43. Last Line

817 101 63
                                    

Siedziałem tam w ciemnościach, aż ktoś zapukał do sali. Nie odezwałem się, nie podszedłem by otworzyć, nie rozbiłem nic, tylko czekałem. Drzwi się otworzyły i wszedł przez nie Ray i Bob na wózku.
-Gerard? -Rzekł. Podniosłem głowę, mocniej ściskając jego rękę. Zawsze na ich widok się uśmiechałem, ale tym razem nawet nie dało sie wymusić tego uśmiechu. Nie umiałem w żaden sposób oddać tego co czułem.
-Nie wiemy co powiedzieć. -Dodał Bob i podjechał bliżej. Ray zamknął drzwi, przez szczelinę których, mogłem dojrzeć mamę i Mikey'ego siedzących na krzesłach. Podszedł również bliżej i dostawił sobie krzesło z kąta pokoju obok łóżka. Nadal nic nie powiedziałem.
-Mówił ci coś lekarz? -Zapytał, gdy usiadł.
Wziąłem głęboki wdech i w końcu otworzyłem usta.
-Tyle co wam. -Mój głos był przesiąknięty bólem i ledwie nad nim panowałem.
-Gerard, ja tak bardzo żałuje, że wtedy przyspieszyłem, a się nie zatrzymałem przed nim. -Wszystkie łzy już wyschły na mojej twarzy, lecz teraz pojawiła się nowa. Zamknąłem oczy i poczułem jakby milion ostrzy wbijało mi sie w całe ciało. -Ale nie wiedziałem. Myślałem, że się zatrzyma. Naprawdę myślałem, że się zatrzyma. -Rzekł roztrzęsiony.
-Nie obwiniam cię za to, Ray. -Powiedziałem. -Tylko nie potrafię już rozmawiać z wami jak kiedyś. Nie potrafię z nikim rozmawiać. -Otworzyłem oczy i spojrzałem na Franka. -Gdy go zobaczyłem jak tu dotarłem coś we mnie pękło. Pękło na zawsze. I nie wiem czy to nie było serce.
-Gerard... -Zaczął Ray jednak mu przerwałem.
-Nie obwiniam ciebie. Obwiniam siebie. Siebie i tylko siebie.
-Nie masz o co, Gee. -Rzekł Bob.
-Mam. Gdybym nie pojechał, byłbym przy nim cały czas. Gdybym nie pojechał, trafiłby do lekarza pewnie pare dni wcześniej. Gdybym nie pojechał.. -Cicho jęknąłem płaczem.
-Kto by przewidział coś takiego? -Dodał. -Nie obwiniaj się. To był czysty przypadek, rozumiesz? -Nie odpowiedziałem.
-Mikey i mama czekają przed salą, martwią się.
-Wiem. Mogę zostać sam? -Zapytałem.
-Jasne. -Wstał Ray. -Tylko pamiętaj, że nie jesteś sam. -Dodał i szturchnął Boba, żeby się zbierał do wyjścia.
-Trzymaj się. -Powiedział Bob, gdy byli już przy drzwiach.
Siedziałem całą noc. Nie wyszedłem ani na chwilę, po prostu tam siedziałem.
Na tym się nie skończyło. Przez pierwszy tydzień nikt nie był w stanie mnie stamtąd wyciągnąć. Nikt, ale to kompletnie nikt. Przynosili mi jedzenie, którego w większości nie zjadłem. Jedynie ze spaniem nie miałem problemu. Mogłem położyć się obok niego, przynajmniej tułowiem. I nie do końca było tak, że siedziałem cały czas w jego sali. Ja po prostu nie opuszczałem terenu szpilata. Po tygodniu nadzieji, wykończenia i monotonności, Mikey jakimś sposobem wyciągnął mnie stamtąd. Wiedziałem, że nie musze tam siedzieć, aczkolwiek bałem się. Tym razem bałem się jak cholera. Ile razy go zostawiałem, działo sie cos złego.

Tego dnia, szesnastego grudnia, przyjechałem znowu do szpitala. Frank leżał w śpiączce koło pięciu miesięcy. Ray i Bob już dawno byli w domach, i przyjeżdzali tutaj ze mną. Po czasie... Nie miałem już problemów z rozmową z nimi. To było ciężkie, wrecz najcięższe, ale powoli przywykałem.
Codziennie u niego bywałem, od południa do późnej nocy. Rozumiałem, że Frank się nie odzywa, ale żyje. Ale żyje, no właśnie. Codziennie do niego mówiłem. Czytałem, że pięćdziesiąt procent pacjentów w śpiączce, słyszy i wie co się wokół nich dzieje, lecz nie mogą zareagować. Więc po prostu do niego mówiłem, rozmawiałem jak ze zwykłym człowiekiem.
Dzisiejszy dzień jednak był dla mnie okropny. Co jakiś czas miałem takie "załamania" kiedy nie wierzyłem, że los mógł być tak okrutny. Siedziałem wtedy i płakałem, i to był jeden z takich dni.
-Frank... -Powiedziałem cicho, gdy za oknami było już ciemno. -Wiesz, że ja będę czekał. Nigdzie nie pójdę bez ciebie, nigdzie. Będę czekał, aż pójdziemy tam razem. Jesteś... Zarazem najlepszym i najgorszym co mnie spotkało. -Delikatnie się uśmiechnąłem. -Wiem, że teraz byś mnie za te słowa zaczął łaskotać do bólu... Ale czuje to. I nie martw się... Jeszcze będziemy razem. -Nachyliłem się i pocałowałem go w usta. Ciągle słyszałem bicie jego serca, które przez aparaturę, roznosiło się po całym pokoju. Wpadłem wtedy na pomysł. Zawsze gdy Frank nie mógł zasnąć, śpiewałem mu pewną piosenkę.

See u tomorrow? | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz