry wziął głęboki oddech i spróbował zamknąć oczy. Skupił się na odczuwaniu kamienia, który miał pod sobą, na chłodnym podmuchu wiatru na jego skórze, na ostrym zapachu kwitnącego w nocy jaśminu, dopiero nabierającego koloru. Skrawek nieba, jaki widział przez prześwit między drzewami, przeszedł w głębokie indygo****, a jasny błękit słonecznego popołudnia szybko znikał mu sprzed oczu.
Muszę się stąd wydostać. W myślach przeszukał listę zaklęć, zwalczając narastającą panikę. Można by pomyśleć, że bycie zdolnym do przechodzenia do innego świata przyda się w takiej chwili, ale nieee... Harry zdusił histeryczny chichot, który odbijał się echem w jego umyśle.Wydostanę się stąd. Jakoś się wydostanę.
Bardziej wyczuł, niż zobaczył, ogromną obecność wkraczającą na polanę. Wstrzymał oddech, gdy to się zbliżało, a jego kroki powodowały wibrowania ziemi, które przeszły przez kamień, na którym leżał Harry, i trwały nadal w jego kręgosłupie.
Światło szybko zanikało. Gwiazdy zaczęły pojawiać się na skrawku nieba, który miał nad sobą. Harry jęknął w myślach, walcząc z urokiem, który go unieruchamiał. Nadchodził Voldemort. Musiał odnaleźć Dracona. Czarny Pan nadchodził, a on był w lesie, sam.
Jakby wyczarował je myślami, chłodne i nieświeże oddechy dementorów popłynęły przez polanę. Harry jęknął cicho, walcząc dzielnie z pewnego rodzaju schronem w swym umyśle.
Byt nagle wyrósł nad nim. Harry pisnął i udało mu się podskoczyć lekko, zwalczając niewidzialne więzy, które przytrzymywały go w miejscu. Ogromna głowa pochyliła się, a gorący oddech istoty owiał jego twarz. Miękki pysk trącił go w policzek i pogładził jego skroń.
Głowa stwora uniosła się, a jej zarys rozmył się na tle ciemniejącego nieba. Długi pysk był ciemnobrązowy, tak samo jak oczy, które mu się przyglądały. Olbrzymie poroże wznosiło się nad głową jelenia, a czubki rogów były ostre i błyszczące.
Oczy były tym, co najbardziej przyciągnęło uwagę Harry'ego. Ciemne oczy rogacza przykuły jego wzrok; ich intensywny kolor był ciemny jak bezksiężycowa noc. Osobliwe świetlne punkty odbijały się w błyszczącym spojrzeniu, a Harry potrzebował chwili, żeby uświadomić sobie, że patrzy na gwiazdy.
Jeleń raz jeszcze pochylił głowę, delikatnie muskając ostrymi czubkami rogów czoło Harry'ego. Poczuł, jak się w nim zagłębiają, a wtedy ostry zapach krwi poniósł się w powietrzu. Harry przyjrzał się błyszczącym końcówkom poroża, a pierwsze fale paniki zaczęły rozprzestrzeniać się w jego umyśle. I nagle mógł się ruszyć.
Sturlał się z dziwnego kamiennego ołtarza i upadł na trawę na kolana i ręce; jego ciało drgało gwałtownie. Przewróciło mu się w żołądku i podniósł rękę, by otrzeć czoło. Palce pokryły się krwią.
Podniósł wzrok, by zobaczyć jelenia, który się w niego wpatrywał; ciemne spojrzenie było spokojne i oczekujące.
- Dziękuję – powiedział Harry drżącym głosem. – Kim jesteś?
Błysk w ciemnych oczach zmienił się w rozbawienie. Jeleń zrobił krok naprzód, ale zamarł, poruszając nozdrzami i podnosząc głowę. Tupnął o ziemię, pochylając głowę i wpatrując się w coś, co było za Harrym.
Brunet wziął głęboki wdech i odwrócił głowę, zerkając ponad ramieniem na dementorów, którzy ustawiali się w szeregu na dalekim brzegu okręgu. Harry ponownie zdusił jęk i zacisnął palce na bujnej trawie, którą miał pod palcami. Zerwał się na nogi, podpierając się na ołtarzu, by utrzymać równowagę. Poszukał w szacie różdżki, ale ta zniknęła.
Odwrócił się i spojrzał na rogacza. Stworzenie zrobiło kilka kroków do przodu i teraz stało pomiędzy Harrym i Ciemnością. Wyciągnął rękę i dotknął boku zwierzęcia.
- Nie – wyszeptał Harry, kręcąc lekko głową. – Już dosyć zrobiłeś.
Jeleń odwrócił głowę i popatrzył na Harry'ego, wpatrując się w niego ze znudzeniem. Harry zachwiał się, mrugając szybko.
Idź, dziecko. Głos owinął się wokół niego, przenikając jego umysł. Ciemność nie jest miejscem dla ciebie.
- Ale...
Idź. Jeleń ominął Harry'ego i popchnął go w stronę dalekiego skraju polany. Idź natychmiast, mały proroku. Nie ma czasu.
- Kim jesteś? – wyszeptał Harry, odsuwając się gwałtownie od zwierzęcia i tracąc kontrolę nad nogami.
Ciemne oczy zaczęły błyszczeć.
Jestem wszystkim, co cię otacza, Harry. Spojrzenie jelenia było ostatnią rzeczą, którą widział Harry, gdy jego nogi wyprowadzały go z polany.Jestem w każdej cząstce ciebie. Słyszał prowokujący okrzyk rogacza i poczuł pęd powietrza, który obwieszczał atak dementorów. Łzy przesłoniły mu pole widzenia, gdy ruszył naprzód; a gałęzie drapały jego skórę, kiedy przekradał się przez zarośla. Nie obejrzał się za siebie.
~~~~~~
Pierwszą rzeczą, jaką zarejestrował Draco, było okrutne łupanie w głowie. Jęknął, podnosząc lewą rękę, by dotknąć tyłu swej czaszki. Dłoń zrobiła się lepka, a on jęknął, podrywając się do siadu i rozglądając się.
Nie widział nikogo z wyjątkiem Weasleya, który leżał na ziemi, unieruchomiony, z czymś, co zdawało się być okropnymi, gryzącymi pająkami, które kłębiły się nad jego ciałem. Draco jęknął, macając ziemię wokół siebie i z ulgą stwierdzając, że jest wolna od pająków.
Blondyn zerwał się na nogi, wciągając gwałtownie powietrze, gdy świat zachwiał się wokół niego. Zamrugał, jedną rękę przyciskając mocno do brzucha, i ruszył do wyjścia.
Zatrzymało go ciche skomlenie. Spuścił wzrok na Weasleya, lepiej widząc krzywdy, jakie wyrządziły mu stworzenia. Maleńkie ugryzienia pokrywały niemal każdy cal odsłoniętej skóry, a prawe oko chłopaka było opuchnięte i czerniało. Wargi Dracona zacisnęły się w cienką linię. Wyciągnął różdżkę i uniósł ją nad rudzielcem.
- Weasley, słyszysz mnie? – Czekał, aż choć iskra zrozumienia zabłyśnie w szklistych oczach. – Zasłużyłeś na to, na każde pojedyncze ugryzienie. Zostawiłbym cię tu i nie oglądał się za siebie, gdybym nie wiedział, że Harry nigdy nie pozwoliłby ci cierpieć tak długo. Rozumiesz? – Draco spojrzał na drugiego chłopaka. – Masz to, co pozostało po twoim zdrowym rozsądku wobec Harry'ego Pottera. Uwierz w to, Łasico, i pogódź się z tym. – Oczy Dracona błysnęły w przytłumionym świetle. – Wiedz, że chętnie spaliłbym miejsce, w którym leżysz, gdybym nie robił tego dla niego. – Blondyn machnął różdżką nad Ronem i pająki zniknęły.
Ron mrugnął kilkukrotnie zdrowym okiem, choć łzy bólu znów zaczęły spływać po jego skórze. Ciche skomlenie rozległo się raz jeszcze i Draco pozwolił, by uśmiech wykrzywił jego wargi.
- Myślałeś, że pozwolę ci odejść? – Ślizgon ze smutkiem pokręcił głową. – Nie, nie. Zostaniesz tutaj, dopóki nie znajdę Harry'ego i nie zabiorę go do zamku. Dopiero wtedy powiem opiekunce twojego domu, gdzie jesteś i co próbowałeś zrobić. – Furia błysnęła w oczach Dracona. – Do zobaczenia, Łasico.
Wyszedł na zewnątrz. Otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył blednące światło. Chłodny wiatr musnął jego ucho, sprawiając, że zadrżał. Zatoczył powoli koło, ale nie umiał określić, w którą stronę Corner zabrał Harry'ego. Spojrzał na Zakazany Las i poczuł ucisk w żołądku.
Draco ruszył do szopy na miotły, zatrzymując się bardzo często, by złapać oddech. Świat wciąż wirował wokół niego, gdy chwytał swoją miotłę; jego inicjały zalśniły w świetle różdżki. Chłodne drewno klasnęło o jego dłoń, a on opadł na nie, zaciskając nogi, by nie spaść.
- Harry, gdzie jesteś? – Zatoczył krąg nad boiskiem, obserwując długą, ciemną linię drzew. – Gdzie jesteś?
~~~~~~
- Syriuszu!
- Remusie?
- Gdzie jest Harry?
- Chcesz powiedzieć, że nie ma go z tobą?
Wilkołak wpatrywał się w swego kochanka.
- Oczywiście, że nie ma go ze mną. Myślałem, że go pilnowałeś!
- Myślałem, że ty to zrobiłeś! – Animag spojrzał na niego.
- Nie... Mówiłem ci, że idę do środka, żeby się na trochę położyć. – Remus mógł poczuć, jak włoski na jego karku zaczynają się podnosić. Dzwon, który powiadamiał uczniów, że mają wracać do środka, zaczął bić. Samotne uderzenia odbijały się echem w długich korytarzach, przenikały przez drzwi ich apartamentu i do sypialni, w której stali.
- Myślałem, że wpadniesz na boisko, zanim pójdziesz. – Syriusz powoli odwrócił głowę w stronę drzwi, otwierając szeroko oczy. – Jest z Draconem, prawda?
- Powinien być. – Minęło kilka długich sekund ciszy. Wtedy ruszyli jednocześnie ku drzwiom. Zanim do nich dotarli, te otworzyły się gwałtownie, i Ginny oraz Bill, oboje czerwoni na twarzach, prawie zderzyli się z nimi.
- Widzieliście...
- Nikt nie widział...
- Nie ma śladu...
- Nie chciałem...
Wszyscy przestali mówić i spojrzeli po sobie. Syriusz przesunął dłonią po włosach, a na jego twarzy zaczynała pokazywać się wściekłość.
- Kurwa – warknął. – Wy też go nie widzieliście, prawda?
Ginny i Bill pokręcili głowami.
Syriusz pochylił głowę, mocno zaciskając splecione dłonie na swoim karku. Zaśmiał się bez humoru.
- Zaczynam myśleć, że Harry powinien zostać z Malfoyami.***** – Podniósł głowę, patrząc z udręką. – Jeśli to jest bezpieczeństwo, które ja mogę mu zapewnić...
- Syriuszu. – Remus chwycił go za ramię i potrząsnął nim mocno. – Przestań. – Wilkołak opuścił rękę, owijając długie palce wokół nadgarstka chudego mężczyzny. – No dalej. – Ruszył naprzód, pociągając za sobą animaga.
- Nikt go nie widział od południa. – Laska Ginny wystukiwała ostre staccato, gdy szli korytarzem.
- Pansy powiedziała, że sądzi, że widziała, jak schodzą na boisko, ale nie jest pewna. – Bill trzymał rękę na plecach Ginny, poganiając ją.
- Kto obserwował tamten rejon? Czy któreś z was wie? – rzucił Remus przez ramię. Wszyscy pokręcili głowami.
Gargulec dyrektora uskoczył im z drogi, gdy się zbliżyli. Gabinet Dumbledore'a był już otwarty, kiedy do niego dotarli.
- Co się stało? – Stary czarodziej był ukryty za stertą papierów.
- Harry, proszę pana. – Remus puścił nadgarstek Syriusza. – Nikt go nie widział od południa.
Albus zmrużył oczy. Ostatnie uderzenie dzwonu rozbrzmiało w zamku i smutek przemknął przez twarz starszego czarodzieja.
- Jesteście pewni, że nie ma go w środku? – Albus odepchnął swoje krzesło i wstał, obchodząc biurko i podchodząc do jednej z ciężkich drewnianych szaf, które znajdowały się w pomieszczeniu.
- Nie wiemy. – Syriusz zrobił krok do przodu. – Powiedział, że wróci na kolację, ale nikt nigdzie nie widział jego ani Dracona.
Hałas przy drzwiach sprawił, że wszyscy się obrócili. Pojawili się Severus i Lucjusz; twarz blondyna była lekko zarumieniona, a włosy Mistrza Eliksirów roztrzepane.
- Proszę pana? – Severus ledwie zauważył obecność reszty grupy. – Sądzę, że mamy problem.
- Nie możesz znaleźć Dracona ani Harry'ego. – Albus spojrzał Severusowi w oczy. – Wiem.
- Wiesz? Wiesz i mimo tego pozwoliłeś podnieść bariery? – Severus ruszył gwałtownie naprzód.
Albus uniósł dłoń.
- Nie, nie wiedziałem aż do teraz, Severusie. Przepraszam.
- Przepraszasz? – Lucjusz obszedł swojego kochanka, a jego oczy zwęziły się w szparki. – Przepraszasz?
- Musimy coś zrobić! – Syriusz odwrócił się do dyrektora. – Jest jakiś sposób, by sprawdzić zamek? By upewnić się, że nie ukrywają się gdzieś w środku, pieprząc się?
- Syriuszu!
- Cóż, wolałbym raczej, by się pieprzyli, niż żeby byli na zewnątrz! – warknął na Remusa, po czym zaczerwienił się, gdy jego spojrzenie przesunęło się na Ginny. – Nie słyszałaś tego. – Wskazał na nią palcem.
Albus odwrócił się od nich, sięgając do drewnianej szafy i wyciągając z niej małą niebieską kulę. Podniósł ją do światła, trzymając ją tylko kciukiem i palcem wskazującym. W pokoju rozległo się ciche buczenie, przyciągając ich uwagę. Albus skrzywił się, gdy brzęczenie stało się bardziej intensywne. Niebieski blask narastał, aż w końcu światło było prawie oślepiające. Wtedy brzęczenie ustało i światło zgasło.
Dyrektor zachwiał się i upadłby, gdyby Remus i Syriusz nie zerwali się w samą porę, by go złapać.
- Nie ma ich wewnątrz zamkowych barier – wychrypiał, gdy byli Gryfoni opuścili go na pluszową kanapę przy kominku.
Twarz Syriusza zbladła.
- Są na zewnątrz? – Poderwał głowę i ruszył w stronę drzwi.
- Syriuszu! – Minerwa zlustrowała tłum w gabinecie dyrektora. – Co tu się dzieje?
- Harry'ego i Dracona nie ma w zamku – powiedział chłodno Lucjusz. – Coś im się stało.
Wargi wicedyrektorki zacisnęły się w cienką linię.
- Jesteście tego pewni?
- Na sto procent. – Albus skinął głową.
- Musimy wyjść i ich znaleźć! – Syriusz mocno ściskał różdżkę w dłoni.
- I tak po prostu wydostać się poza bariery? – Minerwa uniosła brew.
- Nie można tak po prostu ich tam zostawić! – warknął animag. Remus chwycił swojego kochanka, zatrzymując go.
- Oczywiście, że nie, ale musimy spojrzeć na to logicznie, Syriuszu, zamiast po prostu pobiec tam bez żadnego planu. – Minerwa pokręciła gwałtownie głową. – Nie wyniknie z tego nic dobrego dla nich, jeśli zostaniesz złapany na zewnątrz, kiedy przybędzie Voldemort.
- Ale wtedy oni będą na zewnątrz, gdy on przybędzie! – Syriusz prawie zawył.
- Wiem, Syriuszu. – Oczy Minerwy zalśniły. – Ale czy bierzesz pod uwagę to, że prawdopodobnie są już ubezwłasnowolnieni i niezdolni do powrotu do zamku? Obaj wiedzą, co nadchodzi – nie ociągaliby się w ten sposób.
- A poza tym Draco był z nim! – Dłonie Ginny zacisnęły się mocno wokół jej laski. – On nigdy nie pozwoliłby, by ktoś skrzywdził Harry'ego.
- Gdyby mógł coś na to poradzić. – Bill położył dłoń na jej ramieniu.
Lucjusz pokręcił głową, warcząc, gdy zbliżył się do dyrektora.
- Daj mi to – powiedział, wyciągając rękę po bezbarwną już kulkę, którą trzymał Albus.
- Obawiam się, że jest już bezużyteczna, Lucjuszu. – Albus napotkał wściekłe spojrzenie blondyna. – Przepraszam. Może być użyta tylko raz.
- Musi być coś, co możemy zrobić! – Bill przeczesał palcami włosy.
- Tak. – Albus upuścił zużyty artefakt na biurko i wytarł dłonie w swoje szaty. – Możemy iść na kolację.
- Bez Harry'ego i Dracona? – Severus zrobił krok naprzód; zmarszczki pojawiły się wokół jego ust i oczu. – Wiesz, że kiedy się tam pojawimy, wszyscy zauważą, że Harry'ego i Dracona tam nie ma. Uczniowie wiedzą, że Czarny Pan nadchodzi. Założą, że zniknęli, by do niego dołączyć.
Albus pochylił głowę.
- Wiem, jak to będzie wyglądać, Severusie.
- Nie możemy ich tam zostawić! – Niewielki dreszcz przeszedł przez ciało Mistrza Eliksirów.
- Nie mamy innego wyjścia, Severusie. – Albus odwrócił się.
- Bzdury – warknął Lucjusz. – Chcesz ich tam zostawić...
- Co chciałbyś, żebym zrobił, Lucjuszu? – Dyrektora odwrócił się do blondyna, a jego niebieskie oczy były matowe i przepełnione bólem. – Mam opuścić bariery i pozwolić, by Voldemort z łatwością zaatakował zamek? Zabrać obrońców Hogwartu i kazać im przeczesać lasy, gdy wiemy, że Czarny Pan nadchodzi? Rozciągnąć bariery, osłabić naszą obronę i narazić każde dziecko, które tutaj jest?
- Byłeś gotów zrobić to wcześniej! – Syriusz ruszył w kierunku starszego czarodzieja, ale Remus zatrzymał go w miejscu. – Co z poprzednimi razami, gdy wpuściłeś Voldemorta do zamku? Co z Turniejem? Czym to się różni?
- Tym, że teraz Voldemort ma armię śmierciożerców, Księgę i więcej mocy, niż mogę sobie wyobrazić. – Albus pokręcił głową. – Tym razem to coś więcej niż jedno dziecko i jeden Czarny Pan. Popełniłem błąd, umieszczając Harry'ego na takiej pozycji, ale mogę już tylko starać się, by nie popełniać tych samych błędów, jakie popełniłem w przeszłości.
- Więc wolisz pozwolić mu umrzeć, tylko po to, by ocalić wszystkich innych? – Syriusz wyrwał się z uścisku kochanka.
- Nie sądzę, że Harry jest martwy. – Albus wziął głęboki wdech i po dłuższej chwili wypuścił powietrze. – On i młody pan Malfoy odegrają tu jeszcze ważne role, jestem tego pewien. Nie mogę jednak ryzykować naszej ochrony, by ich szukać.
- Jeśli umrą, nigdy ci tego nie wybaczę – rzucił Syriusz.
Albus skinął głową.
- Rozumiem, Syriuszu.
Lucjusz ruszył naprzód, a jego spojrzenie było dziwnie spokojne.
- Lepiej módl się do jakiegokolwiek boga, w którego wierzysz, żeby przeżyli, starcze. – Blondyn wyprostował się całkowicie. – Ponieważ ty i ja porozmawiamy sobie, jeśli tak się nie stanie. – Wyraz furii przemknął przez twarz Lucjusza, sprawiając, że jego blade oczy prawie lśniły w świetle.
Albus napotkał jego wyzywające spojrzenie i skinął głową.
- Niech tak będzie. – Rozejrzał się. – Już prawie czas na kolację. Musimy iść.
- Albusie... – Minerwa położyła dłoń na jego ramieniu.
- Minerwo. – Dyrektor uśmiechnął się do niej i poklepał ją po dłoni, odciągając ją od grupy, która stała na środku jego gabinetu, i kierując w stronę drzwi. – Będzie dobrze, zobaczysz.
- Ale... – Jej głos zanikł, gdy pozwoliła się poprowadzić w dół schodów i w kierunku Wielkiej Sali.
Ginny stuknęła laską o podłogę i ściągnęła wargi.
- On nie mówi nam wszystkiego.
- Oczywiście, że nie. – Syriusz opadł na jedną z kanap. – To Albus cholerny Dumbledore. – Oparł głowę na rękach, wsuwając długie palce we włosy. – Czy kiedykolwiek powiedział nam całą prawdę o czymkolwiek?
Dzwon ponownie rozbrzmiał w całym zamku, bijąc tylko trzy razy i na nowo milknąc. Wszyscy wzdrygnęli się na ten dźwięk.
- Czas na kolację. – Remus objął ręką ramię Ginny.
- Nie chcę iść – wyszeptała.
- Wiem. – Ręka wilkołaka owinęła się mocniej wokół niej. – Wiem.
~~~~~~
Gwyn ap Nudd ciaśniej owinął się płaszczem. Chłód Ciemności przenikał powietrze wokół niego, sprawiając, że powietrze, które wydychał, zamieniało się w mgiełkę. Nie było tam żadnego światła ani prawie żadnego dźwięku poza jego ciężkim oddechem, a jednak podążał za słabym drgnięciem w swym umyśle, pewnie stawiając jedną stopę za drugą i stąpając odważnie przez Ciemność w poszukiwaniu źródła wołania, które ciągnęło go naprzód. Odzywało się ono co jakiś czas w jego sercu i dzwoniło cicho w uszach; im dalej wędrował, tym lepiej mógł poczuć w ustach jego smak, gorzki jak popioły i łzy.
Ciemność zaczęła się wokół niego rozrzedzać. Macki oparu zaczęły owijać się wokół jego kostek, a wilgotny język mgły ślizgał się po jego twarzy. Kształty wyrastały z ciemności – wysokie drzewa unosiły się ku bezksiężycowemu nocnemu niebu.
Światło przebiło się przez Ciemność. Potknął się i stanął, podnosząc lewą rękę, by osłonić oczy przed nagłym błyskiem. Gdy jego wzrok się przyzwyczaił, opuścił rękę, mrugając kilka razy, by zlikwidować kropki, które przesłoniły mu pole widzenia.
Gwałtownie wciągnął powietrze i osunął się na kolana.
- Danu? – Zadrżał, a serce zabiło mu dziko w piersi. – Matko?
Odziana w szatę i zakapturzona bogini opuściła ręce, a światło wokół niej powoli się rozpływało. Uśmiechnęła się do niego.
- Mój synu. – Jej głos poruszył gałęziami drzew. Blade, nagie stopy poruszały się cicho w trawie. Zatrzymała się naprzeciw niego i wyciągnęła rękę, przesuwając dłonią wzdłuż drobnej, łukowatej linii jego brwi.
- Jak to jest możliwe? – Chwycił jej dłoń i przytrzymał przy swej twarzy. – Nasz czas się skończył.
Niewielki uśmiech wykrzywił jej usta, gdy pochyliła się, wyciskając niewinny pocałunek na jego czole.
- Nadszedł ponownie. – Impuls przeszedł z jej warg na jego ciało, ogrzewając mu serce i sprawiając, że wciągnął gwałtownie powietrze.
- Jak? – Wbił spojrzenie w jej oczy.
Gwiazdy błysnęły naprzeciw niego.
- Ludzie sobie przypominają. – Odsunęła się od niego. – Znowu wierzą. – Puścił jej dłoń.
- Nie odchodź. – Zerwał się na nogi, choć zaczęła znikać mu sprzed oczu.
Odrzuciła kaptur, a jej błyszczące rude włosy rozsypały się na ciężkim czarnym materiale.
- Zawsze tu jestem. – Uśmiechnęła się do niego, znikając. Zawsze tu byliśmy.
Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się, wciągając gwałtownie powietrze, gdy ostry ból przeciął jego klatkę piersiową. Wycie rozległo się w powietrzu – wycie, którego nie słyszał od tysiącleci.
- Ogary – wydyszał, odchylając głowę ku niebu. Tętno wybuchło gorącem w jego głowie, a wściekłość zakradła się do jego oczu. – Kto ośmielił się rozkazywać Ogarom bez mojej zgody? – Powietrze wokół niego zadrżało. Ruszył naprzód, silnymi rękami spychając ze swej drogi dzikie krzewy i rośliny, i podążając za wołaniem w swej duszy.
Błyskawica rozświetliła Las i pojawiło się ogłuszające uderzenie energii. Szybko oświetliła zarośla, odsłaniając ukryte stworzenia, które czmychnęły przed bożym gniewem. W zamku, który znajdował się niedaleko, roztrzaskała szyby w oknach i całkowicie wstrząsnęła jego mieszkańcami.
Na polanie, niecały kilometr dalej, Czarny Pan zawył, gdy stanął nad pustym ołtarzem, a jego czerwone oczy rozbłysły szaleństwem. Jego zwolennicy byli wciśnięci w ziemię, a dwóch z nich już nie żyło. Zwierzaki Czarnego Pana zawyły razem z nim; piana z ich szczęk kapała na ziemię i wypalała trawę pod ich łapami.
Dzika Magia poruszyła się. Skradała się przez wiekowy las jak chłodny wiatr, sprawiając, że drzewa się trzęsły, a trawa drżała. Mały chłopiec, zatrzymując się na chwilę, by złapać oddech, odwrócił się i stanął twarzą w twarz z narastającą falą. Otworzył szerzej zielone oczy i zadrżał, a gęsia skórka pokryła jego skórę. Odwrócił się w stronę ścieżki i zmusił się do tego, by biec szybciej. Kończył mu się czas.
CZYTASZ
Wiara [DRARRY]
FanfictionUpływających wakacji Harry nie mógł zaliczyć do najprzyjemniejszych, pomimo tego, że Dursleyowie przestali go dręczyć psychicznie czy zaganiać do fizycznej harówki. A to wszystko dzięki dyrektorowi, który, działając zapewne w dobrej wierze, wysłał l...