28. Call

919 136 16
                                    

Mikey już zasnął, a ja z Frankiem siedzieliśmy w kuchni. Było koło 1:30 w nocy, a na zewnątrz padał śnieg. Sam nie wierzyłem, że tak szybko zobaczę ośnieżone rodzinne miasto. Bądź co bądź mieszkanie Franka było na ogół ciepłe, chociaż były takie momenty, w których dało się lekko zmarznąć. Obejmując Franka jedną ręką, siedzieliśmy na blacie, czekając aż zagotuje się mleko. Miał zamknięte oczy i jedynie się wtulał, a ja patrzyłem przez okno naprzeciwko i spoglądałem na spadające z nieba, płatki śniegu. Musiałem się jednak oderwać, by zrobić planowane kakao.
-Ciagle nie wierze w to co się stało. -Zaczął Frank. -I w to że tu jesteś. -Spojrzał w moją stronę.
-Co miałem zrobić? -Zapytałem.
-Powiedzieć mi...
-Frank. -Przerwałem. -Mówiłem ci dziasiaj conajmniej dwadzieścia razy. Nie da się ugadać z moją matką. To jest niewykonalne. -Chłopak opuścił smutno głowę, więc ręką uniosłem jego podbródek. -Słuchaj mnie. Następnym razem wyjdziemy z tego razem. Nie wiem jak, ale zrobię wszytsko, jasne? -Nic nie odrzekł. -Jasne? -Powtórzyłem, uśmiechając się. Ów uśmiech go ruszył i sam nieświadomie uniósł swe kąciki
-Jasne. -W końcu powiedział.
Kakao było gotowe. Wypiliśmy je całkiem szybko i dochodziła 2:15, gdy znaleźliśmy się w łóżku i powoli usypialiśmy. Trzeba było mieć siły, by w końcu się wspólnie spotkać.

Rano obudziłem się wyjątkowo późno. To był chyba jeden z nieznacznych momentów, kiedy to Frank wstał wcześniej. Nie usłyszałem żadnego trzaskania się, co było typowe dla Mikey'ego z rana, więc pomyślałem, że jeszcze spał. Potem dopiero zrozumiałem, że się myliłem. W kuchni zostawili kartkę, że wyszli do sklepu. Frank i mój brat? Właściwie cieszyłem się, że mają dobry kontakt. Zrobiłem kawę, usiadłem i napajałem się widokiem zza okna. Rozkoszowanie się przerwał mi dźwięk telefonu, ktoś bowiem dzwonił. Numer był nieznany, mimo to odebrałem.
-Kto mówi? -Zapytałem.
-Czyli jeszcze żyjesz. -Nie wierzę. Matka.
-Czego chcesz.
-Mój syn zabrał mojego drugiego syna, wyleciał z kraju, i jeszcze pyta czego chcę.
-Prosiliście się o to. -Powiedziałem oschle.
-Wcale nie. To nie my tu mamy problem z tobą, tylko ty z nami. -Zamilknąłem. -Co teraz zamierzasz?
-Nie wiem.
-Daje wam pare dni, potem wracacie. Nie wiem czy pamiętasz, ale masz jeszcze szkołe.
-Teraz ci się przypomniało? Mogłaś myśleć o tym, gdy myślałaś o wyprowadzce. Poza tym, nie wrócę tam.
-Jesteś u niego, prawda?
-Co z tego.
-Przynajmniej masz dach nad głową, ale póki nie jesteś pełnoletni, nie mogę tak tego zostawić. -Zamilknąłem poraz kolejny. -Gerard, nie chciałam aż tak spieprzyć, ale nie miałam wyboru. Wiesz kim jest John, rozumiesz to. Musisz wytrzymać do kwietnia, potem daję ci drogę wolną. -Usłyszałem otwieranie się zamka, więc powiedziałem.
-Zadzwonię pózniej. -Mój ton był nieco zrezygnowany. Rozłaczylem się.
Do domu wszedł Mikey i Frank z ogromnymi zakupami, a ja jak debil kolejny raz udawałem że nic się nie stało.
-Czemu mnie nie obudziliście? -Powiedziałem i pomogłem wnieść stos reklamówek do kuchni. Zaczęliśmy wkładać wszytsko do lodówki, a następnie zabraliśmy się za robienie śniadania, mimo, że była 12:30. Mimo pełnej lodówki, stać nas wtedy było na naleśniki pod względem chęci. Wspólnie zjedliśmy śniadanie i wyszliśmy by spotkać się z Rayem i Bobem.
Wiadomo, że musiał być to garaż. Tak dawno nie grałem, ani sam ani z nimi. Poczułem się więc cudownie, gdy wspólnie mogliśmy usiąść i po prostu zagrać. Niebo. Po cudnie spędzonym dniu, wróciliśmy do domu. Na początku wszyscy przyjechali do Franka, gdzie napiliśmy się piwa i jeszcze chwile posiedzieliśmy, aż chłopaki pojechali i położyliśmy się spać. Było koło 3:30, gdy nadal nie potrafiłem usnąć. Wstałem i po cichu udałem się do kuchni, gdzie usiadłem i zacząłem myśleć o tym co mi powiedziała matka. Może rzeczywiście nie miała wielkiego wyboru, co nie zmieniało faktu, że nie musiała się od razu wyprowadzać. Nie ukrywałem złości do niej, ale to co powiedziała mogło być prawdziwe. Długo siedziałem nad rozmyślaniami, aż uznałem, że nie mam wyjścia. Zostało mi tylko czekać do osiemnastki i wyprowadzić się.

-Gee? -Rzekł Frank, delikatnie gładząc mnie po głowie.
-Co jest? -Zapytałem zaspany. Spojrzałem gdzie jestem, i jak się okazało, zasnąłem w kuchni.
-Ja musze lecieć do szkoły... Poradzicie sobie? -Zapytał, uśmiechając sie.
-Um, jasne. -Wstałem z krzesła i mocno objąłem Franka.
-Będę o piętnastej. -Pocałował mnie w czoło i wyszedł. Zastanawiało mnie, dlaczego nie obudził mnie prosto po obudzeniu siebie. Wróciłem bądź co bądź do łóżka i zasnąłem ponownie.
Porządnie wstałem dopiero koło dziesiątej. Mikey już nie spał, lecz leżał przed włączonym telewizorem.
-Mikey... -Rzekłem, jeszcze śpiący, siadając na fotelu.
-Co jest Gee?
-Mama dzwoniła i...
-Stój. -Przerwał. -Powiesz wszytsko przy Franku, gdy wróci. Koniec tajemnic. -Spojrzałem na niego. Kiedy tak wyrósł?
-Dobrze. -Odrzekłem i poszedłem coś zjeść.
Dzień minął neutralnie. Gdy wrócił Frank nie umiałem się zabrać za rozmowę, i dopiero gdy usiedliśmy wspólnie w salonie, udało mi się coś wykrztusić. Powiedziałem mu całą rozmowę z matką i wszytsko co wiedziałem, a następnie razem myśleliśmy nad rozwiązaniami, których nie znaleźliśmy. Musiałem tam po prostu wrócić i czekać. Bez kłamstw, widząc się raz na miesiąc z Frankiem, przeżyć cztery miesiące. Dla normalnego człowieka wydawało by się to nic, dla mnie to było piekło. Chodziło tu bowiem o nową szkołę, Johna, tego jak nas traktowali, a o spotkaniach z Frankiem już nie wspominam. Musiałbym ja lub on, co miesiąc zbierać pieniądze, by się zobaczyć. Czułem, że to będzie najgorsze pół roku. Postanowiłem wrócić jak najwcześniej do Amsterdamu, żeby nie mieć zagrożeń w szkole, i wrócić na sylwestra. Po dwóch dniach więc mama przelała potrzebne na bilety pieniądze, i żegnałem się z przyjaciółmi na lotnisku.
-Wracaj jak najszybciej -Powiedział Ray, mocno mnie przytulając.
-Właśnie stary. -Dodał Bob, gdy do niego podszedłem się pożegnać. -W między czasie pisz teksty, zagramy coś razem, gdy wrócisz. -Cóż, ostatnie dwa dni spędzaliśmy tylko i wyłącznie w garażu trenując i grając, co dla każdego z nas było najlepszym rozwiązaniem.
Frank miał zeszklone oczy, na które nie potrafiłem patrzyć. Nienawidziłem pożegnań, choć wiedziałem, że wkrótce go zobaczę.
-Frank... Wracam za pół miesiąca. -Powiedziałem, podtrzymując jego podbródek, by patrzył na mnie.
-To o pół miesiąca za dużo. -Spłynęła mu łza, którą wytarłem. Spojrzałem ponad jego głowę. Stało tam dwóch chłopaków i bacznie nam się przyglądali, szepcząc do siebie. Przywróciłem wzrok na Franka, delikatnie złapałem za włosy, i pocałowałem.
-Będzie dobrze, zaufaj mi. -Widziałem jak bardzo nie chciał, żebym odjeżdżał, kiedy ja musiałem.
-Do jutra. -Odrzekł. Tym razem nie zapytał, on to po prostu powiedział i nie mogło być inaczej.
-Do jutra. -Spojrzałem ponownie na dwóch chłopaków, którzy z obrzydzeniem patrzyli na nas. Pocałowałem go więc jeszcze raz, i obserwowałem ich miny. Wytrzeszczyli oczy, gdy się do nich uśmiechnąłem. To był piękny widok, gdy odchodzili.
Powoli odszedłem z bratem, nie oglądając się. Wiedziałem, że Frank zrobił to samo. Spojrzenie na siebie w tamtym momencie, byłoby straszne. Wsiedliśmy w samolot i kolejne siedem godzin ciszy, jednak wtedy nie byłem zły czy smutny, bo wiedziałem, że niedługo się zobaczymy.


Opowiadanie ktore pisze, zwraca się przeciwko mnie. Dziś mój chłopak wyjechał mi z oświadczeniem, że się wyprowadza, bo matka tak mu powiedziała. Fajnie.
Prawdopodobnie je wkrótce poddam edycji ten tekst, bo nie myśle trzeźwo (W innym sensie "nietrzeźwo", nie piłam nic oprócz wody) i czuje, że pisze gówno.

See u tomorrow? | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz