Nie miałem wyjścia jak tylko wytłumaczyć co się właśnie dowiedziałem. Sam nie wiedziałem jak się za to zabrać, więc ostatecznie wyłączyliśmy serial i usiedliśmy w niewielkim kole. Ja i Ray siedzieliśmy na kanapie, Bob na fotelu, który przysunął, a Frank, jako ten najbardziej niekonwencjonalny- na podłodze.
Omówiliśmy to, co im przekazałem, czyli całą rozmowę z mamą. Sam nie sądziłem, że chłopaki się tym przejmą i zostałem wykluczony z rozmowy, gdy ci negocjowali jakie są opcje. Właściwie nie chciałem przerywać burzy mózgów i siedziałem po prostu cicho, gdy reszta rozmawiała. W czasie braku mojej egzystencji przy stole, myślałem nad tym jak włamiemy się do domu, aż wpadłem na pomysł i szybko wyszedłem, odblokowując telefon. Wykonałem połączenie do mamy.
-Cześć. -Powiedziałem szybko. -Skoro nie chciałaś sprzedać domu, to kluczyki nadal są u pani Collins? -Pani Collins była naszą sąsiadką, której ufaliśmy. Strasza pani, z kilkoma kotami, na które nietrafnie miałem uczulenie. Gdy byliśmy z bratem jeszcze mali, często się nami opiekowała, gdy rodzice musieli wyjść do pracy, a przez fakt, że zarówno ja jak i Mikey zawsze gubiliśmy klucze, mama dorobiła zapasowe i dała jej.
-Pani Collins... -Rzekła, myśląc. -Rzeczywiście. Zupełnie o niej zapomniałam przez to wszytsko. -Ujęła z jakby nadzieją w głosie.
-Czyli mogą tam być? -Zapytałem
-Jeśli ojciec nie brał ich przed tym wszytskim, prawdopodobnie bedą.
-W takim razie mogłabyś do niej zadzwonić i powiedzieć w razie czego, że jutro po nie wpadnę? Nie chce włamywać się do własnego domu, wyważając drzwi.
-Tylko spróbuj. -Zaśmiała się, przez co i mnie poprawił się nastrój. -Zadzwonię do niej rano.
-Dzięki. -Po chwili rozmowy rozłączyłem się i wróciłem do pokoju. Wzrok jakim zostałem obdarzony przez wszytskich spowodował u mnie dziwne wzdrygnięcie.
-Co? -Zapytałem, śmiejąc się z ich min.
-My się ciebie pytamy. Wyszedłeś bez słowa. -Rzekł Bob.
-Cóż, wiem już co z sylwestrem. -Usiadłem na swoje miejsce.
-Gerard, nie o tym rozmawialiśmy. -Rzekł Ray
-Ale nie musimy już rozmawiać. Nie musimy szukać wyjść ani nic takiego, po prostu się ułoży. Zaufajcie mi. -Odpowiedziałem, conajmniej zadowolony. Chwile jeszcze gadałem z chłopakami o moich planach, aż zrobiłem się troszkę zmęczony. Postanowiłem się położyć wcześniej i zasnąłem, zanim reszta wyszła.Obudzenie się i zebranie nie było dla nas już tak męczące jak kiedyś. Strasznie cieszyłem się, że będę mógł wrócić do ukochanego domu i wyłożyć się na swoim łóżku. Mój dzień zdawał się być lepszy niż jakikolwiek wcześniej i pełen energii latałem w tą i spowrotem, gdy Frank jeszcze ocierał zaspane oczy. Zadzwonił telefon, zanim zdążyłem zobaczyć kto dzwoni odebrałem, praktycznie wiedząc że to mama.
-Tak? -Zapytałem.
-Gee... -Odezwał się głos brata.
-Mikes! -Prawie wykrzyczałem zadowolony.
-Gee, co się dzieje? -Zapytał w nieco gorszym nastroju. -Mama powiedziała, że sylwestra spędzisz w domu i mam ci powiedzieć, że klucze są u pani Collins, ale jak to?
-Mikey... Wiem, że pewnie nic nie rozumiesz, ale wytrzymaj pare dni i wszystkiego się dowiesz. -Chłopak Wzdychnął.
-Zazdroszczę ci, że będziesz w domu... -Rzekł smutniej.
-Nawet nie wiesz jak chcielibyśmy, żebyś tu był. Ale już nie długo Mikes. -Rozmawiliśmy jeszcze pewien czas, aż do drzwi zapukał Ray z wiadomością, że możemy ruszać. Trzeba było przewieźć całe zakupy do domu i wszytsko podłączyć, tak, żeby dom był zdatny do użytku.Wysiedliśmy z auta i w momencie kiedy ja poszedłem do domu naprzeciwko mojego, chłopaki stali i się przyglądali. Zapukałem dość mocno do drzwi. Po parudziesięciu sekundach, lekko się uchyliły, tak aby sprawić kto mógł pukać i zostałem obdarzony uśmiechem.
-Gerard, jak dobrze cie widzieć. -Rzekła staruszka.
-Dzień dobry pani.
-Proszę, wejdź. -Zaprosiła mnie do środka, szeroko rozchylając drzwi. Dawno u niej mnie nie było, lecz wiele się nie zmieniło. Typowy dom starszej, samotnej pani.
-Mama chyba do pani dzwoniła, że przyszedłem po klucze. -Powiedziałem, gdy Collins stała i wpatrywała się we mnie, czekając na cokolwiek.
-A, tak. -Uśmiechnęła się, przypominając sobie sens mojej egzystencji w jej domu. -Już przynoszę. -Rzekła przechodząc przez długi korytarz, prowadzący do kuchni. -Spójrz, Lily, kto przyszedł. -Dodała, patrząc gdzieś w róg pokoju, którego nie widziałem. Gdyby nie fakt, że była dość stara i nie miała siły, byłbym pewien, że mówi do któregoś z dzieci sąsiadów, którego mogłaby wtedy pilnować, więc sie dziwiłem. Gdy zza rogu dojrzałem odstające uszy, przypomniałem sobie, że Lily to jeden z jej kotów. Podszedł do mnie całkowicie pewnie i zaczął się łasić. Kucnąłem i zacząłem głaskać kota, który wywołał u mnie kichanie.
-Cześć, Lily. -Odezwałem się, gdy zobaczyłem panią Collins niosąca niewielki pęk kluczy.
-Proszę. -Rzekła, dając mi klucze.
-Dobrze, że u pani były. Dziękuje. -Kobieta wręcz zmusiła mnie do krótkiej rozmowy o mamie, bracie i tego jak się czuje. Nie była to nieprzyjemna rozmowa, aczkolwiek trwała troszkę dłużej niż powinna. W końcu udało mi się wybyć z jej domu i skierować się do swojego. Puściłem tylko oczko do reszty, że mogą wyjmować rzeczy i obróciłem kluczami tak, by wydały z siebie charakterystyczny dźwięk.
Podszedłem do zamka i powoli włożyłem klucz, przekręciłem nim i po chwili drzwi były otwarte. Nie wszedłem jednak do środka, tylko pomogłem chłopakom nieść wszystkie zakupy. Wniosłem je jako ostatni i wszytsko zanieśliśmy do kuchni. Powiedziałem Frankowi gdzie i jak się wszystko włącza, a sam popędziłem na górę do swojego pokoju. Otworzyłem drzwi na rozcież, spojrzałem na granatowe ściany, biurko, stare krzesło. Rzuciłem się na łóżko, głośno wzdychając. Nie miałem nawet czym się przykryć i porządek, a właściwie zwykły brak moich rzeczy w pokoju sprawił, że czułem się dziwnie. Nie wiem ile tak leżałem, ale w pewnym momencie usłyszałem skrzypienie drzwi. Otworzyłem oczy i ujrzałem uśmiechającego się Franka. Podszedł bliżej i położył się dosłownie na mnie.
-I jak, Gee? -Zapytał, jakby miał równie nostalgiczny nastrój.
-W porządku -obróciłem się w jakiś sposób na brzuch, tak aby chłopak nie spadł i pocałowałem go w czoło. -Ale lepiej byłoby, gdybyś mnie nie zgniatał. -Frank się zaśmiał i powoli ułożył za mną, kładąc swoją głowę na mojej szyji i obejmując w pasie.
-Szkoda, że Mikey nie może tu być. -Rzekł po chwili.
-Pamiętam jeszcze jak siedział przy biurku, szperając mi w śmieciach. -Zaśmiałem sie. -Gdyby nie on, nie spłacił byś tego psychopaty. -Dodałem, a Frank się nie odezwał. Chyba myślał nad tym wszytskim.
-Ciągle jestem winny tobie. -Powiedział po dłuższym czasie.
-Daj spokój, wystarczy, że będziesz. -Stwierdziłem, spoglądając mu w brązowe oczy. -Kocham cię. -Dodałem właściwie nie myśląc nad słowami. Frank spojrzał na mnie, uśmiechnął się i momentalnie wpił mi się w usta. Rękę złożyłem na jego potylicy, aczkolwiek ten natychmiastowo ją zabrał i zaprzestał w całowaniu. Usiadł na mnie okrakiem i wrócił do tego co robił, rękami kluczowo trzymając moje, niczym jakąś niewolnicę. Z każdą chwilą namiętnego całowania, ściskał mnie coraz mocniej, co sprawiało mi ból. Nie chciałem jednak przerwać tak porządanego pocałunku, więc zwyczajnie poddałem się. Frank w pewnym momencie przerwał i dostałem ostatecznego całusa w czoło.
-To pózniej. -Rzekł, uśmiechając się i wstał, kierując się w stronę drzwi.
Czyżby jakaś sugestia? Wstałem całkiem zadowolony i zszedłem zaraz po Franku do reszty. Dziwne byłoby jakby zobaczyli nas prawie już rozbierających się na łóżku. No, przynajmniej przed północą.
-I jak? -Zapytałem.
-Wszytsko działa. -Odrzekł Bob.
-Gerard, jesteś geniuszem. -Dodał Ray. Wywróciłem oczami i zamrugałem pare razy na zasadzie samouwielbienia.
Posprzątaliśmy wspólnie cały kurz jaki pozostał nietknięty po wyprowadzce i wszytsko było gotowe. Jedzenie typu chipsy już leżały na stole, a obok nich napoje. Alkohol chłodził się w lodówce, a pizze w ilości siedmiu leżały w zamrażalce i czekały na zagrzanie. Było wcześnie, więc ostatecznie wyszliśmy jeszcze na trochę na miasto, do starbucksa. Po wypiciu dwóch genialnych kaw, wpadliśmy na pomysł, żeby razem pograć w ostatnich dniach spędzonych razem. Pojechaliśmy do Raya garażu i wspólnie usiedliśmy. To z jakim zaangażowaniem Frank objął ukochaną gitarę, było wręcz urocze. Każdy zachwycał się swoim instrumentem oprócz mnie. Ja tylko śpiewałem i amatorsko grałem na akustycznej i klasycznej.
Kilka wspólnych piosenek i od razu czuliśmy się lepiej. Najnudniejsza część dla mnie była wtedy, gdy Frank i Ray wspólnie wymyślali riffy, a ja z Bobem siedziałem i rozmawiałem. Bob... Nie był typem, który lubi podtrzymywać rozmowę. Było to bardziej na zasadzie, że ja mówię, a on przytakuje. Nadszedł upragniony przeze mnie wieczór. Trzeba było wracać do domu, a przy okazji zabraliśmy dwie gitary. Tak w razie czego. Wróciliśmy na osiemnastą, więc to był czas, by powoli zacząć wieczór.Dość długo mnie tu nie było. Cóż, od września poza szkołą mam dodatkowe spotkania, których opuszczać nietsty nie mogę, więc brak rozdziału spowodowany jest brakiem czasu, weny, nastroju...
A, i przepraszam, że rozdziały są nudne. Sama to doskonale wiem, ale od początku tego cholernego września piszę bardzo na siłe, bo nie chce zawieszać książki.