Kolejny dzień nie zaczął się zbyt pozytywnie. Tak to już bywa, gdy się trzeba podzielić jedną łazienką na czterech mężczyzn. Każdy z nas był spocony, brudny i śmierdział, a ja, mimo, że byłem powiedzmy gospodarzem, do łazienki wszedłem ostatni. O tyle dobrze, że gdy już z niej wyszedłem, chłopaki zrobili nam śniadanie. Ray czuł się dobrze, Bob natomiast chyba najgorzej, Frank po tym co zwymiotował chodził głodny, a mnie jedynie bolała głowa. Gdy jednak zszedłem na dół, by zjeść ów śniadanie, od razu odrzucił mnie alkoholowy odór, który przez jeszcze długi czas unosił się na parterze. Zjedliśmy wspólnie śniadanie, i mimo, że każdy był zmęczony, trzeba było posprzątać praktycznie cały dom. Postanowiliśmy, że wszytsko co zostało z napojów alkoholowych zabierze Ray, i przechowa na najbliższą okazje, a jedzenie umieści się u Franka w domu. Była czternasta kiedy wstałem, a o siedemnastej skończyliśmy sprzątać. Jednak to nie to było najgorsze. Najgorszy był fakt, że następnego dnia rano, musiałem już wsiadać w samolot z powrotem do domu. Frank sprawiał wrażenie, że starał się o tym nie myśleć, aczkolwiek wiedziałem jak przybity był.
Gdy dom w końcu był czysty i wszytsko co było trzeba wyłączyliśmy, a następnie zabraliśmy się by wrócić. Ray zawiózł mnie i Franka, do domu, a sam z Bobem pojechał do swojego. Obiecał, że przyjadą pod wieczór, by spędzić ostatnie chwile razem. Przecież nasze następne spotkanie przewidywaliśmy na przerwę wiosenną, a do niej były jeszcze trzy, cholernie długie miesiące.W domu Frank chodził jakby nieobecny, kiedy ja próbowałem go pocieszyć, co nie zawsze sie udawało.
-Frank... Wiesz, że muszę skończyć szkołę. -Rzekłem smutno, wchodząc do kuchni, gdzie siedział chłopak i wpatrywał się w sypiący śnieg.
-Wiem. -Powiedział sucho.
-To o co chodzi? -Zapytałem.
-Nie będzie cię trzy miesiące, potem przyjedziesz na niecały miesiąc, a następnie zostaniesz do końca roku w tym swoim Amsterdamie. Zobaczymy się raz w ciągu połowy roku. -Podniósł ton przy ostatnim zdaniu.
-Ale potem się wyprowadzam i będę już cały czas. -Dodałem.
-Coś watpię w twoje plany.
-Dlaczego? Nie chcesz żebym tutaj mieszkał? -Troszkę mnie jego słowa wybiły z rytmu, i musiałem się chwilę zastanowić.
-Chcę, nawet bardzo, ale zauważ, że cokolwiek byś nie zdziałał, wszytsko się prędzej czy pózniej psuje. Nie chce się zawieść kolejny raz.
-Nie zawiedziesz. -Odpowiedziałem. Chłopak nadal się wpatrywał w okno, a ja miałem tego dość. -Chodź tu idioto. -Chwyciłem go za rękę, by podnieść z krzesła. Mimowolnie Frank wstał szybciej i rzucił mi się na szyje, mocno otulając.
-Mówiłem jak bardzo cię nienawidzę? -Zapytał.
-Tak. Nie powiedziałeś natomiast jak bardzo mnie kochasz. -Oderwał się ode mnie.
-Bo cię nie kocham! -Krzyknął, szyderczo się śmiejąc.
-O ty mały gnojku, a ja dla ciebie bilety na samolot kupowałem -Starałem się brzmieć poważnie, jednak uśmiech przezwyciężył. -Wychodzę. -Puściłem chłopaka i śmiejąc sie, skierowałem się do wyjścia z kuchni.
-Stój! -Zaśmiał się, idąc za mną, a ja przyspieszyłem i wybiegłem, udając się do salonu. Frank zaczął mnie gonić i rzucił się na mnie, próbując mnie złapać, przez co razem odpadliśmy na kanapę. Ja, leżąc na ów kanapie, jak i Frank, leżąc na mnie, zaczęliśmy się chaotycznie śmiać. Po dłuższym czasie chichotania z całej tej sytuacji, Frank sie uspokoił i spojrzał mi głęboko w oczy.
-Kocham cię bardziej, niż może ci się w ogóle zdawać.
-Czyżby? -Zapytałem, unosząc brew.
-Czyżby. -Odpowiedział, i w momencie kiedy nachylił głowę, żeby mnie pocałować, usłyszeliśmy pukanie. Frank wstał powoli i ociężale, wywracając oczami. Zaśmiałem się z jego miny, i usiadłem na kanapie, poprawiając włosy, gdy ten poszedł otworzyć drzwi. Po chwili Ray i Bob weszli do środka. Frank głęboko wzdychnął, a ja uśmiechnąłem się lekko nie szczerze.
-Chyba w czymś przeszkodziliśmy. -Rzekł Ray, śmiejąc się i spoglądając na nas obu. -Ale będziecie kontynuować jak wyjdziemy. -Dodał.
Razem siedzielismy koło trzech godzin. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się z najgłupszych rzeczy i jedliśmy odgrzewane jedzenie. Przyszedł w końcu czas, kiedy Ray i Bob musieli się pożegnać. Nie było to nie wiadomo jakie pożegnanie, gdyż mieli odwieść mnie następnego dnia na lotnisko. Zostałem sam z Frankiem, który znowu zaczął być smutny. Leżał przybity na kanapie i oglądał Przyjaciół*. Stanąłem w drzwiach salonu, spojrzałem na niego i głęboko wzdychnąłem. Podszedłem do chłopaka, rzuciłem się na niego, właściwie oczekując na jakiś rezultat.
-Gerard, ciężka dupo! -Krzyknął, uśmiechając się.
-Jestem za gruby dla ciebie? -Droczyłem się.
-Z tego co czuje, to tak.
-Frank? -Rzekłem, gdy już oboje się uspokoiliśmy
-Tak? -Zapytał z nadzieją w głosie.
-Schudnę dla ciebie. -Droczyłem się dalej.
-Jak ja cie nienawidzę. -Uśmiechnął się do mnie i próbując się wydostać, ruszał niczym robak. Gdy w końcu się mu udało, jakimś sposobem znalazł się na mnie tak, że nie mogłem się nijak wydostać. -I co? Tak dobrze? -Zapytał i zaczął mnie momentalnie łaskotać po całym tułowiu.
-Eh... Ej! -Jąkałem się, równocześnie śmiejąc niczym niedorozwinięte zwierze. -Frank! -Krzyczałem co jakiś czas, by ten przestał. Po dwóch, długich minutach tego koszmaru, Frank w końcu zaprzestał, a ja ciągle próbując sie uspokoić, powiedziałem.
-Mówiłem ci kiedyś, że jeszcze raz i zadzwonię do prokuratury.
-Dzwoń. -Zaśmiał się i zwyczajnie zszedł ze mnie, udając się do łazienki.
Leżałem i patrzyłem w sufit, śmiejąc się z zaistanialej sytuacji.
Myślałem, że zrobimy coś więcej, nawet wyszukując się w tym podtekstów, a Frank... Po prostu za chwile położył sie spać. Usiadłem więc na skraju łóżka, spojrzałem na niego i po chwili opadłem na łóżko, po czym usnąłem.*Przyjaciele - Serial na Comedy Central, ale myśle, że większość go zna c:
Boże, siódmy sezon The Walking Dead za 19 dni! Cieszę się jak głupia, chociaż wiem, że moja ulubiona postać umrze.____.