11.1

683 45 2
                                    

Luke 

Wróciliśmy w pobliże bazy Khorey'a. Położyliśmy się na ziemi przy wejściach i wcelowaliśmy się w nie. Dostaliśmy znać, że jeńcy zostali odprowadzeni, więc teraz czekaliśmy na żołnierzy Laroma. Większość z nich poległa w kanałach. 

Z otwartego przejścia wydobywał się dym z rac, które wrzucili chwilę po tym jak podpaliliśmy łatwopalne sznurki prowadzące przez drogę ewakuacyjną. Kilka osób wyszło. Czekaliśmy aż podejdą bliżej, żeby zobaczyć jak zareagują. Czarnoskóry mężczyzna sięgnął po broń, zobaczywszy nas na ziemi. W ułamku sekundy ciała jego i jego towarzyszy przeszyły ołowiane naboje. Upadli na zielony mech. Za nimi wybiegło więcej uzbrojonych ludzi. Zaczęli strzelać już od progu. Oddawaliśmy im tym samym. Wymiana ognia trwała długo. Kątem oka widziałem jak jedna osoba od nas dostała kulkę. 

Wszyscy od Laroma polegli. Sterta ciał pokryła kawałek ziemi. 

- Musimy zabrać Beckę do nas!- krzyknął Otis. 

- Mamy jedną poważnie ranną- powiedziałem do krótkofalówki. 

- My jednego, Blase z nim zaraz jedzie autem. Zgarną od was- powiedział Goethe. 

- Zaraz przyjadą po nią- zwróciłem się do Otisa, który swoją koszulą uciskał miejsce postrzelenia w barku kobiety. -Są jeszcze jacyś poważnie ranni?- zapytałem. 

Kaysa

Khorey zapalił kilka świec. Dzięki ich światłu mogłam lepiej rozejrzeć się po pomieszczeniu. Zauważyłam jakieś inne drzwi po lewej stronie, tylko te nie były już takie ciężkie. Naprzeciwko wejścia był materac z poduszką i kołdrą. Obok stały pudła; jeden z ciuchami damskimi, drugi z ciuchami męskimi, w jednym dużym jedzenie i picie.

- Co to ma znaczyć? - zapytałam niepewnie. To w końcu psychopata. Mężczyzna usiadł na materacu, przed którym stałam. W świetle świec widziałam tylko zarys jego twarzy. Nie mogłam wyczytać z niego za wiele.

- Dzieci mają drugi bunkier- powiedział.

- Co się dzieje na zewnątrz?

- Zaatakowali nas.

- Kto?

- Nie wiem- powiedział uniesionym głosem.- Obeszli naszą taktykę.

Radość ogarnęła mój umysł. Byłam pewna, że to moi przyjaciele. Uratują ludzi, którymi wysługiwał się Larom. Zabiorą mnie stąd i nie będę musiała uważać na każdym kroku na to, co robię. Jednak, żeby tak się stało, muszę wytrzymać z Khorey'em sam na sam w bunkrze.

Aiden

Widok, który rozciągał się przed nami odzwierciedlał piekło. Ludzkie ciała przykrywały ziemię, krew była wszędzie. W oddali było słychać rzężenie sztywnych. Nikt już ze środka nie wychodził.

- Niech kilkoro z was zostanie i poprzebija im głowy- powiedział mój ojciec.- My pójdziemy do środka.

Kiedy byliśmy na terenie Laroma, rozdzieliliśmy się. Mieliśmy dużo miejsc do przeszukania.

Myślałem tylko o tym, żeby dorwać się do tyłka Laromowi. Nie mogę przestać myśleć o tym, do czego może zmuszać Kaysę skoro jest jego żoną. Tak długo jej nie widziałem, a nadal mam przed oczami jej twarz. To jak próbowała uratować Blase'a przed Khorey'em. Nie jestem w stanie zliczyć ile jej zawdzięczam.

Po przeszukaniu wszystkich budynków uzbierała się następna grupa jeńców. Było ich tylko piętnastu. Mój ojciec poinformował resztę przez krótkofalówkę i zgarnął ich na przyczepę, która czekała na zewnątrz.

- Gdzie Kaysa? - zapytałem. - Widzieliście ją?

- Nie- odpowiedział Jeffrey. Wyczułem, że jest zawiedziony.

- To na co czekamy?

- Aiden robi się ciemno. Wrócimy tutaj jutro- powiedział.

- Oni mogą się oddalić jak zobaczą, że nic się nie dzieje.

- Szukaliśmy wszędzie- odezwała się Lotte.

- Widocznie nie. Ja się stąd nie ruszę bez Kaysy- powiedziałem stanowczo.

- Aiden- zaczął Jeff. - Zostaniemy Brucem i Luke'iem. Będziemy obserwować co się dzieje.

Kaysa

- Dlaczego nie walczysz?- zapytałam. Nie wiem jak długo siedzieliśmy w tym bunkrze. Larom leżał obok mnie, obejmował moją talię ramieniem. Nadal nie przyzwyczaiłam się do jego dotyku. W głębi duszy błagałam, żeby nie chciał starać się teraz o dziecko. Za każdym razem nienawidziłam go jeszcze bardziej i brzydziłam się sama siebie.

- Bo muszę ciebie pilnować. Poza tym mam z nimi kontakt.

- Gdzie Jaden?

- Z dziećmi.

Odetchnęłam z ulgą,  ale nie na długo, bo moją głowę zaczęli zaprzątać inni. Co się dzieje z moimi przyjaciółmi? Czy wszyscy żyją, czy są cali. Rozmyślając o nich, zasnęłam. 

Obudził mnie trzask. Podniosłam się gwałtownie, gdy moje oczy próbowały przyzwyczaić się do panującego wewnątrz oświetlenia. 

- Przepraszam, upuściłem puszkę- powiedział Khorey. Schylił się po przedmiot i usiadł na materacu. Podał mi drugie, już otwarte metalowe opakowanie z zupą, a swoje próbował otworzyć. Byłam okropnie głodna, więc bez zbędnych pytań zaczęłam jeść.

Still aliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz