2.2

1.3K 92 10
                                    

Minęły dwa tygodnie odkąd państwo Johann przyjęli nas do siebie. Z początku byli załamani śmiercią swojej wnuczki, ale później puścili to w niepamięć. Zaczęliśmy zastępować im rodzinę i muszę przyznać, że są bardzo sympatycznym małżeństwem. Oboje są jeszcze przed sześćdziesiątką i dobrze się trzymają. Nasza trójka stara się pomóc im w gospodarstwie i razem szkolimy się do walki. Żeby dotrzeć bezpiecznie do Yellowpole, musimy dobrze obsługiwać się brońmi i mieć dobrą kondycję.

W gospodarstwie była krowa, kury i konie. Codziennie oprzątaliśmy wszystko i opiekowaliśmy się nimi. Mieliśmy dzięki temu więcej jedzenia, ale za zgodą starszego małżeństwa, postanowiliśmy wyruszyć dzisiaj do pobliskiego miasta. Chcieliśmy zebrać więcej zapasów i rozejrzeć się. Jedno z nas musiało zostać z Richardem i Fioną. Drogą eliminacji wyznaczyliśmy Helen, która nie radziła sobie jeszcze z bronią. Wizja spędzania czasu sam na sam z Aidenem nie była najprzyjemniejsza, ale muszę się pogodzić z tym, co jest teraz. Każdy z nas wziął pistolet, białą broń i dwa plecaki. Aiden wziął dodatkowo torbę. Osiodłaliśmy konie i stępem ruszyliśmy w stronę miasta, o którym wspominał mężczyzna. Jechaliśmy przez lasy, a następnie pola. Sztywnych było mało, co naprawdę nas cieszyło. Będąc na asfalcie przed pierwszymi budynkami miasta, zatrzymaliśmy się.

-Gdzie zostawimy konie?- zapytałam.

-Na razie chodźmy z nimi, okolica wygląda na cichą- powiedział, rozglądając się. Przytaknęłam i wolnym chodem przemieszczaliśmy się na koniach. Aut było niewiele, a otoczenie nie wyglądało na bardzo splądrowane. Mieszczanie musieli wynieść się od razu. Miejscowość sama w sobie nie była wielka, ale posiadała podstawowe instytucje. Pomijając bloki były sklepy, kościół, przedszkole, mały szpital i bank połączony z pocztą. Zatrzymaliśmy się przy monopolowym i przywiązaliśmy konie na tyłach budynku do barierki przy schodach. Weszliśmy tylnymi drzwiami, które były wejściem dla personelu. Teraz raczej nikt się za to nie obrazi. Znaleźliśmy się na korytarzu, który prowadził do czterech drzwi. Pierwsze pomieszczenie na lewo było magazynem, naprzeciwko było biuro. Oboje ostrożnie weszliśmy do pokoju po prawej stronie, ale straciliśmy tam tylko czas. Nie było nic poza dokumentami i teczkami. Natomiast w magazynie było mnóstwo jedzenia. Makarony, kasze, puszki z warzywami, słodycze, ryż, herbaty, kawy i wiele innych. Spakowaliśmy tyle, ile się dało.

-Dziwne, że nikt nie był tutaj wcześniej- powiedział chłopak, biorąc do ręki plecak, a drugi zakładając na plecy. Zrobiłam to samo ze swoimi.

-To małe miasto, więc inni pewnie je pominęli- stwierdziłam. Aiden otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwało mu rżenie koni. Rzuciliśmy plecaki na ziemię i wyciągając broń, wybiegliśmy z budynku. Pierwszą myślą, był atak sztywnych, ale nic podobnego. Jakaś dziewczyna próbowała odwiązać mojego konia od barierki. Na dźwięk otwieranych drzwi, wyciągnęła nóż i odwróciła się w naszą stronę.

-Zostaw nasze konie- powiedział Aiden, mierząc do niej pistoletem. Szatynka była przerażona, ale nie opuszczała swojej broni.

-Oddajcie mi jednego- poprosiła, przyglądając nam się.

-Jesteś sama?- zapytałam, schodząc po schodach. Nie przestawałam do niej mierzyć.

-Tak- odwróciła się do mnie przodem i cofnęła kilka kroków w obawie, że coś jej zrobię.-Nie mam stałego miejsca- dodała od siebie. Spojrzałam kątem oka na Aidena, który również na mnie zerknął. Kiwnęłam głową w stronę dziewczyny, a on potaknął. Wzruszyłam ramionami na jego decyzję.

-Dokąd zmierzasz? Masz jakiś cel?- spytałam, opuszczając broń.

-Przed siebie- odparła. Jej wyraz twarzy i wzrok wyrażał zdezorientowanie oraz strach.

-Chcesz z nami iść?- odezwał się szatyn. Spojrzała na mnie, a później na chłopaka. Przez moment nie wiedziała co powiedzieć.

-Mogę?- spytała z niedowierzaniem.

-Bez żadnych numerów. Oddaj mi najpierw swoją broń- wyciągnęłam do niej rękę. Dziewczyna nie protestowała i podała mi nóż. -Aiden idź po plecaki- zwróciłam się do towarzysza, który wrócił na chwilę do budynku.

-Jestem Babe Rowling- przedstawiła się.

-Kaysa Ryeen. A tamten chłopak to Aiden Foster- powiedziałam w momencie, gdy wspomniany szatyn wrócił z czterema ciężkimi plecakami. Zabrałam od niego dwa i przyczepiłam do siodła swojego konia. Foster zrobił to samo ze swoimi, a następnie przyniósł torbę, którą przewiesił sobie przez ramię.

-Wracajmy, na dzisiaj starczy- powiedziałam i wsiadłam na konia, który nazywał się Szkota. Aiden pomógł wejść Babe, która wygodnie usadowiła się za mną. Chłopak usiadł na swoim zwierzaku i kłusem wróciliśmy na farmę. Richard, Fiona i Helen byli chyba w domu, ponieważ nikt nie szwendał się po podwórku. Otwarłam bramę, a Aiden i Babe wjechali na plac. Zeszli z koni.

-Zaprowadźcie je do stajni, ja pójdę porozmawiać z innymi- powiedziałam przez ramię, odpinając od siodła Szkoty plecaki. Z kilkukilogramowym bagażem weszłam do domu.

-Jak dobrze, że jesteście! Właśnie robię kolację- zawołała Fiona z kuchni, gdzie siedziała z mężem. Położyłam plecaki na blacie.

-Wiem, że prosimy was o zbyt wiele- zaczęłam.- Ale znaleźliśmy dziewczynę, która nie ma gdzie się podziać- powiedziałam, zerkając z kobiety na mężczyznę. Oboje byli zaciekawieni.-Mogłaby do nas dołączyć? Przyda nam się dodatkowa para rąk do pomocy. Nie będzie sprawiać problemów- ubiegłam ich odpowiedzi.

-Dobrze, ale dopóki jej nie zaufamy, nie ma dostępu do jakiejkolwiek broni- zgodził się Richard. Podziękowałam mu i potaknęłam.

Podczas wspólnej kolacji wszyscy już zapoznali się z Babe. Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Owszem, chciałam pomagać ludziom, ale mam co do niej dziwne przeczucia. Wygląda niepozornie, jednak postanowiłam mieć na nią czujne oko. Helen od razu nawiązała wspólny język z naszą nową towarzyszką. W pewnym momencie poczułam się odrobinę zazdrosna, ze może polubić ją bardziej ode mnie. Szybko odgoniłam tą myśl i zajęłam się rozmową z Richardem na temat jutrzejszego dnia.

Nazajutrz po szybkim śniadaniu, poszłam oprzątnąć kurnik. Do małego koszyczka, który zabrałam z domu włożyłam jajka. Łącznie było ich siedem. Nasypałam kurom paszy i nalałam wody do poidełka. Wróciłam do kuchni, gdzie krzątała się Fiona. Powitałam ją serdecznie i schowałam jajka do lodówki.

-Macie na dzisiaj jakieś szczególne plany?- zapytała. Zastanowiłam się.

-Raczej nie- odpowiedziałam. Związałam włosy w kucyka i usiadłam przy blacie.

-Pomyślałam, że może pomożecie mi w ogrodzie? Trzeba powyrywać chwasty- zagadnęła.

-Jasne, zaraz zejdą dziewczyny to pójdziemy- zgodziłam się. Razem z kobietą naszykowałyśmy rękawiczki, koszyki, grabie i haki. Dziewczyny z chęcią przystały na pomoc i kilka minut później nasze grono oprzątało ogród z warzywami. Rozmawiałyśmy przy tym, a Babe opowiedziała trochę o sobie. Jest w naszym wieku i pochodzi z domu dziecka. Wyruszyła kilka tygodni temu z Tellagroze- miasta ze wschodniej części kraju. Mówiła, że chciała zatrzymać się w porcie Staney, w którym podobno był obóz, ale zastała go splądrowanego i od tamtej pory włóczy się bez celu. Szkoliła się po drodze, ale twierdzi, że musi jeszcze poćwiczyć. Spodobał mi się w niej jej zapał i logiczne myślenie. Może nie jest taka zła jak sądziłam.

§§§

Still aliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz