Rozdział 4

5.3K 275 16
                                    

Wcześnie rano – przynajmniej jak dla mnie – obudził mnie Jarvis.
— Panno Stark, jest godzina jedenasta. Musi pani wstać. Avengers pani potrzebują — oznajmił komputer swoim jak zawsze spokojnym głosem.
— Mam to gdzieś. Chcę spać... — jęknęłam w poduszkę.
— Panno Stark, nalegam — ponaglił system. Codziennie dziwiłam się, że w jego głosie nie ma ani odrobiny irytacji. Chyba zawsze będzie mnie to dziwić.
Długą chwilę zajęła mi walka z powiekami, które nie chciały się podnieść, a kiedy ciało w końcu mnie posłuchało, nawet usiadłam na łóżku. Odgarnęłam skołtunione włosy z twarzy, ziewnęłam i skopałam skrawek kołdry, który jakimś magicznym sposobem utrzymał się na posłaniu, mimo mojego przebierania nogami przez niespokojny sen.
Rozejrzałam się po pokoju i westchnęłam, widząc porozrzucane kartki i ołówki, walające się wszędzie kable i ubrania. Przetarłam dłońmi twarz, ale to nie sprawiło, że bałagan magicznie zniknął. Zrezygnowana, zmusiłam się do pójścia do łazienki.
— Cholerne Avengers! Cholerny koszmar! Cholerne życie! — Wściekałam się, przy okazji kończąc się przygotowywać. Zeszłam na dół do salonu, gdzie siedzieli wszyscy z wyklinanej przeze mnie od rana ekipy.
— Co jest tak ważne, że brutalnie zwaliliście mnie z łóżka? — wysyczałam rozdrażniona.
— Chodzi o tamten gang. Dzisiaj planują kolejny napad, ale będziemy przygotowani. Robimy tak jak wczoraj — wyjaśnił Steve.
— O której? — zapytałam rzeczowo.
— Napad planują o szesnastej, ale musimy być gotowi przed nimi — dodał Clint. Spojrzałam na zegarek i policzyłam godziny. Serio?
— Jeszcze mogłam spać — warknęłam zirytowana.
— Ale wstałaś. Masz może coś, co mogłoby pomóc ich złapać? — zapytała Natasza.
— Ta. Wczoraj w nocy ulepszyłam lek usypiający. — Skrzyżowałam ręce na piersi. — Bo co? Kontrola?
— Pokażesz mi to — powiedział Clint i podszedł do mnie. — Chodź.
— Niech ci będzie. — Wzruszyłam ramionami i obróciłam się. — A, i... młody jest mój. Pamiętajcie — dodałam na odchodnym.
— Chodź już. — Clint położył swoją dłoń na moich plecach i popchnął mnie do wyjścia.
Clint był dla mnie jak ojciec, którego ciągle mi brakowało, kiedy byłam młodsza. On nauczył mnie samoobrony, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką. Także on nauczył mnie strzelać z pierwszego pistoletu, kiedy byłam już starsza. Cały czas pełnił rolę, którą powinien pełnić Stark.
Kiedy Barton zajmował się mną i czuwał, żebym nie czuła się opuszczona, mimo że miał swoją rodzinę i dzieci, Tony imprezował i przyprowadzał do domu ciągle jakieś nowe, puste laski. Któregoś razu usłyszałam kłótnie Nataszy, Clinta i Starka. Miałam wtedy może z dziewięć lat. Tony był kompletnie pijany i chodził w zbroi, niszcząc wszystko wokół siebie. Agenci chcieli go szybko udobruchać, ale Stark ani myślał przerywać zabawę. Kiedy weszłam do rozwalonego pokoju, Barton wziął mnie za rękę i zabrał do siebie do domu. Poznałam wtedy jego dzieci i żonę. Wszyscy byli tam tak mili, że nie miałam ochoty wracać do Stark Tower, więc żona agenta obiecała mi, że będę przyjeżdżać do nich raz na jakiś czas. Uwielbiałam tam być, a Bartonowi do dzisiaj byłam wdzięczna za to, co dla mnie robił. Często nawet sama z siebie traktowałam go jak ojca.
Moje rozmyślania przerwał Clint:
— Czemu tak go nienawidzisz? — zapytał.
— Kogo? — zapytałam zdziwiona jego pytaniem.
— Twojego ojca — odpowiedział zwięźle.
— To nie jest mój ojciec — warknęłam. — Sam dobrze wiesz czemu i skończmy ten temat. — Resztę drogi przeszliśmy w milczeniu, przez co miałam lekkie wyrzuty sumienia, że tak na niego naskoczyłam, ale nie rozumiałam, dlaczego ciągle o to pytał, skoro sam dobrze wiedział, że miałam dobry powód, aby tak traktować Tony'ego.
Kiedy weszliśmy do mojego pokoju, od razu skierowaliśmy się do pracowni.
Wbiłam kod i weszliśmy do środka.
— To to. — Wyjęłam nowy lek usypiający. — Pada od razu.
— Z odległości też? — dopytał, oglądając kapsułkę.
— Jak wystrzelisz z tego — pokazałam nowy pistolet — to tak.
— Dobra. Bierzemy. Ile tego masz? — zapytał, oglądając broń.
— Zależy, ile chcesz — odpowiedziałam krótko. Nie chciałam zdradzać, ile nowych broni produkuję. Niektóre rzeczy lepiej trzymać w tajemnicy.
— Z dziesięć pistoletów i sto naboi — odpowiedział, dalej wpatrując się w jeden z pocisków.
— Idealnie tyle mam. — Wyciągnęłam duży karton i wcisnęłam go do rąk Clinta.
— Dziewczyno, ty nie masz co robić? Zwłaszcza w nocy? — Jego mina wyrażała przerażenie moim pracoholizmem.
— Akurat mi się nudziło i wiedziałam, że to może się przydać w najbliższym czasie — odparłam, jakby to było normalne. Dla mnie było.
— Mądra dziewczynka, ale myślę, że powinnaś zrobić sobie wolne. Odpocząć od pracy i w ogóle — stwierdził, a w jego głosie wyczułam delikatny podszept troski.
— Odpoczywam, siedząc w pracowni. Po prostu to lubię. To jest mój świat. — Wzruszyłam ramionami z lekkim uśmiechem.
— Jak Tony. Jesteście strasznie podobni. Mówię serio.
— Fu, wcale nie. On nie jest ze mną nawet spokrewniony, Clint. — Wywróciłam oczami. — Od dziecka pamiętam, że to ty się mną interesowałeś, mimo że nie musiałeś, a on wolał zaliczać kolejne modelki. Nie możesz temu zaprzeczyć, bo wiesz, że mam rację.
— Mimo wszystko to twój ojciec. Alexa, na litość, zacznijcie normalnie gadać. Jesteście rodziną, a zachowujecie się jak najgorsi wrogowie. Nie musicie się kochać i czcić wzajemnie, ale głupia wymiana zdań raz na jakiś czas bez warczenia byłaby miłą odmianą. Przemyśl to — poprosił i wyszedł.
Położyłam się na łóżko i przymknęłam oczy. Mam dość tego ciągłego gadania o tym, że powinnam zacząć traktować Starka jak ojca. Nigdy nim nie był, więc dlaczego nagle miałby nim zostać?

Nienawidzę Cię Stark! - KOREKTA✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz