Cały dzień minął szybko. Właściwie z Frankiem było coraz lepiej. Gorączka spadała, czuł się lepiej i normalnie poruszał się po domu. Cieszyło mnie to bardziej niż cokolwiek innego, i gdy tylko na jego twarzy pojawiały się rumieńce i nie był cały zalany potem, mogłem patrzeć na niego godzinami. Przyznał jednak, że nie czuł się na tyle dobrze, by wyjść z domu. Bał sie zarazić kogokolwiek, w tym mnie, przez co musiałem spać na kanapie.
W dniu świąt, byliśmy w całkiem neutralnym nastroju. Jako dziecko cieszyłbym się, że to w końcu ten czas, lecz teraz był to dzień, niczym nie różniący się od innych. Wstałem, umyłem się, ubrałem i wyszedłem do sklepu. Nic nadzwyczajnego, stąd też fakt, że cały dzień zleciał szybko. Wieczorem, ponieważ wtedy powinnismy zasiąść do kolacji z rodzinami, zrobiliśmy wspólnie pizzę. Nie była to wytrawna kolacja, ale zrobiliśmy ją razem i to było chyba w tym wszytskim najlepsze. Frankowi spadła temperatura do trzydziestu siedmiu stopni, i miał tylko stan podgorączkowy, ale przyznał, że czuł sie dobrze. Właściwie nie robiliśmy nic poza zjedzeniem kolacji, oglądaniem filmów i dzwonieniem do rodziny. Siedziałem, gdy Frank leżał mi na kolanach i zasypiał, oglądając jakiś rodzinny film. W międzyczasie rozmawiałem z Mikey'im, który wypisywał mi wszytsko co się działo. W pewnym momencie musiał iść, gdyż rodzina zauważyła, że ten cały czas siedzi z telefonem w rękach. Spojrzałem jeszcze na godzine. 22:57. Delikatnie dotknąłem Frankowi czoło, by sprawdzić czy gorączka powróciła. Miał cieplejsze niż wcześniej, ale nie było tak źle jak w południe poprzedniego dnia. Za oknem porządnie sypał śnieg i było idealnie. Świeciła się jedynie mała lampka, a ja z moim Frankiem na kolanach, mogłem spoglądać jak wiatr zmienia kierunek spadającego śniegu. Chłopak zaczął się powoli trząść przez gorączkę z zimna, więc powoli go obudziłem i zaprowadziłem do pokoju. Zanim poszedł spać, dałem mu leki i po chwili zasnął. Spokojnie pocałowałem go w czoło i po cichu wyszedłem z pokoju. Siedziałem przy balkonie, przy ledwie otwartym oknie i paliłem. Myślałem nad tym co było, co jest, i co bedzie. Rozmyślałem o zespole, nawet przyszły mi pomysły na nazwę, ale żadna z nich nie była szczególnie dobra, więc zmieniłem nurt myślenia. Zastanawiałem się jak to bedzie ze szkołą. Chciałem się wyprowadzić w kwietniu, aczkolwiek wypadałoby najpierw skończyć szkole. Nie byłem pewien, czy przyjęliby mnie pod koniec roku. Mimo to nie chciałem myśleć o tym teraz. Teraz liczyło się to, żeby iść spać. Trochę zajęły mi przemyślenia i stałem się zmęczony. Ułożyłem się wygodnie na kanapie.
Obudził mnie jakby stłumiony krzyk. Myślałem, że to pewnie patologia sieje się za oknem, lecz gdy do niego podszedłem, zrozumiałem, że zródło dźwięku pochodziło skądś indziej. Odwróciłem się i wiedziałem, że to z pokoju Franka. Szybko do niego wbiegłem, by zrozumieć co się stało. Zastałem Franka całego zalanego potem i łzami, miotał się po łóżku jak opętany. Natychmiastowo usiadłem przy nim i spróbowałem złapać za ręce, uspokoić i obudzić.
-Cii, Frank. Już dobrze. -Mówiłem delikatnie. W pewnym monecie jego oczy się otworzyły. Były całe czerwone. Dyszał, i nie mógł przestać. Rozglądał się po pokoju, aż dopiero po parudziesięciu sekundach wrócił do rzeczywistości i spojrzał na mnie.
-Boże, Gerard. -Rzucił się w uścisku. Przytuliłem i głaskałem go po plecach, cały czas uspakajając. Po chwili jednak wymusiłem, by mnie puścił, gdyż wyczułem coś okropnego. Dłonią przebadałem jego czoło. Było niemożliwie gorące. Natychmiast zmusiłem go do zmierzenia temperatury. Czterdzieści jeden cholernych stopni. Natychmiast sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem na pogotowie. Bałem się jak cholera. Bałem się, że może mu się cokolwiek stać, czego nie chciałem ponad moje życie. Łzy spływały mi do oczy same, patrząc na jego stan. Majaczył coś, lecz nie do końca wiedziałem co.
-Frank... Będzie dobrze, tylko wytrzymaj jeszcze troszkę. -Mówiłem, trzymając chłopaka za rękę.
-Ja nie umiem. -Wyjąkiwał
-Nie wiem co mam zrobić. Nie wiem. -Załamałem sie, kryjąc twarz w dłoniach i chisterycznie płacząc. Frank nic nie odpowiedział, a ja próbując działać pobiegłem do łazienki i namoczyłem szmatkę zimną wodą, w celu zrobienia okładu. Przyłożyłem ją na brzuch Franka, a ten zaczął krzyczeć bym to zabrał.
-Przepraszam...Nie mogę. Dzięki temu będzie ci lepiej. -Rzekłem
Ledwie trzymał się, by leżeć na łóżku w bezruchu, co i tak mu nie wychodziło. Chisteria przeradzała się w panikę. Przez myśl przeszła mi metoda, którą stosowała mama, gdy Mikes miał gorączkę. A konkretnie wrzucenie go do zimnej wody, by zmniejszyć temperaturę. Siedziałem przy nim, póki za okami zauważyłem niebiesko czerwonych świateł, od których musiałem sie oderwać i popędzić na dół. Sprawnie wytłumaczyłem ratownikom co się działo i po chwili wynosili Franka na noszach. Sąsiedzi spoglądali z okien, lecz nie dbałem o to. Teraz chodziło tylko o zdrowie Franka. Zanim się obejrzałem byłem w karetce. Trzymałem go ledwie przytomnego za rękę. Podczas podróży do szpitala opowiadał, a raczej próbował wyjaśnić mi co mu się śniło, lecz wiele z tego nie mogłem zrozumieć. Ratownik obok przypiął chłopakowi kroplówkę, na co nie mogłem patrzeć. Igła, jeszcze wbijająca sie w żyłę? Nie potrafiłem tego przeżyć. Frank, mimo swojego stanu, cały czas się uśmiechał. Robił to ze względu na mnie, co było widać.
-Gee... -Wyszeptał. -Kocham cię. -Ratownik się spojrzał na niego i nieznacznie uśmiechnął. Złapałem go jeszcze mocniej za rękę, którą nastepnie pocałowałem. W końcu znaleźliśmy się w szpitalu, gdzie natychmiast przewieźli Franka do sali. Nie mogłem tam wejść, póki gorączka nie ustępowała. Wiedziałem tylko tyle, że podali mu mocne leki. Siedziałem samotnie na korytarzu przed salą i opierałem się o ścianę. Czułem, że nic złego się nie dzieje, aczkolwiek chciałem wejść jak najszybciej i się upewnić. Po paru godzinach, podszedł do mnie lekarz, oświadczając
-Może pan do niego wejść, tylko pacjent śpi. Gorączka schodzi, ale nie trzyma się dobrze
-Oczywiście -Szybko wstałem z krzesła. -Dziękuje panu. -Momentalnie obróciłem się i poleciałem do sali, do której po cichu wszedłem. W rogu pokoju zobaczyłem łóżko, a na nim ukochaną postać. Podszedłem i delikatnie usiadłem na skraju, by nie obudzić Franka. Spał tyłem do drzwi, przez które wchodziłem. Wyglądał troszkę lepiej. Nie był zalany potem, nie miał tak wielkich worków pod oczami i był chłodniejszy. Wyglądało jakby spał całkiem spokojne, gdyż nie poruszył sie ani razu w ciągu godziny. Siedziałem tam resztę nocy, aż sam usnąłem i obudziła mnie pielęgniarka, która miała podać Frankowi leki. Jak się okazało on też nie spał, gdy się wstawałem. Trzymał mnie, żebym nie spadł z łóżka i się trochę wyspał, przy okazji gładząc po włosach.
-Jak sie czujesz, Frank? -Zapytała pielęgniarka chłopaka, po wybudzeniu mnie
-Już lepiej. Chyba mi zeszła. -Odpowiedział zadowolony
-Dobrze. Za godzine wrócę, żeby zabrać cię na badania. -Powiedziała i wyszła.Zadzwoniłem do Raya, żeby wytłumaczyć wszytsko co sie stało i że jeśli mógłby, przywiózłby potrzebne rzeczy z domu Franka. Wiedział, że klucz jak zwykle znajduje za obrazem na korytarzu. Ja wolałem zostać, gdyż to pod moją nieuwagę działy się złe rzeczy. Frank siedział ze mną, rozmawiając, aż pielęgniarka nie zabrała go na badania. W tym czasie Ray zdążył pojechać i zawrócić do nas, po czym wytłumaczył, że Bob nie mógł sie zjawić przez prace, którą chwilowo znalazł. Żaden z nas nie krył zdziwienia przez to co się stało.
Nie wiem. Idzie coraz gorzej z moim pisaniem, więc może będę powoli kończyć 😔