Rozdział 12

3.3K 188 2
                                    

Weszliśmy do mojego apartamentu i stanęliśmy w części mieszkalnej. Blondyn rozglądał się i skanował wzrokiem mój — tym razem posprzątany — pokój.
— Gdzie... — zaczął chłopak, ale weszłam mu w słowo.
— To mój pokój — wyjaśniłam krótko i zdjęłam kajdanki z jego rąk. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
— Nie boisz się, że ucieknę albo coś w tym stylu? — zapytał zdziwiony.
— Wiem, że tego nie zrobisz. Poza tym ze Stark Tower nie uciekniesz. — Wskazałam bransoletki na jego nadgarstkach. — Ściągnąć tego też nie możesz. Tylko ja mam do tego uprawnienia. A teraz do rzeczy. — Podeszłam do drzwi od pracowni i wpisałam kod.
— Chodź — powiedziałam, wchodząc do środka. Nie czekałam na niego, bo wiedziałam, że i tak prędzej czy później za mną wejdzie.
— Co to jest? — zapytał, wchodząc za mną.
— Moja pracownia — odpowiedziałam jak gdyby nigdy nic. — Jarvis, pobudka! — Klasnęłam parę razy. Komputery i panele zaczęły się podświetlać, a hologramy pokazywały się po kolei.
— Mogę cię o coś zapytać? — zapytał z wahaniem w głosie.
— Już zapytałeś. — Zaczęłam grzebać palcami w panelu.
— Kim jesteś? — zapytał, a mnie zamurowało. Spodziewałam się tego pytania. Wiedziałam, że prędzej czy później zapyta i że nie wystarczy mu tylko imię, ale myślałam, że dłużej zajmie mu uświadomienie sobie potrzeby wiedzy kim jest osoba, która mu pomaga.
— Naukowcem — odpowiedziałam szybko. — Koniec pytań — dodałam po chwili. Wolałam uciąć na razie ten wątek. Skoro nie był fanem Avengers, mojego ojca raczej też nie będzie darzył zaufaniem. Wolałam, żeby grunt pozostał neutralny, niż żebym wszystko musiała wyciągać od niego siłą.
Chłopak już chciał o coś zapytać, ale zamknął usta i postanowił milczeć. Och, jak miło.
— A więc. Jeszcze raz. Kim jesteś? — zapytałam tym razem już pewniejszym głosem.
— Człowiekiem — odpowiedział, na co wywróciłam oczami.
— To nie są żarty. Jeśli chcesz się stąd wyrwać, to mógłbyś współpracować — warknęłam wkurzona. Ile jeszcze razy będę musiała powtórzyć tę formułkę?
— Aiden Methiu — powiedział cicho.
— Hm, kojarzę to nazwisko. — Zamyśliłam się. Wiedziałam, że to nazwisko mam zaszufladkowane w głowie, ale która to była szuflada?
— Jestem synem Katany — oświadczył, a mnie zatkało. Poważnie? Syn Katany?
— Katana. Ta słynna Katana pozwoliła na to, żeby jej syn był w jakimś dziwnym gangu?! — zapytałam, niedowierzając. Nie mogłam uwierzyć, że taka słynna wojowniczka pozwoliłaby synowi być w zorganizowanej grupie przestępczej. Albo że w żaden sposób nie próbowałaby wybić mu tego pomysłu z głowy. To było niemożliwe.
— Ona nic nie wie — odparł ponuro. Nagle wszystko stało się jasne.
— To by wiele wyjaśniało. — Rzuciłam okiem na jego miecz. Chłopak to zauważył i od razu podszedł do niego uśmiechnięty.
— Waż się go dotknąć, a przywiążę cię do krzesła — zastrzegłam.
— I co? Będziesz mnie molestować? Znajdź sobie do tego kogoś, kto chętnie w to wejdzie — odwarknął i wyciągnął miecz ze stojaka.
— Odłóż to, bo spełnię groźbę. — Spojrzałam na niego ostro. Kątem oka szukałam jakiejś broni, która byłaby blisko mojej dłoni.
— Powodzenia. — Machnął mieczem zadowolony jak małe dziecko, które znalazło ukochaną zabawkę.
— Wiesz co? Skoro jesteś taki cwany i tak bardzo chcesz mieć kontakt z mieczem, to może pokażesz mi co potrafisz, hm? — Skrzyżowałam ręce na piersi, nie spuszczając z niego wzroku.
— Nie — powiedział, wpatrując się w miecz.
— To musisz go odłożyć — oświadczyłam stanowczym tonem.
— Niech ci będzie. Wygrałaś — westchnął.
— Ale nie w pracowni, idioto. — Wywróciłam oczami i wyciągnęłam go z pokoju. Poszliśmy pod drzwi prowadzące do sali treningowej, przylegającej do mojego pokoju. Salka była mała, ale wystarczała na potrzeby szybkich rozgrzewek czy krótkich treningów. Większa była dostępna dla wszystkich mieszkańców na jednym z niższych poziomów wieży.
— Tutaj możesz sobie machać — oznajmiłam, wciągając go do środka.
— Możesz, ale nie musisz? — zapytał z uśmiechem.
— Nie wkurwiaj mnie. Musisz — zaakcentowałam ostatnie słowo.
Aiden tylko wywrócił oczami i bez słowa zaczął robić wymachy, wypady i kontry. Jego styl wyglądał dostojnie, ale widziałam też, że nie śpieszył się, jego ruchy były tak dobrane, żebym zdążyła zarejestrować wszystkie detale. Jakby nie chciał, żeby umknął mu nawet najmniejszy detal. Nigdy nie uczyłam się walki mieczem i szczerze tego teraz żałowałam, bo nie byłam w stanie ocenić jego umiejętności.
— A może chcesz powalczyć? — zapytał. Wyzwanie, czy propozycja?
— Mieczem nie umiem. Nigdy się nie uczyłam. — Wzruszyłam ramionami.
— Nauczę cię — odpowiedział, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.
— Zdążyłam złamać już trzy zakazy. — Powoli podeszłam do niego. Nie chciałam, żeby źle zrozumiał moje intencje, bo nie zamierzałam atakować.
— Jakie? — spytał z ciekawością w głosie.
— Jeden: nie wypuszczaj oskarżonego z celi. Dwa: nie zabieraj go do swojego apartamentu. Trzy: nie ściągaj kajdanek. I teraz cztery: nie dawaj mu miecza — wyrecytowałam. W głowie nie brzmiało to aż tak źle, ale kiedy powiedziałam to na głos, zabrzmiało trochę gorzej.
— Wow. Niezła jesteś. — Uśmiechnął się szeroko. — Dobra, stań tak. — Pokazał, a ja po nim powtórzyłam. — Trzymasz miecz tak. — Dał mi drewnianą szablę ze składzika. Powtórzyłam to samo, ale chyba nie tak, jak powinnam.
— To chyba zrobiłam źle — mruknęłam, analizując, co poprawić, żeby stać dokładnie tak jak on.
— Tak, trochę. — Uśmiechnął się i podszedł do mnie od tyłu. Zaczął mnie powoli ustawiać, ciągle stojąc za mną. Czułam jego oddech na szyi, przez co moja czujność z powrotem zaczynała pracować. — I teraz jest dobrze. Robisz wymachy tak. — Pokierował moja rękę. — Innym razem pokaże ci więcej. — Odsunął się, a mój duch aż westchnął.
Spojrzałam na zegarek.
— Późno już. Ty się kładziesz spać, a ja wracam do pracy — westchnęłam.
— Czyli wracam do celi — mruknął smętnie.
— Kto ci tak powiedział? — zdziwiłam się. — Będziesz mi jeszcze potrzebny. Zostajesz u mnie. Ja i tak całą noc pewnie będę pracować, więc nie musisz się bać, że zgwałcę cię w nocy. — Zaśmiałam się.
— Mi wystarczy podłoga. I tak będzie lepiej niż tam, w celi.
— Śpisz tu — wyciągnęłam go z sali i popchnęłam na łóżko — i to nie podlega dyskusji.
— A ty? Przecież też musisz spać. — Popatrzył na mnie jak na idiotkę.
— Pewnie zasnę przy biurku. Ewentualnie położę się po drugiej stronie, okej? — zapytałam, chociaż wiedziałam, że i tak zarwę nockę.
— No dobrze — odpowiedział niepewnie, ale położył się na lewej stronie łóżka. Chwilę na niego patrzyłam, po czym zniknęłam w pracowni.

Nienawidzę Cię Stark! - KOREKTA✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz