22. No matter how far

1.1K 148 20
                                    

Gdy wróciłem, posiedziałem sobie na kanapie wraz z bratem, który natchnął mnie do obejrzenia jakiegoś porządnego filmu. I wszytsko byłoby nadal dobrze, gdyby z góry nie zeszła mama, i oschle rzuciła
-Jedziemy na tydzień do babci. -Do babci? Do Włoch? Na tydzień? -Ewentualnie na dwa. -Co jej nie pasowało? Babcia przecież była na pogrzebie, dużo razem przesiedziały. Po co więcej wspominać.
-Ja nie jadę -Odrzekłem
-Jedziesz. -Powiedziała stanowczo.
-Mamo, mam szkołę. Ostatnia klasa i matura. Nie mogę opuszczać lekcji.
-No właśnie. Ja też dopiero co zacząłem szkołę. -Powiedział brat
-Nie denerwujcie mnie, małe gnojki. -Rzuciła, patrząc w oczy Mikey'emu. Co to cholery miało być? Jakiś czas temu kochane dzieci, a teraz gnojki? -Jedziemy do cholernej babci i koniec. -Rzuciła ostro, rzucając ręką na boki, w której trzymała nóż. Nie żeby chciała nas pozabijać, robiła sobie kanapki. -Myślicie, że skąd mam wziąć pieniądze, żeby was i wszytsko dookoła utrzymać? Do pracy prędko nie wrócę, a potrzebuję odpocząć. -Może i potrzebowała odpocząć, tylko po jaką cholerę my tam byliśmy potrzebni?
-Ja nigdzie nie jadę - Ujął Mikey, zaraz po mnie.
-Jedziesz, bo muszę cię niestety utrzymywać i wychowywać -Powiedziała, a właściwie bardziej wysyczała, podchodząc bliżej. Wstałem, na znak, że bronię Mikey'ego w razie, gdyby chciała zrobić coś głupiego. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się wymijająco.
-Spakujcie się -Powiedziała już spokojnie, odchodząc. -Jedziemy jutro.
Czemu to wszytsko się dzieje? Tu nie ma żadnego szczęśliwego początku ani końca. Gdy coś będzie powoli szło dobrze, i tak się spieprzy.
Poklepałem brata po barku wskazując, aby udał się ze mną na górę, gdzie chciałem jak najszybciej porozmawiać.
-Co o tym wszystkim myślisz? -Zapytałem.
-Mamie odbiło. -Rzekł. -Nawet ja się pogodziłem ze wszystkim, chociaż było trudno.
-Niby tak ale... W jednej chwili straciła męża i dziecko, a my ojca i brata lub siostrę. Może to przez leki, może poświęcamy jej za mało czasu.
-Jak już to ty, ja siedzę przy niej praktycznie cały czas.
-Ej. To nie czas na wyrzuty. Obaj nie mieliśmy łatwo.
-Masz racje...
-Bądź co bądź, Mikey, musimy trzymać się razem, bo nie wiemy co jej jeszcze odwali.
-Boje się tego, ale może babcia jej jakoś pomoże.
-Może. Problem jest taki, że nic nie jest pewne.
-Wiem...
-Dobra młody, idź się spakować. -Mikey wstał i powoli wychodził, lecz zatrzymałem go jeszcze na chwile.
-Mikey?
-Hm?
-Pamiętaj, że zawsze masz mnie, i stanę za tobą choćby nie wiem co.
-Pamiętam -Rzekł, zostawiajac mi serdeczny uśmiech, który nie tyle mnie pobudził, co przeraził. Przeraził, gdyż bałem się ewentualnego momentu, gdyby doszło, że musiałbym się przeciwstawić matce, dla dobra Mikey'ego. Oczywiście zrobiłbym to, ale nie chciałem, żeby to tego w ogóle doszło.
Musiałem po prostu spotkać się z Frankiem i o tym porozmawiać. Na szczęście miał dzisiaj wolny dom, więc mieliśmy spokój.

-Na ile? -Zapytał Frank, stojąc w kuchni obok mnie, zarazem robiąc chińszczyznę.
-Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jadę. -Odpowiedziałem. W momencie, gdy się o wszystkim dowiedział, nie tryskał radością z wiadomych powodów. Sam też nie chciałem jechać, ale co ja mogłem? Widziałem smutek, mimo, że stał tyłem do mnie, więc po chwili wahania, podszedłem i przytuliłem go od tyłu.
-Wrócę tak szybko jak się da. -Rzekłem.
-Mam nadzieje -Obrócił głowę w moją stronę, jednak nie odwzajemnił ani uśmiechu, ani objęcia. Położyłem głowę na jego ramieniu i zamknąłem oczy. Myślałem. Myślałem nad tym, jak to możliwe, że po tak krótkim czasie, tak się przywiązałem.
Z czasem wrócili rodzice Franka, więc wyszliśmy na spacer, jednak po dwóch godzinach, byliśmy na tyle zmęczeni, że wróciliśmy do mnie. Jak co sobotę Frank postanowił zostać na noc. Szczerze, mimo tego, że w domu byli ludzie, bawiliśmy się w moim pokoju eyelinerem. Nie sądziłem, że Frank wyrazi aprobatę, a jak się okazało, sam lubił się nim malować. Nie wiem czy był w nas jakiś żeński pierwiastek, czy to głupota, ale fakt, że lubiliśmy mieć podkreślone oczy i długie włosy, dawał do myślenia.

Nadszedł wieczór. Właściwie wszyscy spali, oprócz nas. Leżeliśmy na łóżku i rozmawialiśmy, jednak Frank z każda sekundą robił się coraz bardziej ospały i w momencie, gdy zadałem mu pytanie, nie dostałem odpowiedzi, gdyż usnął. Okryłem go kołdrą i sam się ułożyłem tak blisko jak się dało. Wiedziałem, że przez następny tydzień go nie zobaczę, więc chciałem się mentalnie na to nastawić. Jednak to, co usłyszałem rano od mamy, która telefonicznie kierowała słowa do wychowawczyni, wyprowadziło mnie lekko z równowagi.
-... Tak, Gerarda nie będzie przez dwa tygodnie, ze względów rodzinnych. - Zdanie to usłyszałem przypadkiem. Ni cholery nie chciałem tyle tam być, ale co ja miałem do gadania. Obudziłem Franka, który jak zwykle spał. Mocno go objąłem i poczułem smutek. Wytlumaczylem mu sytuacje z rana.

-To co, do jutra? -Zapytał.
-Frank... Od jutra mnie nie ma.
-Ej, to nie ma znaczenia. Tu nie chodzi o fakt, czy się zobaczymy czy nie. Jesteśmy razem, nie ważne gdzie, ani jak daleko. Po prostu jesteśmy. Mamy kontakt, rozumiesz? -Uśmiechnąłem się, niemal ze łzami w oczach. -Do jutra?
-Do jutra.
Cieszyłem się jego obecnością tak długo jak mogłem, jednak najgorsze było, gdy musiałem patrzyć na jego twarz, odjeżdżając autem spod domu.

Przez pierwszy tydzień, nie było najgorzej. Kontaktowaliśmy się, choćby przez wiadomości. Frank opowiadał, gdzie wychodził, jak w szkole i w domu. Sam też wiele mu opisałem. Wysłałem wiele pięknych zdjeć Włoch, sam wręcz się zachwycał. Wszytsko minęło bezboleśnie. W nocy wychodziłem patrzeć w gwiazdy. Bądź co bądź było ich widać o wiele więcej niż u nas. Zacząłem myśleć o samym sobie, i marzyć. To było właściwie dziwne, gdyż nigdy wcześniej tego nie robiłem. Z czasem wracały tez wspomnienia, przez które płakałem, ale to było nic nie warte. W drugim tygodniu jednak zaczęła sie tęsknota. Rozmawialiśmy przez telefon praktycznie cały czas. Na przerwach, lekcjach, które miał, i poza szkołą. Czekałem tylko na tą cholerną niedziele, by wrócić. Nocami rysowałem, gdyż prawie wcale nie spałem. Przez moje problemy ze spaniem, wszytsko zdawało się dłużyć. Dłużyć jak cholera. Dodatkowo nadrabiałem nudny materiał, który opuszczałem.
Dużo rozmawiałem z babcią, która uświadomiła mi co się dzieje z mamą, co próbowałem zrozumieć. Jeden dzień mnie mocno przeraził. Babcia i mama były zamknięte w pokoju, kłóciły sie i rozmawiały długo ponad 3 godziny. Próbowaliśmy w bratem coś z tego zrozumieć, na marne. Pojedyncze słowa nie składały się w jakąkolwiek logiczną całość, mimo to wyszły z pogodzone. Coś razem uzgodniły, tylko niewiedzieliśmy co.
Niedziela. W końcu ten pieprzony dzień. Spałem w samolocie, gdyż byłem zmęczony, a wszytsko po to, by od razu móc się z nim spotkać. Nawet fakt, że gdy dotarliśmy było koło 2 w nocy, do nas nie przemawiał. Po prostu musiałem znaleść się w jego ramionach.
Mama i Mikey od razu poszli spać, więc miałem okazje by przemycić Franka do domu. Wyszedłem przed drzwi frontowe i wraz z jego wiadomością, że zaraz będzie, czekałem. Było dość zimno, mimo to nic mi nie przeszkadzało i gdy tylko zobaczyłem z daleka niewielką postać, na początku powoli, aczkolwiek coraz prędzej, zacząłem iść w jego stronę. I w końcu. Rzuciłem się w jego ramiona. Ściskałem mocno jak tylko mogłem, a moje serce waliło jak szalone. Uspokoiłem się, gdy poczułem ten charakterystyczny zapach, gdy jego włosy znowu przykrywały mi twarz jak zawsze.
-Tak bardzo tęskniłem -Rzekł, jednak nie odpowiedziałem. Po prostu stałem i cieszyłem się chwilą. Szczerze mówiąc, to stan ten utrzymywaliśmy przez dobre dziesięć minut. Zachowywaliśmy się jakbyśmy się nie widzieli pare miesięcy, będąc ze sobą conajmniej pare lat, jednak to ile ze sobą byliśmy, wcale nie grało roli. Ważne było uczucie. Wiedziałem, że jutro szkoła, mimo to wpełzliśmy do domu, ledwie się od siebie odklejając, i od razu na łóżko. Po chwili już byliśmy bez koszulek. Frank wycałował mnie wszędzie gdzie się dało. Może nie dosłownie, ale było blisko. Potem natomiast zamiast porozmawiać, ten napaleniec zaczął mnie rozbierać. Nie opierałem się ani nic, w sumie było miło. Każdy gest z jego strony był przyjemny. Można powiedzieć, że ponawialiśmy sytuacje sprzed paru dni, kiedy to prawie ściągnąłem mu spodnie, natomiast jemu się to udało. Może zabierał się za to wszytsko lepiej, a może mi się wydawało, ale jakbym był na jego miejscu tamtego dnia, prawdopodobnie bym oszalał. Wytrwały skurwiel.



Nie wiem co się dzieje, ale naprawdę cieżko mi się to pisze, więc kolejne gowno dla was ._.
Nie wiem też czy to kwestia mojej psychiki, ale mam pewien pomysł względem fabuły. Oczywiście na niekorzyść Gerarda.
Obiecuje, że wszytsko będzie sprawniej 😁
A, i ostatnie słowo, że naprawdę cieszy mnie, że komentujcie, bo wiem, że ktoś tu żyje c:

See u tomorrow? | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz