6.0

950 67 5
                                    

Epizod VI:
Nowy dom

Kaysa

Byliśmy oddaleni pięć mil od osady. Nic dziwnego, w końcu wyjechaliśmy kilka minut temu.

-Spójrzcie!- Blase wskazał w przeciwną stronę niż zmierzaliśmy. W górę wznosiła się smuga gęstego i ciemnego dymu. -Myślicie, że to z Ohana?

-Bardzo możliwe. Ktoś wzniecił pożar- stwierdziła Karrie.

-I to solidny- dodał Daryl, gdy smuga zwiększyła się niemal trzykrotnie.

-Wracamy? - spytała Eva.

-Zanim dojedziemy, będzie po wszystkim- powiedział Dave. Wszyscy mu przytaknęliśmy i kontynuowaliśmy jazdę na południe. Naszym celem było Hastwas. Nie widziałam tam nic specjalnego, ale nie było lepszego pomysłu. Musimy się gdzieś zatrzymać. Ciągła podróż z małym dzieckiem jest okropna. Hope powinna wychować się w stałym miejscu. Spojrzałam na małą, która była w nosidełku na kolanach Karrie. Scarlett i Aiden siedzieli obok siebie i rozmawiali. Widać było, że świetnie się bawią wśród czyhającej śmierci. Ironia i kontrast. Przyszła mi do głowy myśl, że to mogłabym być ja i Percy. Minął prawie rok odkąd odszedł. Zginął, bo straciłam go na chwilę z oczu. To ja go nie dopilnowałam. Potrząsnęłam głową na boki, żeby odgonić od siebie złe myśli. Zastąpiłam je dobrymi. Do tej pory w głowie dźwięczy mi wyraz wypowiedziany przez Hope, kiedy byłam jeszcze w śpiączce. Byłam szczęśliwa, że w końcu ją do mnie przyprowadzili. Dziewczynka dała mi siłę. To o niej myślałam, kiedy się obudziłam. To jej słowo mi w tym pomogło. 

Podczas jazdy, natknęliśmy się na tory. Hastwas to miasto, gdzie jest stacja kolejowa, więc oznaczało, że zmierzamy w dobrą stronę. Postanowiliśmy zrobić postój. Jechaliśmy już kilka godzin, a przed nami jeszcze trzy razy tyle. Obawiam się, że nie znajdziemy jakiegoś budynku na noc i będziemy musieli spać w przyczepie, która mimo niezłych rozmiarów, nie pomieści nas wszystkich. Tamte auta zostawiliśmy w Ohana w zamian za przyczepę kempingową.

Dave zatrzymał auto na poboczu, a wszyscy wysiedliśmy. Rozsiedliśmy się po jednej stronie torów, a Eva pomogła wyciągnąć Hope z nosidełka. Blase w tym czasie dał każdemu coś do jedzenia i picia. Podziękowałam za baton i zaczęłam jeść. Mała podeszła do mnie, chwiejąc się i usiadła na moim prawym udzie. Uśmiechnęłam się do niej i ucałowałam w czoło. Nakarmiłam ją lekko podgrzaną zupą i dałam jej się napić wody z mojej butelki. Po chwili, Hope była gotowa do zabawy, a my czerpaliśmy z chwili wytchnienia. Karrie dała dziewczynce jakieś dwa samochodziki. Jasnowłosa usiadła niedaleko mnie i zaczęła się nimi bawić. Nagle jej wzrok skierował się w stronę torów. Wskazała tam rączką, a my spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Szwendacz powolnym krokiem zmierzał w naszą stronę. Jeffrey, który miał najbliżej, wbił mu nóż w skroń, tymczasem ja przysunęłam Hope bliżej siebie. Dziewczynka jednak pozostała niewzruszona tym widokiem. To okropne, że tak małe dziecko jest przygotowane na coś takiego. Mężczyzna rozejrzał się w poszukiwaniu innych sztywnych, ale takowych nie było. Jasnowłosa wróciła do zabawy, a ja oparłam się o pień drzewa. 

Kilka godzin później, zatrzymaliśmy się na autostradzie. Parę kilometrów przed nami był korek. Auta stały w kompletnym nieładzie, niektóre na dachach albo bokach karoserii. Eva została z Hope w przyczepie, a my poszliśmy się rozejrzeć. Ze sztyletem w ręce zaglądałam do aut. Blase i Jeff postanowili poodlewać benzynę z aut i napełnić nią baniaki na zapas. Szukali też jakiś części na wypadek, gdyby nasz kempingowiec uległ jakieś awarii. Jeszcze tego by nam brakowało. Po jakimś czasie wróciłam do pojazdu z torbą zapasów. Znalazłam ją w bagażniku jednego z aut. Widać, że byli przygotowani; puszki z konserwami, słoiki z masłem orzechowym i powidłami, dodatkowo kilkanaście butelek wody. Jakimś cudem doniosłam to na miejsce.

-Coś dobrego? - zapytała Eva, wskazując na zapiętą torbę.

-Uczta- mrugnęłam okiem i wróciłam do przeszukiwania aut. Coraz częściej trafiałam na trupy, niektóre martwe już na dobre, a niektóre musiałam dobić. Z tego co słyszałam i zdążyłam wyłapać, pomiędzy wbijaniem ostrza w kruche czaszki sztywnych, inni też mieli coraz więcej problemów z zakażonymi. Do moich uszu dotarło charczenie następnego. I jeszcze jednego. Odgłosy stawały się głośniejsze. Spojrzałam w lewą stronę, gdzie prowadziła zatarasowana droga. Dostrzegłam stado, które nieuchronnie zbliżało się w naszą stronę, mijając auta. Wyszukałam moich towarzyszy, którzy, jak się okazało, jeszcze nie wiedzieli.

-Wycofać się! -krzyknęłam, zwracając uwagę nie tylko znajomych, ale także szwendaczy. Wszyscy spojrzeli w dół autostrady i zaczęli uciekać. Blase i Jeffrey biegli z pełnymi bakami paliw, które utrudniały im bieg. Byliśmy daleko od wozu, chyba najdalej ze wszystkich. Podbiegłam, prześlizgując się po masce jednego z samochodów i zabrałam od nich po jednym kanistrze. Były ciężkie jak diabli, ale musieliśmy je wziąć. Stado deptało nam po piętach, a my dostawaliśmy coraz większej zadyszki. Wpadłam na pomysł, który mógł się udać.

-Wrzućcie kanistry pod auta i też się tam schowajcie- wyspałam, łapiąc płytkie oddechy. Niewiele myśląc, zrobili tak, jak mówiłam. Sama wrzuciłam je pod jedno auto niedaleko Jeffa, a schowałam się kilka samochodów dalej. Kątem oka zerknęłam na Blase'a, który był blisko mnie. Pokazałam mu ręką, że ma być cicho. Kiwnął potakująco głową. Chwilę później sztywni zaczęli wlec się wokół nas.

Still aliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz