Jutro miały odbyć się upragnione urodziny. Był wieczór, a ja nawet nie byłem zadowolony z tego, że miałem dla niego gotowy prezent. Zastanawiałem się w jaki sposób ukryję swoje upodlenie całą tą sytuacją, aczkolwiek pomyślałem, że to może być nawet ostatni wspólny wieczór. Jakby się zastanowić, tak prawdopodobnie mogło być. Gubiąc się we własnych myślach, usłyszałem pukanie do pokoju. Spodziewałem się Mikey'ego, a tu proszę, kobieta, która nazywa się naszą matką.
-Mieszkasz z nami, czy pod mostem -Zapytała ostro.
-Zostaję w domu.
-Nie, nie zostajesz. Pogodzisz się z moją decyzją, albo dzwonię do jakiegoś ośrodka. -Zamilknąłem. Chwilę ciszy przerwała słowami, z irytującym uśmieszkiem na twarzy -W takim razie proponowałabym się spakować. -Odrzekła, i już wychodziła, gdy dodała. -Lepiej idź spać, bo nie chcę żebyś marudził w aucie. - Mało nie spadłem z łóżka, na którym leżałem. Dobrze zrozumiałem? Jutro? Oszołomiło mnie dość mocno i nie mogłem pozbierać myśli. Siedziałem podpierając się dłońmi i patrzyłem w jeden punkt. Do pokoju wbiegł Mikey i rzucił się na mnie z czerwonymi oczami.
-Czemu? Czemu to do cholery się dzieje? -Czyli do niego też zdążyła pójść. Choć dalej nie wiedziałem jak zareagować, pogłaskałem Mikey'ego po włosach i powiedziałem, żeby zaczekał, a sam poszedłem za matką.
-Daj mi jeden dzień. -Rzekłem spokojnym, choć powoli płaczliwym tonem.
-Ale po co kochanie? -Odpowiedziała równie spokojnie.
-Jutro Frank ma urodziny, poza tym chcę się ze wszystkimi pożegnać. -Zaczęła myśleć nad tym, i po chwili powiedziała
-Pojutrze, pasuje? -Skinąłem głową i wróciłem na górę. Byłem wykończony płaczem przez połowę nocy i po prostu zasnąłem obok Mikey'ego.Sobota, czyli dzień uśmiechania się na siłę i wykończenia emocjonalnego, jednak postanowiłem dać z siebie jak najwięcej. Najgorsze było w tym wszystkim było to, że moje plany były dla mnie śmiercią. Postanowiłem nie mówić nic nikomu o wyjeździe, tym bardziej Frankowi. Nie wiem jak by to zniósł, ale utrzymywanie kontaktu w dwóch różnych miejscach i widywanie się raz na miesiąc lub więcej, byłoby tragedią i wiadomo jakby się skończyło. Wolałem po cichu usunąć się w cień. Nienawidziłem pożegnań, więc to była moja jedyna opcja.
Frank: Ray i Bob będą koło 18. Mógłbyś wpaść wcześniej? Sam rozumiesz.
Ja: Jasne...
Źle. Po prostu źle.
16:30 byłem już u niego.-A Mikey? -Zapytał Frank.
-Um, źle się czuł, nie chciałem go ciągać, wiesz. -Nie chciałem go ciągać, wiesz, ma całe opuchnięte oczy z płaczu.
-Ale wszytsko w porządku? -Tak, Frank, baw się mną.
-Tak tak, to nic takiego. -Rzekłem i usiadłem próbując nie dygotać. Marzyłem wręcz, żeby się upić i nie myśleć o tym wszystkim. Pomogłem mu pownosić całe żarcie i jakikolwiek alkohol, który był. Całe szczęście, że jego rodzice byli na tyle wyrozumiali, że zostawili nam wolny dom na noc, a sami wyszli gdzieś do klubu. To było przerażające wyobrażać sobie parę po czterdziestce tańczącą w klubie dla młodzieży, ale kto co lubi. Gdy zobaczyłem wódkę, momentalnie po nią sięgnąłem i napiłem się trzy shoty.
-Gee, powoli, cała noc przed nami. -Rzekł, uśmiechając się, a zarazem majstrując coś przy głośnikach. Niestety nawet z upływem czasu nie chwyciło mnie nic. Leżeliśmy jeszcze razem. Tuliłem go, dokładnie tak jak wczoraj czy w inny dzień, bo nie ważne jaka byłaby to okazja, nowe auto, czy pożegnanie, po prostu przytuliłbym z takim samym uczuciem.
W końcu pojawili się chłopacy. Złożyli Frankowi życzenia, a zamiast prezentu przynieśli dwa razy więcej jedzenia, picia i trunku, na co Frank się właściwie ucieszył. Zaczęliśmy od zwykłych rozmów przy piwie i muzyce w tle. Weszło dużo tematów o zespołach, ale wręcz musiałem wyjść do łazienki, gdy zaczęli rozmawiać o nas i o tym jak byłoby fajnie, gdybyśmy sami spróbowali szczęścia. Obmyłem twarz wodą, spojrzałem na siebie w lustro i po cichu powiedziałem.
-Ogarnij się i niczego nie zepsuj.
Wróciłem i zaproponowałem napicie się wódki. Wszyscy byli za, oprócz Raya, który sceptycznie podchodził do alkoholu. Był on takim "grzecznym chłopcem", ale postanowił się spróbować, w końcu to urodziny Franka. Miał słabą głowę, gdyż wiele w życiu nie wypił, więc jako pierwszy był, można było powiedzieć, weselszy. Pierwszy litr zszedł szybko i właściwie każdy z nas był nieco bardziej zadowolony z imprezy, a ponieważ była dopiero 21:30, postanowiliśmy zastopować, żeby nie paść przed północą. Wygłupialiśmy się, rysując sobie po twarzach markerami, na szczęście zmywalnymi. Gdy się zorientowaliśmy, było już po północy, więc powoli zmęczeni wygłupami, zaczęliśmy grać w butelkę. Jeśli ktoś nie zrobił jakiegoś wyzwania, pił trzy łyki wódki, której też już mieliśmy powoli dość. Różnie bywało, ale chyba każdy z nas był po równo pijany, więc wyzwania wcale nie były proste, mimo, że graliśmy nawet na najbardziej chore akcje. Zrobione na odwal się, ale zawsze. No, oprócz jednego, padło wtedy na mnie
-Hmm, więc -Zaczął Ray, który miał dać mi zadanie. -Pocałuj Boba, w usta -Zaśmiał się, a Bob wytrzeszczył oczy, patrząc na niego. Oczywiście się z tego śmialiśmy, jednak po chwili dokończył. -No dobra, Franka. -Czyli to nie będzie trudne.
-Dobra! -Krzyknąłem, śmiejąc się jak chory. -Mam dość tej cholernej wódki. -Obróciłem się na podłodze, na której siedzieliśmy w stronę Franka, który również to zrobił. Delikatnie zbliżyłem się, jednak po chwili cofnąłem upadając na podłogę ze śmiechu, reszta zrobiła to samo, jednak po chwili wróciłem do pozycji, lecz odwróciłem głowę do Raya i powiedziałem
-Ray, możesz się jeszcze wycofać i nie patrzeć na to. -Chłopak jednak uniósł brew i zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, Frank wpił mi się w usta, na czym się oczywiście nie skończyło. Zaczęliśmy się zwyczajnie lizać, przez paręnaście sekund. Gdy skończyliśmy, ponętnie oblizałem usta do Franka i zacząłem się ponownie śmiać. Bob wstał z podłogi i uniósł ręce na znak poddania.
-Nieźle chłopaki, nieźle -Zaśmiał się i ponownie usiadł. Ray podał mi rękę na znak respektu i graliśmy dalej. Zupełnie zapomniałem o tym co miało nadejść i po prostu się cieszyłem chwilami, które spędzaliśmy. W pewnym momencie się już nie dało tego wytrzymać i powiedziałem.
-Od pewnego czasu jestem z Frankiem. -Zapadała cisza i wszyscy patrzyli na mnie, jednak po chwili zaczęli się chaotycznie śmiać wraz ze mną.
-Ale ty tak poważnie? -Zapytał Bob.
-No tak, myślisz, że lizałbym się z nim, jakbyśmy byli tylko przyjaciółmi?
-Ej, chcę żebyście wiedzieli, że nawet jeśli jesteście, to ja nie mam z tym żadnego problemu. -Rzekł Ray.
-Um.. Ja też -Dodał Bob. Myślałem, że będzie gorzej, a oni podeszli z zupełnym dystansem. Przynajmniej dziś, zobaczymy jutro. A, no tak.