24. Bad

1.1K 145 28
                                        

Nic wielkiego się nie działo. Tu się gdzieś wyszło, tutaj siedzieliśmy w domu, Październik, mniej więcej środek, gdyż tego dnia był dziewiętnasty dzień miesiąca. Zrobiło się zimno, nie bardzo ale na tyle, by zmarznąć. Śniegu co prawda nie było, ale przymrozek lubił chwytać rano trawę. Zacząłem nosić swoją ukochaną czarną kurtkę, pasowała mi w końcu do włosów, gdyż je przefarbowałem i lekko ściąłem. Z Frankiem było lepiej i lepiej. Nie kłóciliśmy się właściwie wcale, a z Rayem i Bobem się zaprzyjaźniliśmy. Często graliśmy po lekcjach, gdzieś w garażach chłopaków. Przeszło to do naszej codzienności, więc co piątek po lekcjach się tam spotykaliśmy. Wszytsko szło dobrze i nic, ale to kompletnie nic nie stawało na przeszkodzie do szczęścia. Frank miał mieć za niedługo urodziny, konkretnie w halloween. Dowiedział się też, że właściwie jestem młodszy, gdyż urodziny miałem w kwietniu. Może to jakiś znak, że poszedłem wcześniej do szkoły i wylądowałem z Frankiem w klasie.
Nie planował nic na osiemnastkę. Chciał tylko zaprosić mnie, Raya i Boba do siebie, lub baru. Jedyną szczególną wtedy rzeczą, była dla niego wyprowadzka od rodziców. Nie mógł się tego doczekać, z resztą ja też. Już sobie wyobrażałem jak to będzie, gdy cały dzień będzie miał wolne mieszkanie, i będziemy mogli robić co chcemy i kiedy chcemy. Nie powiedzieliśmy nikomu o nas, wciąż wiedział jedyny Mikey, który o dziwo też przychodził z nami w piątki do garażu Raya, by nas posłuchać. Podziwiał naszą cierpliwość do gry na instrumentach, a nawet sam zaproponował, żeby go czegoś nauczyć. Trochę akustycznej, a Ray nawet pokazał mu bas, mimo to, ja byłem coraz lepszy. Ogółem nawiązał się miedzy nami temat wspólnego zespołu, co podobało mi się coraz bardziej

-Frank, co byś chciał na urodziny? -Zapytał Ray, siedząc na krześle z gitarą w rękach, u niego w garażu.
-Ej, wytłumaczmy sobie jedno -Rzekł Frank do wszytskich. -Nie chcę od was nic, i przyrzekam, że jeśli coś kupicie, następnego dnia zobaczycie to na wycieraczkach przed waszymi drzwiami. -Zaśmiał się i wyszedł na zewnątrz zapalić, więc poszedłem za nim.
-A ja? -Zapytałem.
-Ty po prostu bądź. -Przeczesał mi włosy ręką. Mikey siedział w środku. Ogółem równie dobrze nawiązał kontakt ze starszymi, co ja. Cały czas była luźna atmosfera, i to było chyba najpiękniejsze.


Zostały około trzy dni do owych urodzin. Ja nadal nie miałem nic dla mojego chłopaka, więc przesiadywałem dnie i noce i myślałem, co by mogłoby pasować. W sumie nie chciał niczego, tylko tego, aby uwolnić się od rodziców. Tego dnia zapytałem go wprost czego chce. Ten jednak jedynie się uśmiechnął i powiedział to, co jakiś czas temu. Wtedy już wiedziałem co robić.

-Gerard, możesz wrócić? -Powiedział Mikey przez telefon. Jego głos był jakby przepełniony strachem.
-Co się stało? -Byłem wtedy akurat w barze z kumplami.
-Musimy... Porozmawiać.
-Jasne, znaczy już wracam. Będę za około piętnaście minut. -Rzekłem i się rozłączyłem.
-Co się dzieje? -Zapytał Frank.
-Nie wiem, ale muszę lecieć.
-Idę z tobą. Chłopaki, obrazicie się jeśli...
-Lećcie. -Rzekł miło Ray, uśmiechając się. Zebrałem się szybko i polecieliśmy do mnie do domu.
Frank wszedł razem ze mną, gdy ujrzałem Mikey'ego siedzącego na schodach, zupełnie tak jak kiedyś. Nikogo nie było oprócz niego.
-Młody, co się dzieje?
-Możemy pogadać w... Cztery oczy?
-Um, Frank?
-Posiedzę na kanapie. -Odpowiedział.
-Chodź. -Rzekłem do brata i wylądowaliśmy w jego pokoju.

-Siedziałem dziś i robiłem lekcje... -Zaczął. -I ktoś zapukał do drzwi. To był jakiś koleś z innymi facetami.
-Jakimi fac...
-To był ten sam, który przytulał mamę w szpitalu, Gerard. -Wtedy już wiedziałem kim był. -Przywitał się ze mną i powiedział, że musi wejść wziąć parę rzeczy, bo go mama przysłała. Oczywiście nie pozwoliłem i zamknąłem drzwi, ale on pukał jeszcze parę razy, gdy po pół godziny usłyszałem głos mamy. Była pod drzwiami. -Złapałem się za głowę. -Wydarła się na mnie, że czemu mu nie otworzyłem, a potem zaczęła wszytsko tłumaczyć...
-Co tłumaczyć? -Zapytałem. Mikey wziął głęboki wdech.
-Powiedziała, że się wyprowadzamy.
-Że co?! -Krzyknąłem.
-Tyle powiedziała.
-Mikey, jeśli sobie żartujesz...
-Chodź! -Przerwał mi. -Zobacz co zostało z jej i taty sypialni. -Wziął mnie za rękę i zaprowadził do pokoju. Rozejrzałem i zrobiło mi się słabo. Zostało tam jedynie parę foteli i telewizor, i łóżko, bo reszta zniknęła. -Gerard, ja nie chciałem, ale co miałem zrobić? -Zaniósł się płaczem. Mocno go objąłem i sam próbując udawać, że wszytsko będzie dobrze, powstrzymywałem się od płaczu.
-Spokojnie. Nigdzie nie pójdziemy. -Wyszeptałem mu do ucha. Tulił się do mnie jeszcze trochę, gdy puściłem go i powiedziałem, żeby wrócił do pokoju, a ja zaraz do niego dołączę. W tym czasie zszedłem na dół do Franka.
-Gee?
-Mikey ma problem z... Ocenami. Musze mu pomóc, bo ma bardzo dużo do nadrobienia. -Skłamałem.
-Napewno to wszytsko?
-Tak tak. Frank?
-Tak?
-Obrazisz się jeśli posiedzę z nim i go pocieszę? Naprawdę się o to martwi..
-Nie, skąd. -Uśmiechnął się. -To ja lecę do domu. Pogram na gitarze czy coś.
-Odprowadzę cie.
-Trafie kotek. Posiedź z bratem, potrzebuje cię. -Rzekł, po czym podszedł i mnie przytulił. Uśmiechnąłem się, dość nieszczerze ale nie wyłapał mojej ekspresji. Pocałowałem go w czoło i odprowadziłem do drzwi.
-Jeszcze raz przepraszam, bo wiem, że mieliśmy dziś siedzieć razem.
-Nic się nie stało. Mamy jeszcze dużo czasu. -No nie wiem. -Do jutra?
-Do jutra. -Przyciągnąłem go do siebie i jeszcze raz mocno przytuliłem. Frank wyszedł, a ja poleciałem na górę do brata. Siedział na łóżku z głową schowaną w dłoniach.
-Michael. -Usiadłem obok i poklepałem go po plecach. -Zobaczysz, że będzie dobrze.
-Jak ma być dobrze, jeśli się wyprowadzimy. Kim w ogóle był ten facet?
-Nie wiem, Mikey -Skłamałem kolejny raz. Nie chciałem go martwić, dokładnie tak jak Franka.
Siedzieliśmy w pokoju i rozmawialiśmy jeszcze przez około godzinę, gdy usłyszeliśmy dźwięk zamykających się drzwi. Przyszła. Od razu zerwałem się z łóżka i zszedłem na dół, a za mną Mikey.
-Co tu się do cholery dzieje? -Prawie krzyknąłem na kobietę.
-Co się ma dziać? -Zapytała zupełnie neutralnym tonem.
-Twój syn dzwoni do mnie, mówiąc że nie wie co się dzieje, znika połowa mebli z pokoi, a ty się jeszcze pytasz?
-Spokój. -Podniosła ton. -Na kanapę. -Poszliśmy więc wraz z rozkazem i gdy rozpakowała niewielkie zakupy, podeszła i powiedziała. -Nie będę mieszkała w tym syfiastym domu i wy też nie.
-Syfiastym domu? -Zironizowałem. -A może próbujesz na siłę się odgrodzić od tego co było? -Również podniosłem ton.
-Już zdecydowałam. Wyprowadzamy się z Johnem do Amsterdamu
-Czy ty kobieto się dobrze czujesz? Posłuchaj co ty w ogóle mówisz.
-Wiem co robię.
-A, czyli świadomie niszczysz nam życie? -Stałem się podle zły. -Zrozum, że tu mamy wszytskich, a o szkole już nie mówiąc.
-Czy ty w ogóle masz coś do gadania? Mówiłeś coś? -Zmarszczyła brwi, przykładając rękę do ucha i nasłuchując.
-Nigdzie nie jadę. Poza tym kim do cholery jest John?
-Przyjaciel. On jedyny się mną interesował i moim stanem.
-No tak, my wcale nie zrywaliśmy się z lekcji, żeby być z tobą w szpitalu, czy w domu. -Powiedziałem, wywracając oczami.
-Jak ci tak bardzo nie pasuje, to mieszkaj sobie pod mostem.
-Wyprowadzę się do Franka.
-Droga wolna. Michael, jutro się pakujesz. -Wskazała na brata.
-Stop -Przerwałem. -Mikey idzie ze mną.
-Ktoś ci nadał prawa do rodzicielstwa? -Parsknęła śmiechem.
-A tobie? Bo nie zachowujesz się jak matka. -Krzyknąłem i wziąłem Mikey'ego za rękę, ciągnąc na górę.
Płakał, cały czas płakał, a ja już nie mogłem tego słuchać, więc zebrałem się i sam wróciłem na dół.
-Słyszysz? -Zapytałem podejrzliwie. -Chcesz, żeby tak było cały czas?
-Przejdzie mu. -Leżała na kanapie, oglądając jakiś film.
-Tak to sobie obmyśliłaś? -Zapytałem ponownie. -Ten John, to ten cały kochanek, tak? -Zrobiła się zła, ale nie zwracałem na to uwagi. -Chcesz się do niego wyprowadzić i udawać szczęśliwą rodzinkę? Pomyśl, co by powiedział na to ojciec.
-Ojciec nie żyje! -Krzyknęła. Tu już miałem dość. Poruszyła moją psychiką niczym kukiełką. Pobiegłem jedynie na górę i powiedziałem bratu
-Zbieraj się. Nie będziemy tu siedzieć i tego słuchać. -W parę minut byliśmy już poza domem. Nawet nas nie próbowała zatrzymać.
Łaziliśmy parę godzin, próbując coś wymyślić. Cały czas myślałem, że jakby tylko Frank pozwolił, wyprowadzilibyśmy się do niego, aczkolwiek i to byłoby problemem. Oboje nie byliśmy pełnoletni, w razie czego, szkoła mogłaby zawiadomić opiekę społeczną, a to by oznaczało najgorsze. Moja psychika była doszczętnie wyniszczona, lecz nie dałem po sobie poznać. Prawda była taka, że nie miałem pojęcia co nadejdzie, a i tak pocieszałem siebie i Mikey'ego słowami, że będzie dobrze, w które praktycznie nie wierzyłem. To wszytsko było zbyt posrane, żeby było dobrze.
Spędzaliśmy każdą wolną chwile na dworze, przez następne dwa dni, a w nocy pisałem. Ale najgorsze było, że meble wciąż znikały, a ja musiałem ukrywać to przed Frankiem, pocieszać brata i się z tego wszystkiego nie załamać.




Teraz się zorientowałam (Explorer alert), że wybiło 1k wyświetleń, pierdyliard gwiazdek i tyle komentarzy, więc wielkie dzięki . Serio zmotywowało mnie to do pisania (czyt. Wyżywania się na Gerardzie). Dobra, mówię jak co drugi youtuber w polsce, więc idę sobie zwalić do tego screena, a tym czasem nowy rozdział.

See u tomorrow? | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz