Rozdział 4

6.4K 310 43
                                    


Kolejny tydzień zleciał tak samo szybko jak poprzedni. Spędziłam go spotykając się ze Scottem, Stilesem, Lydią i Kirą. Pierwszy raz od dawna czułam jakbym miała przyjaciół, nie byłam samotna. Dzisiaj był mój pierwszy dzień w nowej szkole.

***

Usłyszałam dźwięk budzika i zdałam sobie sprawę, że czas wrócić do nudnej rzeczywistości. Niechętnie podniosłam się z łóżka i ruszyłam w stronę toalety. 

Przez te dwa tygodnie zdążyła już trochę przyzwyczaić się do nowej rodziny, chociaż nie było to łatwe. Na pewno pomagali mi w tym Stiles i Scott, którzy prawie w ogóle nie zostawiali mnie samej jakby bali się, że ucieknę.

Wyszłam z łazienki gotowa do szkoły, wstąpiłam jeszcze do kuchni, aby wziąć sobie coś do jedzenia i ruszyłam przed dom gdzie już czekali na mnie Scott i Stiles, wsiedliśmy do Jeepa, a Scott rozpoczął rozmowę.

- Stresujesz się przed pierwszym dniem w szkole? – zapytał.

- Już raz to przeżyłam to przeżyje i drugi - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do Scotta, resztę drogi chłopcy opowiadali mi o ich szkole i o tym, że na pewno ją polubię.

***

Moją pierwszą lekcją była algebra, na którą jak się okazało chodziłam z Lydią. Przywitałam się z rudowłosą i usiadłam w ławce. „Co jak co, ale tych cyferek nigdy nie zrozumiałam i nie zrozumiem" – pomyślałam, patrząc na tablicę. Po chwili do sali wszedł jeszcze Stiles i usiadł w ławce obok mnie. Lekcja minęła szybko, a dzięki temu, że byłam nowa wszyscy traktowali mnie ulgowo. Po kolejnych czterech lekcjach nastał czas lunchu.

- W końcu jakieś jedzenie, umieram z głodu - wyjęczałam siadając do stolika z moimi kolegami. Wydało mi się, że kiedy się przysiadłam rozmowa nagle ucichła, ale nie chciałam zwracać na to uwagi.

- Jak ci leci pierwszy dzień? - zapytała Kira z promiennym uśmiechem.

- Ogólnie dobrze, oprócz tego, że nie ogarniam algebry, ale to nic nowego - zaśmiałam się.

- A właśnie - powiedział Scott - dzisiaj jest trening Lacrosse więc możesz przyjść, a potem razem pojedziemy do domu - przytaknęłam. Reszta lunch upłynęła na normalnej rozmowie.

***

Po skończeniu lekcji udałam się na boisko do Lacrosse, usiadłam na trybunach i zaczęłam patrzeć na biegających po boisku chłopców. Z tego co wiedziałam Scott miał numer jedenaście, a Stiles dwadzieścia cztery, w końcu udało mi się dostrzec Scotta, który do mnie pomachał, a ja odpowiedziałam tym samym. Zawodnicy najpierw zrobili rozgrzewkę, a potem strzelali do bramki. Scottowi szło nieźle, za to Stiles nie trafił ani razu, widać było, że nie jest w tym zbyt dobry. Następnie trener podzielił chłopaków na dwie drużyny, aby zagrali mecz. Kiedy przyglądałam się ich rozgrywce nie mogłam zrozumieć jak oni potrafią w to grać, ja nawet nie potrafiłabym złapać piłki tym kijem, a czym bardziej trafić nią do bramki.

***

Po dwóch godzinach trening się skończył, a ja ruszyłam w stronę Jeepa, aby tam poczekać na chłopaków. Kiedy przyszli wsiedliśmy do auta, ale to nie chciało odpalić.

- Serio teraz? - zapytał Stiles, wyszedł z Jeepa i podniósł maskę samochodu. Scott ruszył za nim, tak samo jak ja.

- Obawiam się, że będziemy musieli iść pieszo - powiedział Stiles - taśma się skończył i nie mam jak tego skleić

- Naprawiasz samochód taśmą? - spytałam zdziwiona.

- Tylko w ekstremalnych sytuacjach

- Czyli często - odpowiedział Scott - pójdziemy na nogach to nie tak daleko - zaczynało się robić ciemno, co nie poprawiało naszej sytuacji, ale ruszyliśmy w stronę domu. Po drodze rozmawialiśmy o Lacrosse, chłopaki opowiadali o tym jaki jest trener i z tego co usłyszałam dziwny z niego człowiek.

Destiny//Stiles StilinskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz