10.3

748 58 15
                                    

Trzeci września tego roku miał rozpoczynać nowy rok szkolny. Zapowiadać męczeńską naukę, późne zasypianie i wczesne wstawanie. Jednak ten trzeci września był inny. Jak na życie jako żona psychopaty dzień zaczął się spokojnie. Odkąd ja i Khorey staramy się o potomstwo, Larom nie podnosi na mnie ręki, ba, nawet nie krzyczy. To jedyna pozytywna kwestia w tej sytuacji. Świadomość, że mam nosić w sobie dziecko człowieka chorego psychicznie niszczy mnie od środka. Oczywiście, że ta mała istota nie będzie niczemu winna. Jestem pewna, że bym ją pokochała, tylko nie byłabym w stanie ochronić przed Khorey'em. Jednak od pięciu tygodni, mimo starania się co kilka dni, nie udało się nam począć dziecka. Bardzo się z tego cieszę, ale wiem, że przyjdzie na to czas. 

Na zewnątrz świeciło słońce i wiał orzeźwiający, chłodny wiatr. Postanowiłam przejść się po posesji. Od rana nie widziałam Laroma, więc chciałam jak najdłużej tego nie robić. Jego towarzystwo wprawia mnie w niesmak i skrępowanie. Wychodząc z głównego budynku, stwierdziłam, że zajrzę do dzieci. 

W środku panował chaos. Widocznie miały akurat przerwę na zabawę. Prowadzą im tutaj lekcje podobne do tych w szkole, tylko bardziej zmodyfikowane- takie, które pasują do współczesnego świata. Trzy opiekunki siedziały przy jednym stoliku i rozmawiały o czymś. Kiedy jedna z nich mnie zobaczyła, wstała i ukłoniła się. To samo zrobiły jej towarzyszki. 

- Nie musicie tego robić, mówiłam wam już kiedyś- powiedziałam, podchodząc do nich. 

- To kwestia przyzwyczajenia- odpowiedziała Vienne. Usiadłam na czwartym krześle. Z tymi kobietami od ostatniego czasu nawiązałam wspólny język. Vienne to czterdziestoletnia kobieta z lekką nadwagą. Pracowała jako przedszkolanka, dlatego idealnie nadaje się do wykonywania tej roboty. Z tego co pamiętam sama nigdy nie miała dzieci. W pracy pomaga jej siostra, Inka. Ma trzydzieści sześć lat i w przeciwieństwie do Vienne, jest bardzo chuda. Śmiało mogę powiedzieć, że nie rzuca cienia. Opiekę nad dziećmi sprawuje jeszcze Rebecka. Jest ona przykładem oazy spokoju, nic nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Zawsze przyjmuje wszystko z uśmiechem. 

- Co nowego u dzieci?- spytałam. Gdyby ktoś zrobił nam teraz zdjęcie, wyglądałybyśmy na nim jak przyjaciółki, które spotkały się na kawę, a w tle ich pociechy zajmowały się sobą. Nikt nie przypuszczałby, że za murami chodzą trupy.

- Nic nowego. Może chciałabyś im poczytać?- zapytała Inka. 

- Jasne. I tak nie mam nic do roboty. 

Wzięłam książkę, którą mi podała i poszłam w stronę dzieci. Bawiły się pluszakami i klockami, a starsze rysowały. Kiedy najmniejsza z dziewczynek mnie zobaczyła, powiedziała zadowolona:

- Czytanko. 

Zwróciła tym uwagę pozostałych, którzy przerwali swoje czynności i podeszli bliżej mnie. Usadowili się na dywanie i czekali aż zacznę. 

Bajka opowiadała o niedźwiadku, który się zgubił i przygarnął go chłopiec. Zaczęli się przyjaźnić, ale kiedy oboje dorośli, niedźwiedź musiał zostać oddany do zoo. Skończyłam czytać w miejscu, gdzie chłopak żegnał się ze swoim przyjacielem. Przerwała mi Rebecka. 

- Kucharka przyniosła właśnie dla nich obiad. Niech zjedzą póki ciepłe- powiedziała. Dzieciaki posłusznie usiadły do stołu i czekały na swoją porcję. 

Zgodnie z rozkazem Khorey'a dzieci jadły równie dobrze, co ludzie z najwyższych szczebli. Mogły swobodnie prosić o dokładki i dawać propozycje na nastepny obiad. Miały większą władzę od trzech najniższych szczebli.

Kiedy wróciły na dywan, zaczęłam czytać dalej. Nie było mi dane dokończyć, bo ktoś zarządził alarm. Opiekunki zajęły się dziećmi, a ja wybiegłam na zewnątrz. 

Still aliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz