Obudziłem się w środku nocy. Śnił mi się piękny sen, i wręcz żałowałem, że się skończył. Byłem w nim ja i Frank. Byliśmy na wyspie. Plaża, palmy, dookoła krystaliczna woda, dosłowny raj na ziemi. Ostatnie moje sny, a raczej koszmary sprowadzały się do jednego, czyli do utraty kogoś bliskiego. Bałem się tego, panikowałem, gdy coś szło źle i miałem już tego dość. Wiedziałem, że do cholernej pełnoletności nic nie zrobię, ale zaraz po niej, zrobię wszytsko, by móc być z najbliższymi. Bałem się tylko matki. Wiadome było, że mój braciszek musiał wyprowadzić się ze mną choćby nie wiem co. Nie pozwoliłbym mu tam zostać. Wiem, że mama miałaby wonty i nie pozwoliłaby na to, aczkolwiek musiałem myśleć, co zrobić, by móc go mieć przy sobie. Jego i Franka. Między nami trzema, była niesamowicie gruba więź, której nikt ani nic nie powinno próbować przerwać.
Kakao w nocy, było moim nowym przysmakiem. Tylko wtedy potrafiłem je pić, nie martwiąc się o to, że zdradzam kawę. Usiadłem więc i jak zazwyczaj patrzyłem na śnieg. Noce były przepiękne. Ośnieżone ulice błyszczały się od małych płatków. Dodatkowo lampy, które świecąc bardziej na niebiesko niż żółto, dawały niesamowity efekt, który wywoływał u mnie świetny nastrój. Nadal myślałem nad snem i jego znaczeniem. Zostało pół roku i mogłem spokojnie myśleć o wymarzonych wakacjach. Takie były moje plany, tylko czy Frank planował to samo. Po dwóch godzinach wróciłem do łóżka i ponownie zasnąłem. Wtedy nie śniło mi się nic.Rano wstałem i szczerze brakowało mi tego wszystkiego. Wszytskiego, znaczy szumu, jaki zawsze robił mój brat. Trzaskania drzwiami, głośnym telewizorem i innymi takimi dość drobnymi rzeczami. Przybliżyłem się do Franka, by go delikatnie objąć. Ten się obudził i spojrzał na mnie swymi zaspanymi, czekoladowymi oczami, uśmiechnął się i poniósł rękę, bym mógł się na niej położyć i przytulić. Obydwoje nie mieliśmy koszulek, co było dość normalne, gdy już spaliśmy razem. Uwielbiałem dotykać jego skórę. Była blada, ale gorąca. Ogółem nie wyglądał zbyt dobrze tego poranka. Miał mocno podkrążone oczy i wyglądał na zmęczonego. Przypomniał mi się wtedy dzień, w którym go poznałem. Miał dokładnie takie same oczy, lecz krótsze włosy. Uroku dodawały mu kolczyki, w których nieźle się zakochałem, jak w całym nim. I nic, ale to nic mi w nim nie przeszkadzało. Był porywczy, ale uroczy. Dużo się śmiał, ale potrafił się zdenerwować. Nigdy jednak nie był zły o błache sprawy. Potrafił zrozumieć, a najbardziej cieszyło mnie to, że potrafił zrozumieć tylko mnie. Przypomniały mi się czasy, gdy się nienawidziłem. Byłem otyłym chłopcem, i nikt mnie nie chciał. Ciąłem się, popadłem w depresje i przez to nie potrafiłem nawiązać z nikim kontaktów. Frank nawet nie próbował, a to że wylądowaliśmy razem w łożku, przytulając się, mogłem nazwać przypadkiem. No, może przeznaczeniem.
Oboje już wstaliśmy i zdążyliśmy się zebrać do kupy. Siedząc w kuchni i popijając kawę, wszedł marnie wyglądający Frank, który siedział w łazience chyba tyle co moja matka i rzekł
-Chyba... Jestem chory.
-Jak to? -Wstałem z krzesła i podszedłem do chłopaka, który w ręku trzymał termometr.
-Prawie trzydzieści dziewięć stopni. -Powiedział, gdy przyjrzałem się urządzeniu.
-Naprawdę? Teraz? -Rzekłem do siebie z niedowierzaniem, gdy dotknąłem jego czoła dłonią. Było faktycznie rozpalone.
-Czemu pech mnie nie opuszcza. -Wzdychnął.
-Lepiej się połóż. -Powiedziałem i złapałem się za głowę. -Po południu pojedziemy do lekarza.
-Gee, wystarczą leki. Nie potrzebny jest lekarz.
-Masz jakieś?
-W łazience powinno coś być. -Rzekł, a ja zerwałem się i poleciałem do wskazanego miejsca. Zacząłem szukać w szafkach czekokolwiek na gorączkę, gdy Frank ledwie stał w drzwiach i się przyglądał.
-Nic. Masz tylko... Środki nasenne? -Zapytałem, kierując wzrok na niego.
-Miałem problemy ze snem, Gee. -Odrzekł z zamkniętymi oczami.
-Tego akurat się domyślam. -Powiedziałem znowu do siebie, i zamilknąłem na chwilę, szukając dalej. -Masz jeszcze tabletki na ból głowy. Nic poza tym. -Odrzekłem ponownie.
-Nie wiem już nic... -Był nieźle przyćmiony mówiąc to.
-Naprawdę Frank? To wszytsko co masz? Pare gównianych leków? -Rzekłem lecz nie otrzymałem odpowiedzi. -Polecę do sklepu, a ty wynocha do łóżka.
-Sam pójdę, poradzę sobie.
-Chyba chory jesteś. -Odrzekłem, po czym zastanowiłem się z głupoty, jaką właśnie powiedziałem. -Pójdę po leki, a ty siedź pod kołdrą, póki nie wrócę. Chcesz gorącej herbaty? -Zapytałem.
-Nie trzeba.
-I tak zrobię.
Zaprowadziłem Franka do łóżka i okryłem kołdrą niczym małe dziecko, po czym na przemian zabrałem się za robienie herbaty i uspokajanie nieukładających się włosów. Duży kubek z herbatą z miodem zaniosłem do pokoju, a następnie ubrałem się i ruszyłem do sklepu. Kupiłem właściwie zapas. To na ból brzucha, to na inne możliwe dolegliwości. W domu nie miał nic, co mnie przerażało. Było zimno jak cholera, i domyślałem się, że przeziębił się gdy nocowaliśmy w garażu. Gdy się obudziłem tamtego dnia, spał cały odkryty, chociaż koców było dużo.
Gdy dotarłem do domu, od razu podałem mu tabletkę przeciwgorączkową i coś na katar, po czym usiadłem przy nim i głaszcząc po włosach, patrzyłem jak się trzęsie.
-Gee, lepiej bedzie jak pójdziesz do salonu. -Rzekł. -Wiesz, że nie chce cię wyganiać, ale nie chcę też, żebyś się zaraził.
-Nic mi nie będzie, Frank.
-Gerard... -Spojrzał na mnie spolitowanie.
-Dobrze, ale wołaj, nie ważne czego byś chciał.
-Jasne. -Wstałem i już miałem wychodzić, gdy dodałem.
-A, i jeśli ci nie przejdzie, jedziemy do lekarza. -Wyszedłem i usiadłem na kanapie, włączając jakiś beznadziejny program. Pisałem wtedy z Mikey'im. Opowiedziałem o chorobie i o reakcji chłopaków na wiadomość, że go tym razem nie będzie. Rozmawialiśmy tak przez godzinę. Mikey rozpisywał się o kolegach i reakcji babci. Cieszyła się, że jej wnuk przyjechał, aczkolwiek rozumiała dlaczego ja nie pojechałem. Gadaliśmy też o jutrzejszych świętach i zastanawiałem się w jaki sposób Frank jutro pojedzie do swoich rodziców. Wiedziałem, że spędziłbym ten dzień samotnie w domu, aczkolwiek nie przeszkadzało mi to. Wystarczyła mi rozmowa z babcią, Mikey'im i Frankiem choćby przez telefon. Usłyszałem charatkerystyczny odgłos klamki od pokoju, w którym znajdował się Frank. Chłopak wyszedł i skierował się do kuchni. Poszedłem za nim, by sprawdzić co robi. Niósł ze sobą kubek, w którym jeszcze godzinę temu była herbata.
-Co ty robisz? -Zapytałem retorycznie, patrząc jak nalewa wody do czajnika elektrycznego.
-Chyba... Herbatę. -Powiedział, chociaż bardziej wybełkotał. Podszedłem i dotknąłem jego czoła poraz kolejny. Było gorzej niż przedtem.
-Frank, mówiłem, żebyś mnie wolał.
-Nie chce cię wykorzystywać. -Rzekł, spoglądając w moje szeroko otwarte oczy. Jego były czerwone i przymknięte, co widziałem pierwszy raz.
-Przestań. Idź do łóżka i zmierz temperaturę. -Poweidziałem, łapiąc go za rękę.
-Dobrze. -Odszedł zrezygnowany, lecz z nadzieją w głosie.
Zrobiłem ponownie rozgrzewający napój i zaniosłem. Spojrzałem na termometr. Trzydzieści dziewięć i parę stopni. Ja bym już umierał znając życie. Powiedziałem, by ten wypił ów napój, a ja zadzwoniłem do Raya. Wytłumaczyłem całą sytuację i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ten zaproponował, żeby zawieść Franka do lekarza. Obiecał, że będzie do pół godziny.
-Wiem, że będzie ciężko, ale musisz się zebrać. Ray przyjedzie za pół godziny i jedziemy do lekarza.
-Nie dam rady zwlec się z łóżka. -Rzekł zmęczony.
-Frank, to poważne. Musimy tam jechać. Za chwile wrócimy i będziesz mógł leżeć ile chcesz. -Przykmnął oczy i po policzku spłynęła mu łza. Wstał i oparł swoją głowę o moje ramie. Delikatnie pogładziłem go po rozwalonych na całej głowie włosach i poszedł do łazienki. Ja byłem właściwie gotowy by wyjść choćby zaraz. Sam nie wierzyłem, że nagle pojawiła się u niego choroba. A może to ja byłem tym pechem? Jeśli to zwiastował sen, to już wolałem męczące koszmary.Witam moi drodzy.
Wiem, nie powinnam ale mam ogromna prośbę do was. Wyglada to tak, że na Śląsku mają otworzyć stadion i jest teraz kwestia tego, kto wystąpi na owym otwarciu. Dwa pierwsze miejsca wyglądają jak poniżej.Byłoby mi bardzo miło, gdybyście mogli oddać chociaż jeden głos na Linkin Park, gdyż są moim marzeniem. Mimo, że słucham ich cztery lata, nie moglam byc na koncercie do tej pory, przez problemy ze zdrowiem. Ah, kochane kolana. Dziennie można oddać w sumie osiem głosów, co wciąż robię, aczkowiek o tyle was nie proszę. Każdy jeden jest dla mnie mega ważny. Oczywiście nie zmuszam i jeśli chcecie pomóc, będę wdzięczna ❤️
Jeśli ktoś zainteresowany link tutaj:
http://www.dziennikzachodni.pl/plebiscyt/karta/linkin-park,35463,1598463,t,id,kid.html
Dobra, gowno z tego a nie link, ale wystarczy skopiować c: