Epilog [2]

835 111 36
                                    

Franka czekała rehabilitacja, a mnie-ogromna cierpliwość. Pierwszy tydzień nadal leżał w szpitalu, ale zaczynał się więcej ruszać, a nawet trochę mowić. Wiedziałem, że mu ciężko, że starał się jak mógł, by się z nami komunikować, lecz nie zawsze szło. Ja jedynie patrzyłem z zeszklonymi oczami na jego postępy, i cieszyłem się, że owe są.
Lekarz, gdy jeszcze Frank leżał w śpiączce, powiedział mi, że może być opacja, że chłopak nie bedzie chodził, że bedzie miał trudności z wymową, i że może mnie nie pamiętać. Żadna z tych prognoz się na szczęście nie sprawdziła. Po trzech tygodniach mówił już możliwie płynnie, a koordynacja ruchowa robiła postępy. Nie chodził, jeździł na wózku, gdyż wiele musiał nauczyć się na nowo.
Najpięknieszy był jego powrót do domu. Gdy tylko znowu mogłem zobaczyć jak spokojnie śpi, jak ogląda głupie seriale, czy choćby je, czułem się niewyobrażalnym szczęściarzem. Bo z nim wszytsko na nowo kwitło.
Nie opuszczałem go na krok. Gdy nadszedł początek wiosny, Frank zaczął planowaną wcześniej rehabilitacje. Początki były najgorsze. Załamywał się, że nic mu nie szło, i czuł się beznadziejny, ale obok zawsze byłem ja, Ray, Bob i Mikey, dzięki czemu wspieraliśmy go jak się dało. Chłopak wiele razy tracił nadzieje, i na nowo ją odzyskiwał, ale najważniejsze było, że w ogóle walczył. Mimo, iż bywaly przystanie w rozwoju, po każdym następnym wychodził silniejszy. Po upywie około roku, był w stanie iść sam. Nie raz wtedy wychodziliśmy na wiosenne spacery, oczywiście nie długie, by jednak się nie przemęczał, ale powoli wszytsko wracało do normy. Ale nie mogę tutaj tylko odnieść się do Franka, bo i ja stałem się silniejszy i bardziej cierpliwy. Gdy upadał, byłem w stanie podnieść go na nogi, nie ważne czy była to upaść fizyczna, czy psychiczna. Po dwóch latach było juz tak jak kiedyś. Wtedy mijało już sześć lat razem. Sam kiedyś nie wierzyłem w prawdziwą miłość, lecz gdy jej doświadczyłem, stałem się innym człowiekiem. Teraz, po wszytskim co przeszliśmy, dałbym się zabić dla niego. W dokładnie szóstą rocznicę, postanowiłem się oświadczyć. Któryś w końcu i tak by to zrobił, a że wiedziałem, że jest on miłością mojego życia, postanowiłem, że będę to ja. Oczywiście od razu się zgodził.
Podczas tych wszystkich lat, znaleźliśmy wytwórnię, która była chętna na podpisanie kontraktu, dzięki piosenkom, które im wysłaliśmy. I tak toczyło się nasze życie. Powoli, szczęśliwie i bezproblemowo.
Moje życie nie jest jeszcze zakończone, i dopóki nie umrę, nie pozwolę sobie tego wmówić. Bo przecież wszytsko się może stać, wszystko może pójść źle lub dobrze, i nadal czekam na koniec, którego zakończenia nie znam.

I dotarliśmy do końca. Mogę w końcu zaznaczyć "Zakończone", i aż mi kurczę szkoda. Wiele się nauczyłam pisząc to, a niektóre momenty, były momentami, cytatami z mojego życia. Cóż, myśle że to chyba najdłuższe ff o frerardzie jakie jes na Wattpadzie, chyba że cos mi umknęło. Niemal 50 rozdziałów, a każdy po prawie 1300 słów.
Czuje się jakbym umierała i żegnała się ze wszytskimi XD
Tak czy siak, ostatnie noce spędziłam na edytowaniu wszytskich rozdziałów. Czytałam jeden za drugim, i poprawiałam braki przecinków, błędy czy głupotę. Nie, nic nie zmieniałam względem fabuły, bo szczerze? Jestem możliwie zadowolona.
Dziś drugi epilog- krótki, bo cóż więcej można napisać, ale jutro pojawi się pierwszy rozdział nowej książki pt. "The Improver" (Frerard Of kors) co właściwie znaczy "Praktykant". Wiem, że jakby przetłumaczyć na translate Google, wyjdzie "polepszacz", ale to TRANSLATE GOOGLE. Właściwie pasują oba tytuły.
So once again, dziękuje aaaa wszystkim. Dużo stąd podziękowań, wiem, ale przyzekam na swoje życie, nigdy nie sądziałbym, że zdobędę tyle wyświetleń i głosów, czego właściwie sama nie rozumiem. Kocham was <3

See u tomorrow? | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz