11.2

746 48 10
                                    

Aiden

Bałem się, że Khorey zabrał Kaysę i gdzieś uciekli. Co prawda nie mieli jak i kiedy, ale na terenie nigdzie ich nie było. Całą noc spędziłem przy łóżku Hope. Nie spodziewałem się, że zostanę ojcem w tak młodym wieku. Coś takiego nie powinno mnie dziwić w porównaniu z tym, co dzieje się na zewnątrz - chodzące trupy. Spojrzałem na rysunek, który namalowała Mała. Oddałbym wszystko, żeby jej wizja się spełniła.

Usłyszałem jakiś huk. Hope wzdrygnęła się i obudziła. Przytuliłem ją.

- Siedź tutaj cichutko, dobrze kochanie?- wyszeptałem. Kiwnęła twierdząco głową. Wyszedłem z pomieszczenia i zobaczyłem, że na korytarzu stoi już Luke. Podszedłem do niego.

- To na górze- wyszeptał. Weszliśmy po schodach na następne piętro, wyciągając bronie palne. Zobaczyliśmy, że jedne z drzwi są pęknięte. Dandy, który siedział naprzeciwko nich, spojrzał w naszym kierunku. Machnął ręką, żebyśmy do niego podeszli. Kiedy to zrobiliśmy, mężczyzna wstał.

- Próbowali wyważyć drzwi- wyszeptał.- One dużo nie wytrzymają.

- Cholera- mruknął Luke. - Nie możemy ich przenieść, nie w nocy.

- Przysuńmy tutaj szafę- powiedziałem.

- Dobra. My idziemy do pokoju pielęgniarek, a ty pilnuj- Stune zwrócił się do Dandy'ego.

Po załatwieniu problemu, udaliśmy się na swoje miejsca. Wszedłem po cichu do pomieszczenia, w którym spałem z Hope. Dziewczynka czekała na mnie.

- Coś się stało? - zapytała szeptem.

- Wszystko dobrze - odpowiedziałem i posłałem jej uśmiech. Przesunęła się bliżej ściany, żebym mógł się położyć.

Kaysa

Przeczesałam moje włosy palcami i chciałam je zapleść w warkocza, ale przeszkodził mi Khorey.

- Trzymaj, do samoobrony na wszelki wypadek- powiedział, wyciągając w moją stronę rękę ze swoim sztyletem. Niepewnie wzięłam go od niego.

- Co się dzieje?- zapytałam.

- Nie mam kontaktu z pozostałymi, oprócz tych, którzy siedzą w bunkrze z dziećmi.

Powiedziawszy to, sięgnął do kieszeni skąd wyciągnął listek z jakimiś tabletkami. Połknął dwie z nich.

- Jaden przepisał mi psychotropy.

Nie mogłam w to uwierzyć. Dlatego przez ostatni czas Larom był taki spokojny. Może kiedy będzie brał je codziennie to wszystko wróci do normy. Chciałabym, żeby był taki jak kiedyś - pomocny, uprzejmy i opiekuńczy. W naszej grupie był bardzo ważnym członkiem, dopóki nie zaatakowały nas szwendacze. Czy to właśnie wtedy zrodziła się jego psychiczna choroba? Może podczas jego tułaczki coś się wydarzyło i odebrało tamtego Khorey'a. Nigdy się tego nie dowiem, chociaż bardzo bym chciała.

Schowałam sztylet do wysokiego buta i zabrałam się za czynność, którą mi przerwano. Mój warkocz był już długi. Zastanawiam się czy znowu obciąć włosy. Przez ostatni czas nie odczuwałam, żeby mi przeszkadzały, ale to dlatego, że dawno nie musiałam walczyć.

Nie miałam pojęcia co się dzieje z moimi przyjaciółmi. Nie chciałam nawet dopuszczać do siebie myśli, że coś mogło im się stać. Siedziałam i z niecierpliwością oczekiwałam aż ktoś nas znajdzie. Jakiś czas później moje prośby zostały wysłuchane. Usłyszeliśmy trzask ciężkich otwieranych drzwi, a następnie padła na nas smuga jasnego światła, która poraziła nasze oczy. W ostatniej chwili wyciągnęłam sztylet z buta i schowałam go za paskiem spodni pod koszulką.

Aiden 

Mój ojciec otworzył drzwi do jakiegoś bunkra, który znajdował się za głównym budynkiem. W środku znajdowały się dzieci, lekarz i kilka strażników. Wyprowadziliśmy ich na zewnątrz. Dzieci i lekarza wysłaliśmy do szpitala z jedną grupą naszych ludzi, a reszty pozbawiliśmy broni, związaliśmy i zaprowadziliśmy na główny plac, gdzie stała szubienica. Postawiliśmy ją z samego rana specjalnie dla Khorey'a. 

- Gdzie jest Larom?- zapytał Jeff. 

- Pewnie puka swoją laleczkę w drugim bunkrze- odparł jeden z klęczących. Dałem się ponieść emocjom i, podchodząc do niego, wymierzyłem mu cios w twarz. Mężczyzna przewrócił się na plecy. Splunął krwią i prychnął. 

- Aiden zostaw go na razie. Później się nimi zajmiemy- zwrócił się do mnie tata. Spojrzałem złowrogo na moją ofiarę i wróciłem na swoje miejsce. - Idziemy poszukać tego bunkra, wy poczekajcie. 

Kilkanaście minut później zobaczyłem moją Kaysę. Po tylu dniach rozłąki w końcu mogłem zobaczyć dziewczynę, którą kocham. Widziałem, że ona też się cieszy na mój widok. Zacząłem do niej podchodzić, a ona zobaczywszy to, przyspieszyła kroku. Jednak nie wszystko poszło po naszej myśli. Kaysa została złapana przez Khorey'a, który przyłożył do jej szyi nóż. 

- Żadnych fałszywych ruchów, bo dziewczyna zginie. 

Wszyscy stanęli jak wryci. Chciałem sięgnąć po broń, ale Larom przysunął do ciebie bliżej Kay. 

- Pozwolicie nam odejść, a nikomu nic się nie stanie- powiedział. Spojrzałem na dziewczynę, która wydawała się być spokojna. 

- A więc tak chcesz zadbać o naszą rodzinę?- Kaysa zwróciła się do Laroma. 

- Rodzinę?- zapytałem. 

- Jestem w ciąży Khorey, a ty właśnie powiedziałeś, że bez wahania możesz nas zabić; mnie i dziecko, które noszę- powiedziała. W jednej chwili zrobiło mi się słabo. Nie wiedziałem co mam robić. Kaysa jest w ciąży z Laromem. Zrodziła się we mnie nadzieja, że to nieprawda. Khorey uśmiechnął się. Zaczął poluźniać ucisk na dziewczynie. To co stało się później, było tylko chwilą. Ryeen odwróciła się do niego przodem. On chciał ją przytulić, ale jego twarz zastygła w bólu. Po raz ostatni spojrzał na ciemnowłosą i upadł. Dopiero kiedy się przybliżyłem, zauważyłem, że dziewczyna wbiła mu sztylet w brzuch. Podszedłem do niej, a ona odwróciła się do mnie przodem. Spojrzałem jej w oczy, które zaczęły wypełniać się radością. Uśmiechnąłem się i przytuliłem ją. 

Wtedy przysiągłem sobie, że już nigdy jej nie wypuszczę. 

~~~

Tak, to koniec. 

Niedługo wleci epilog, a jakiś czas później karty bohaterów. 


Still aliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz