Igraliśmy ze śmiercią bardziej niż dotychczas. Czułam jak serce prawie skacze mi do gardła pod wpływem adrenaliny i strachu. Starałam się uspokoić oddech. Prawą dłoń miałam mocno zaciśniętą na rękojeści sztyletu, a oczy były zamknięte. Przechyliłam głowę w prawo i uchyliłam powieki, żeby sprawdzić jak trzyma się Blase. Przyglądał się nogom szwendaczy. Wydawałoby się, że liczy ile ich jest. Nagle na asfalt obok mnie upadł sztywny. Nasze oczy były na tym samym poziomie. Zanim jakikolwiek dźwięk zdążył wydobyć się z ust trupa, wbiłam mu sztylet w czoło. Modliłam się, żeby nie zwrócić uwagi pozostałych. Na oko, dwie godziny później było po wszystkim. Ostrożnie wyjrzałam spod auta. Było bezpiecznie, więc wyszłam. Blase zrobił tak samo i od razu sięgnął po swoje kanistry. Zobaczyłam jak Jeffrey zabija jednego ze sztywnych. Rozejrzałam się. Stado zmierzało na północ i zupełnie nie zwracało na naszą trójkę uwagi. Najbardziej zaniepokoiło mnie brak śladów reszty grupy. Nie było kempingowca.
-Może odjechali trochę na północ, a później wycofali się do lasu?- zapytał Ghunt, podchodząc do nas.
-Miejmy nadzieję, że nic im się nie stało- powiedział Blase. -I tak będziemy musieli poczekać, aż oni oddalą się wystarczająco- dodał.
-Odstawmy kanistry i przeszukajmy pozostałe auta. Nie stójmy bezczynnie- zaproponowałam. Przystali na moją propozycję. Do zmroku, który nastąpił bardzo szybko, przeszukiwaliśmy pojazdy. Blase otworzył przyczepę ciężarówki, do której zaniosłam jakieś koce, które znalazłam w samochodach. Jeff był szczęśliwcem i znalazł trochę jedzenia oraz picia. Później wszyscy zanieśliśmy do przyczepy kanistry. Przyszykowaliśmy sobie posłania, a kiedy zabraliśmy się do jedzenia fasoli i kukurydzy w puszce, Ghunt nie mógł powstrzymać się od zapalenia świecy. Jak się później okazało, zapachowej.
-Ej, Kaysa?- zagadnął Blase. -Zastanawiałem się ostatnio co robiłaś przed tym wszystkim.
-Byłam pilną i wzorową uczennicą- odparłam z lekką ironią.
-A nie wyglądasz- chyba nie zrozumiał, na co wywróciłam oczami.
-Może dobrze się uczyłam, ale grzeczna nie byłam- wyjaśniłam.-A wy? Kim byliście przed tym wszystkim?- spytałam, nie kryjąc ciekawości. Może znałam ich trochę, ale nie takich, jacy byli wcześniej.
-Ja pracowałem w schronisku dla psów- przyznał Blase.-Uwielbiałem zwierzęta od zawsze. To była praca moich marzeń- uśmiechnął się.
-Pracowałem w domu- zaczął Jeff.-Byłem architektem.
-Nie spodziewałam się tego po tobie- przyznałam. Jeffrey Ghunt to mężczyzna, który wygląda na co najmniej ochroniarza, nie człowieka, pracującego za biurkiem. Uśmiechnął się do mnie blado, dając mi do zrozumienia, że wie o co chodzi. Wstałam, żeby przymknąć drzwi przyczepy, ale niedaleko dostrzegłam znajomą postać.
-To Oshee!- zwróciłam się do towarzyszy. Wyskoczyłam i podeszłam do kobiety, która szła ostatkiem sił. Kiedy byłam wystarczająco blisko, spostrzegłam, że murzynka jest prawie cała we krwi. -Oshee co się stało?- zapytałam, łapiąc ją w talii i przewieszając jej lewą rękę przez mój kark. Pomogłam jej iść.
-Dopadli mnie- wyszeptała. Kiedy Jeff nas zobaczył, podbiegł i zabrał ode mnie kobietę. Zaniósł ją do przyczepy i położył na jednym z koców. Światło, które dawał płomień ze świeczki było słabe, ale wystarczające, żeby zobaczyć zakrwawioną koszulkę ciemnoskórej. Oshee usiadła po turecku i spojrzała mi w oczy. Zobaczyłam w nich błaganie o pomoc. Ghunt znalazł źródło upływu krwi, ponieważ wpatrywał się w prawe ramię kobiety. W końcu odchylił materiał koszulki i przyjrzał się ranie. Siedziałam po drugiej stronie i nie byłam w stanie nic zobaczyć. Mężczyzna chwilę później wrócił na swoje miejsce.
-Oshee, tak mi przykro- powiedział pełen skruchy. Wszyscy siedzieliśmy w milczeniu. Swój wzrok utkwiłam w płomieniu świeczki. Wydawać by się mogło, że to okropne. Oshee umiera, ale mam wrażenie, jakbym już do tego przywykła. Chyba przywykłam do śmierci tych jeszcze żywych. Cisze przerwała kobieta, która próbowała wstać.
-Wynieście mnie w las. Nie jestem gotowa, żeby się zabić- wyszeptała.
Rano obudził mnie Blase, który miał ostatnią wartę. Wyszłam z ciężarówki tuż za brunetem.
-Jak się spało?- usłyszałam nad sobą. Spojrzałam na dach przyczepy i zobaczyłam tam stojącego Jeffrey'a ze swoją kuszą.
-Okej- odparłam i przeciągnęłam się. Wróciłam po katanę i zgarnęłam po drodze coś do jedzenia. -Widzisz coś?- spytałam, stawiając stopy na rozgrzanym asfalcie.
-Naszych ani śladu- odparł.-Stado było potężne, ale jestem pewien, że wrócą. Innej drogi nie ma- dodał.
-Pomyślałem, żeby się rozejrzeć- zagadnął Blase. -W okolicy może coś być, a każdy z nas w pojedynkę raczej da sobie radę.
Zgodnie stwierdziliśmy, że ma rację. Jednak ktoś z nas musiał zostać na miejscu i pilnować, czy pozostali nie jadą. Mogliby pomyśleć, że nie żyjemy albo poszliśmy w stronę Hastwas. Oboje zgodnie spojrzeli na mnie.
-O nie! To, że jestem z nas najmłodsza i, że jestem kobietą nie sprawia iż jestem słaba- zaprzeczyłam i nim zdążyli odpowiedzieć, kierowałam się w stronę lasu na zachód. Nie mam bladego pojęcia, co może się tam znajdować.
CZYTASZ
Still alive
Science FictionPisane bardzo dawno temu. Ostrzegam przed masą błędów każdego możliwego rodzaju oraz dużą ilością niedociągnięć fabularnych. Obecnie pracuję nad nową wersją. Najwyższe notowania: • sci-fi - 01 w dniu 29.06.2021 ♥ • #zombie - 01 w dniu 08.06.2018 •...