26. Worst

956 141 47
                                    

Byłem wykończony, bolało mnie dosłownie wszytsko i zasnąłem w drodze na lotnisko. Gdy po odprawieniu wszystkiego i udaniu się do samolotu, usiadłem z Mikey'im, usnąłem równie szybko co w aucie. Co jakiś czas się budziłem przez koszmary i bezdennie spoglądałem w otaczającą nas wodę. Nie było zasięgu, a w dodatku co jakiś czas płakało dziecko gdzieś z tyłu. Po prostu nie dało się wytrzymać. Brakowało mi tlenu, żeby choćby oddychać, gdzie nie mówię tu o innym funkcjonowaniu. Wystarczył tlen.

-Gerry. -Powiedział Mikey, budząc mnie. -Lądujemy -Obdarzył mnie jakby współczującym uśmiechem. W sumie moja tułaczka miedzy snem a rzeczywistością trwała około siedem godzin. Wylądowaliśmy i wysiedliśmy z samolotu. Poczułem coś okropnego, coś, co nie dawało mi spokoju, lecz to co stało się potem było jeszcze gorsze. Zaczęły przychodzić wszelkie wiadomości, nieodebrane połączenia i inne takie, przez oczywisty brak zasięgu w chmurach. Tak bardzo nie chciałem ich otworzyć, a tak bardzo chciałem odpisać.
Nieodebrane połączenie od: Frank  9:06
Frank: Gee, gdzie ty jesteś i czemu zniknąłeś?  9:39
Frank: Gee, martwię się. Coś się stało?  10:01.
Frank: Do cholery no...  10:24
Nieodebrane połączenie od: Frank  10:26
Frank: Gerard, błagam cie... Daj chociaż znak, że żyjesz.  11:18
Nieodebrane połączenie od: Frank  11:27
Nieodebrane połączenie od: Frank  11:29
Nieodebrane połączenie od:  Frank 11:33
Nieodebrane połączenie od: Frank  11:39
Nieodebrane połączenie od: Frank  11:41
Frank: Czemu do cholery nie ma cie nawet w domu. Czemu nikogo nie ma... 11:59
Frank: Powiedz tylko, że nic ci nie jest... 12:25
Frank: Chłopaki tez się martwią, czemu wyłączyłeś telefon? 12:47
Nieodebrane połączenie od: Frank  12:57
Nieodebrane połączenie od: Frank  13:08
Nieodebrane połączenie od: Frank  13:49
Nieodebrane połączenie od: Frank  15:05
Frank: Co ma oznaczać to "przepraszam" na kartce?  15:31
Frank: Nie potrafię się uspokoić... Gdzie jesteś...  16:07
Upadłem na ziemie i nie postanowiłem powstać. Co jest z moim życiem nie tak, że wszytsko, czegokolwiek się dotknę musi się pieprzyć. Wiedziałem też, że na koncie Franka zostały moje pieniądze, ale nie dbałem o to. To wtedy nie miało żadnej ceny.
Niejaki John czekał na nas przy wyjściu. Mama rzuciła mu się na szyje i oboje cieszyli się swoim towarzystwem, lecz gdy podchodziliśmy z Mikey'im w ich stronę, przestali się przytulać, by nas powitać, jednak powiedziałem jedynie ciche
-Chodź -I ignorancko ich obeszliśmy, idąc przed siebie. Matka nie wyraziła na to aprobaty, i gdy John zawiózł nas pod kamienicę, w której mieliśmy mieszkać, zrobiła nam o to aferę. Rozejrzałem się po tym cholernym Amsterdamie. Nic nie było nawet ładne i nabrało szarawego odcienia, już nie mówiąc o tej kamienicy. Była stara, i nie to, że ludzie nie chcieli tam mieszkać, a wręcz przeciwnie. Nie rozumiałem, co ich ciągnęło do takich domów. Nie była ani zbyt ładna, ani choćby ciepła. Nie poszedłem za resztą do domu, lecz od razu wybrałem się na długi spacer po okolicy. Oczywiście wszyscy do mnie dzwonili i próbowali zaciągnąć do domu, jednak ja wróciłem dopiero po paru godzinach. Amsterdam, pod względem widoków nie był taki najgorszy, jednak wiedziałem, że źle będę wspominał to miasto.
Leżałem na zakurzonej kanapie, gdy znowu zaczęły napływać wiadomości od Franka. Już ich nie czytałem, bo bolało mnie dosłownie wszytsko, poza tym bałem się, bo bardzo chciałem mu odpisać. W mieszkaniu nie było wiele mebli, gdyż połowa z naszego domu była dopiero w drodze, a resztę mieli kupić. Przejrzałem moją matkę wtedy na wylot i wiedziałem, że była z nim głównie dla pieniędzy. Facet dużo zarabiał będąc prawnikiem, a że ten dureń się w niej zakochał, pozwolił jej siedzieć w domu i wydawać jego pieniądze. Wtedy się nieźle zdenerwowałem i zabrałem Mikey'ego na spacer, gdzie powiedziałem mu o całej zdradzie ojca, z tym facetem. Był równie zły i gdy wróciliśmy musiałem go prosić, żeby nie wszczynał kłótni. Wiem, że nic by to nie dało.
Czysta złość nawiedzała mnie i mojego brata przez następny tydzień. Gdy w sobotę od matki usłyszałem, że zapisała nas już do nowej szkoły, poczułem, że już nic nie da się zrobić. Miałem wspólną szkołę z Mikey'im, gdzie liceum i gimnazjum, było łączone.
W ów poniedziałek, wybraliśmy się do tej cholernej placówki. Było bardzo podobnie jak na początku tamtej szkoły, siedziałem pod sekretariatem, czekając na jakąś żywą dusze. Różnica była taka, że byłem z bratem, miałem czarne włosy i nie poznałem Franka. A zamiast Stelle, poznałem panią Andreę King. Również była blondynką, lecz wyglądała na o wiele mniej miłą, niż pani Judith. Zatęskniłem z nimi wszystkimi, w tamtym momencie. Co do klasy, to była przeciętna, wszyscy tacy sami. Siedziałem sam, a na przerwach z Mikey'im. Gdy ktoś podchodził, starałem się ograniczyć kontakt do minimum, gdyż nie chciałem się nawet w najmniejszym stopniu przywiązywać. Wiedziałem, że to długo nie potrwa.
W miejscu, gdzie musiałem mieszkać, gdyż nie nazywałem tego domem, uczyłem się ile się dało. Zmarnowałem tak wiele czasu, że bałem się, że mogę nie zdać przez to wszytsko. Najgorsze było to, że jedyne rozmowy jakie przeprowadzałem, były wyłącznie z bratem. W ciągu dwóch tygodni, ani razu nie odezwałem się do Johna, mimo, że on próbował nawiązać kontakt, jakikolwiek.

Leżałem wtedy w łóżku i patrzyłem na sufit, gdy z transu wspomnień przebudził mnie dźwięk telefonu. Kolejna wiadomość od Franka. Pisał i dzwonił codziennie, lecz nie czytałem tego co pisał. Tym razem jednak postanowiłem, że przeczytam tą jedną wiadomość, na której oczywiście się nie skończyło. Od razu tego pożałowałem jak cholera.
Frank: Żałuje... Żałuje, że Cię poznałem. Żałuje każdej chwili spędzonej z tobą. Żałuje wszystkiego.
Kolejny raz runąłem w płaczu, który powodował, że miałem codziennie opuchnięte oczy. Nie usnąłem tej nocy, a w szkole ledwie się trzymałem i szczerze mówiąc, to obmyślałem plan, który spowodowałby, że spotkałbym się z nim choćby na chwile, wszytsko wytłumaczę. Ogółem to żyć wtedy było najciężej.
Minął miesiąc. Pieprzony miesiąc, a ja tkwiłem w piekle. Był dokładnie 5 grudnia, gdy to się stało.
Spadł pierwszy śnieg. W naszej kamienicy było zimno jak cholera, lecz John nie chciał się wyprowadzić gdzieś, gdzie byłoby dobrze. Miał tkliwe wspomnienia z tym miejscem. To akurat rozumiałem, bo sam wybrałbym najgorsze zimno z Frankiem, niż ciepły domek sam. Jednak nie miałem wyboru. Miałem ciepły domek z Frankiem, a zostałem w zimnym, sam. Piątek. Frank, mimo wiadomości, którą wtedy dostałem i tak pisał. Pisał jak chłopaki próbują go wyciągnąć z domu, ale mimo to, że stara się nadrobić szkołę, którą opuścił. Że tęskni. Że ma nadzieje, że u mnie wszytsko w porządku.
Tego wieczora nie wytrzymałem. John wyleciał na mnie z wyzwiskami, bo z nerwów i przypadkiem potłukłem niewielką zastawę.
-Co ty sobie gówniarzu myślisz? Że pieniądze rosną na drzewach? -Wykrzyczał. Tak, to było adekwatne do tego ile zarabiał, a tego ile kosztuje talerz. Jeszcze w porządku, gdybym zrobił to specjalnie. Patrząc na mój stan, czyli wykończony, blady i już trząsłem się od ilości wypitej kawy, mógł sobie darować. Stałem tam chwile bez emocji, a następnie udałem się do pokoju, lecz ten idiota poszedł za mną. -Mówię coś do ciebie. -Spojrzałem na niego jeszcze raz, a Mikey przysłuchiwał się rozmowie.
-To był wypadek. -Cicho rzekłem.
-O, odezwałeś się. Raz na miesiąc ci się zdarzy. Do ciebie tez tak nic nie mówi? -Powiedział do brata.
-Możesz dać nam spokój? -Odrzekł.
-Nie. Mieszkacie w moim domu, za moje pieniądze. Należy mi się choćby szacunek.
-Co robimy, co ci wielce przeszkadza.
-Zachowujecie się, jakbyście mnie nienawidzili.
-A czego oczekujesz? -Prawie krzyknął. Dobrze, że matki nie było w domu. -Uwiodłeś, zaruchałeś, czego jeszcze chcesz? -Powiedział ostro. Ten zdenerwował się jeszcze bardziej i podszedł do niego, po czym zanim zdążyłem się zorientować, zdzielił go w twarz z otwartej ręki. Prawie natychmiast zareagowałem. Złapałem go za koszulkę i z całej siły odepchnąłem do tyłu, po czym sam mocno uderzyłem w twarz. Podszedłem szybko do brata i sprawdziłem, czy nic mu nie jest.
-Ty i twój emo braciszek, wynocha -Krzyknął, jednak nie ruszył się z miejsca. Wstałem, podszedłem do szafy, wyjąłem dwie torby i zacząłem się pakować.
Mikey spojrzał na mnie
-Co ty robisz? -Zapytał.
-Wyprowadzamy się. -Ująłem.
-Gdzie ty chcesz iść? Przecież wiesz, że nie mamy jak, ani gdzie.
-Wracamy do Franka. On ma mieszkanie, wiem, że nas przyjmie.
-Oo, tęsknisz za Frankiem, co? -Rzekł John, z irytującym uśmieszkiem. Przestałem pakować rzeczy i powoli stanąłem naprzeciwko niego.
-Coś mówiłeś? -Powiedziałem.
-Twoja matka powiedziała, że ma pewne wątpliwości co do tego, czy jesteś hetero. -Zabłysły mi oczy. -Podobno przychodził do ciebie i spędziliście ze sobą dużo czasu. Tęsknisz za nim, co? -Mówił coraz bardziej ironicznie i dumnie z siebie.
-Tak. Tak, tęsknie za nim. Lepiej ci? -Rzuciłem.
-Wiesz, co? Dobrze, że nie jestem twoim ojcem, bo twój chyba niebyły zadowolony, ze ma syna pedała. -Próbował we mnie coś tknąć, jednak nie wiedział, że w środku jestem już martwy, i że nie rusza mnie to.
-Zamknij się. -Odezwał się Mikey.
-A tobie jak się żyje z takim bratem? Nie jest ci wstyd? -Odrzekł.
-Ani trochę. -Wstał, po czym podszedł do swojej szafy i zaczął wyjmować rzeczy. Obdarzyłem wtedy Johna uśmiechem triumfu. Był bardzo szczery, dzięki czemu mężczyzna się zirytował i wyszedł z mieszkania. Nie przestałem się pakować, bo wiedziałem, że nie spędzę tu ani nocy dłużej.


Wróciłam! Powiedzcie mi czy coś; co ile mam dodawać rozdziały? xD
Spoczywaj w pokoju Harambe [*]

See u tomorrow? | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz