7.1

855 65 2
                                    

Jechałyśmy w ciszy kilka godzin. O brzasku stanęłyśmy niedaleko wjazdu na parking przy niskim, podłużnym budynku. Przejazd blokował nam samochód, leżący bokiem. Karrie wyłączyła silnik i schowała kluczyki do kieszeni spodni. Zabrałyśmy potrzebne rzeczy i wysiadłyśmy. Do budynku weszłyśmy przez drzwi dla personelu.

-Jesteś pewna, że tutaj znajdziemy to, czego nam trzeba?- zapytałam. Korytarz był pusty z żółtymi ścianami, które rozjaśniały pomieszczenie. Prowadził do trzech drzwi. Po prawej stronie były do ubikacji, po lewej do biura, a na wprost było wejście do głównego pomieszczenia.

-Tak. Dokładnie przestudiowałam mapę. Znam tą sieć aptek- odpowiedziała i spojrzała przez dziurkę do klucza. -Niewiele widać- stwierdziła. Wyprostowała się i ostrożnie otworzyła drzwi. Wewnątrz było cicho. Miałyśmy dużo szczęścia, jeśli chodzi o szwendaczy. -Ja poszukam leku dla Scarlett, a ty zbieraj wszystko, co może się przydać- powiedziała. Kiwnęłam twierdząco głową i zaczęłam zgarniać opakowania różnych leków do torby. Wzięłam też bandaże i strzykawki.

-Możemy jechać- powiedziała po kilku minutach Karrie. W ręce miała pełną torbę. -Zabrałam jeszcze kilka innych leków- dodała.

Lubiłam wsłuchiwać się w szelest liści i gałęzi poruszanych przez wiatr. Kiedyś był to dla mnie najpotężniejszy i najniebezpieczniejszy z żywiołów. Wiatr możesz odczuć na skórze wtedy, kiedy on tego chce. Nie złapiesz go, nie powstrzymasz. Jest niepozorny i niewidoczny, ale potrafi wyrządzić krzywdę. Teraz najgroźniejszym żywiołem są martwi, przed którymi musimy nauczyć się bronić. To oni są większą częścią populacji. Po raz pierwszy człowiek spadł w łańcuchu pokarmowym o stopień niżej. Zawsze pozostawała nadzieja w destruentach, którzy są powstrzymywani przez tego piekielnego wirusa. Człowiek sam sprowadził na siebie zagładę i teraz sam musi stawić temu czoło.

Wieczorem Karrie podała leki swojej córce. Scarlett wyglądała coraz gorzej. Nie wstawała z łóżka i rzadko się odzywała. Nadal nic nie powiedziała Aidenowi. Nad ranem obudziła mnie Hope, która zaczęła popłakiwać. Leniwym krokiem podeszłam do niej i wzięłam na ręce. Spojrzała na mnie z grymasem. Ucałowałam ją w czoło i poszłam po cichu do kuchenki, żeby zagotować wodę. Dziewczynka położyła głowę na moim lewym ramieniu i przyglądała się moim czynnościom.

-Jedzenie- powiedziała uradowana. Spojrzałam na nią z ukosa.

-Khorey uczył cię mówić?- spytałam. Uśmiechnęła się i kiwnęła twierdząco głową. Odwzajemniłam uśmiech i posadziłam ją na kocu. Do pomieszczenia wszedł Larom, który od razu przywitał się z Hope.

-Dzień dobry- zwrócił się do mnie, trzymając już dziewczynkę na rękach.

-Hej. Słyszałam, że dobrze radzisz sobie z uczeniem Hope- powiedziałam i wyłączyłam kuchenkę. Do salaterki nałożyłam trochę specjalnej zupki dla dzieci, a resztę przykryłam pokrywką i odłożyłam na później. Postawiłam naczynie na stoliku, a Khorey usiadł na krześle i zaczął karmić Hope.

-Co powiedziała?- zapytał.

-Jedzenie- odparłam i oboje się zaśmialiśmy.-Ale jej pierwszym słowem i tak było 'mama'- dodałam.

-Do ciebie, prawda?

Kiwnęłam twierdząco głową.

-Masz dobre podejście do dzieci- stwierdziłam.

-Moja siostra miała córkę. Zmarła jeszcze przed tym wszystkim- wyjaśnił, a mnie ogarnęło współczucie.- Była wspaniałym dzieckiem, ale jej ojciec był totalnym gnojem- kontynuował, a w jego zielonych oczach pojawiła się iskra nieodgadnionego przeze mnie uczucia. Mimo wszystko, nadal karmił dziewczynkę.

-Też miałam siostrę, ale młodszą- powiedziałam, opierając się tyłem o blat.

-Gdzie jest?- spytał, zerkając na mnie kątem oka.

-Mam nadzieję, że w bezpiecznym miejscu- westchnęłam. Hope zagaworzyła, co oznaczało, że nie chce już jeść. Wzięłam ją na ręce i postawiłam przy kącie, gdzie leżały jej zabawki. Usiadła i zajęła się zabawą. Khorey zrobił śniadanie dla wszystkich, ale oprócz nas jeszcze nikt nie wstał.

-Kiedy następna lekcja jazdy?- zagadnął.

-Masz jeszcze siłę, żeby ze mną jeździć?

-No jasne.

Uśmiechnął się w typowy dla niego sposób. Zawsze kiedy to robił, wyglądał jak nastolatek. Szczery uśmiech go odmładzał. Odwróciłam wzrok i dokończyłam zupę. Do pomieszczenia weszła Karrie. Była przestraszona.

-Widzieliście Scarlett?

Still aliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz