Epilog

937 117 120
                                    

Obudziłem się w jednej z sal. Najpierw nerowo się rozejrzałem, a potem szybko się podniosłem. Czy to był tylko sen? Koszmar? W kącie zauważyłem moją mamę. Spała na krześle. Wnioskując po ciemności za oknami, była noc. Miałem na sobie swoje ubrania, więc cicho wstałem, włożyłem buty i wyszedłem z pokoju. Najpierw chciałem dowiedzieć się co się stało. Zbiegłem piętro niżej, gdzie była sala dwieście trzy. Otworzyłem drzwi, a tam... Nikogo nie było. W kieszeni poczułem swój telefon, więc wyciągnąłem go i spojrzałem na godzinę. 02:45. Zbiegłem na parter, gdyż chciałem znaleść Franka. Nadal nie wiedziałem co się dzieje i czy to wszytsko stało się naprawdę. Zanim pobiegłem do wyjścia, ujrzałem postać siedzącąw kafeterii. Był to mój brat, w jednej ręce trzymając kawę, a w drugą podtrzymując swoją głowę. Cicho przeszedłem obok, tak, że mnie nie zauważył, i wybiegłem ze szpitala. Przeszukałem swoje kieszenie. Znalazłem w nich portfel, ale najpierw wziąłem telefon i zadzwoniłem pod numer Franka. Nikt nie odebrał. Za szpitalem stało pare taksówek, więc szybko podbiegłem do jednej i wsiadłem, by zaraz udać się do domu. Po piętnastu minutach byłem już pod kamienicą. Zapłaciłem i wybiegłem na zimno bez kurtki, po chwili znajdując się na klatce. Wszedłem pare pięter w górę i próbowałem otworzyć drzwi. Były zamknięte. Podszedłem do obrazu, pod którym zawsze leżał zapasowy klucz, odsunąłem i zabrałem go. W momencie otworzyłem drzwi, krzycząc.
-Frank? -Powiedziałem do pustej przestrzeni. -Frank! -Krzyczałem, chodząc po wszytskich pomieszczeniach. Nigdzie go nie znalazłem. Usiadłem na kanapie w salonie, i w prawie zupełnych ciemnościach zacząłem cicho szlochać. Wtedy do mnie wszystko dotarło. To co sie stało, było okrutną prawdą. On odszedł, i już nigdy nie wróci. Zawsze źle radziłem sobie ze śmiercią. Nigdy nie mogłem pojąć sensu umierania, i tego, że już nigdy nie zobaczę danej osoby. Gdy pomyślałem, że już do końca swojego życia nie zobaczę Franka, zrobiło mi się wręcz nie dobrze, od panicznego płaczu jakim zareagowałem. To było niemożliwe. Nie dało się do tego przyzwyczaić, ani o tym zapomnieć.
Podniosłem głowę i spojrzałem na szafkę, gdzie było nasze wspólne zdjęcie, które sprzed laty dał mi Ray. Zawsze stało w salonie odkąd się wprowadziłem, bo właśnie tam zawsze siedzieliśmy. Wstałem, podszedłem, by wziąć ramkę i wróciłem z nią na kanapę. Pośród łez delikatnie się uśmiechnąłem. Nadal pamiętałem jak Ray bał sie pokazać to Bobowi, a jak się pózniej okazało, ten nie miał nic przeciwko. Spojrzałem na mnie i na Franka. Tego dnia powiedzieliśmy im, że jesteśmy razem, a teraz? Ponad cztery lata. Były wspaniałe. Nie mogłem znaleść nikogo lepszego, bo to było nie możliwe. Dla mnie był istnym ideałem, a każde jego -przez społeczeństwo nazywane -wady, były czymś co wyrabiało mu charakter. Kochałem to, jak zabierał mi kołdrę, gdy spaliśmy. Jak zasypiał prawie przy każdym oglądanym filmie. Jego tendencje do spalania popcornu w mikrofali, czy tego jak nie lubił chodzić na obiady do rodziców. Kłótnie zawsze trwały maksymalnie jeden dzień, bo nie potrafiliśmy się kłócić. Nasze spędzone razem wakacje. Egipt, gdzie jak zawsze narzekał na gorąc, chociaż wiedział w co się pakuje. Jednak pamiętam jak szczęśliwy był, gdy wyjechaliśmy do Francji, do Disneylandu. Całe dwa dni wymiotowania po kolejkach, i obsesyjnej zabawy. I właśnie... Tego już nigdy nie zrobimy. Dlatego nie chciałem dłużej tego ciagnąć. Poszedłem do pokoju, znalazłem kartkę i długopis, i zacząłem pisać.
Gdy tekst był gotowy, wstałem, i przeszukałem całe mieszkanie. Nie znalazłem tego, co było mi wtedy potrzebne, więc wyszedłem z domu i udałem się do piwnicy. Tam znalazłem obiekt moich poszukiwań- linę. Grubą, porządna linę. Wróciłem do domu. Stałem w naszym pokoju i patrzyłem przed siebie z liną, i kartką papieru w ręku. Kolejne łzy spływały mi po policzku, ale byłem gotowy. Spojrzałem na kartkę, po czym na chwile odłożyłem ją na łóżko. Przyniosłem małe krzesło z kuchni, stanąłem na nim, tak, by lampa zwisająca z sufitu była zaraz przede mną. Wziąłem sznur, przewiesiłem go przez wszelkie kabelki, tak, by było to zawiązane solidnie.  Z reszty liny, która zwisała w dół, zrobiłem zabójczą pętle. Długo zastanawiałem sie jak ją zrobić, aż przypomniałem sobie, jak Andy tłumaczył mi kiedyś w szkole, jak się ją robi. Przydatna sprawa. Zszedłem z krzesła i wziąłem do ręki kartkę i przeczytałem całość na głos.

See u tomorrow? | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz