Perspektywa Alexy
Szukałam czegoś, co byłoby pomocne, ale myślami ciągle uciekałam do tego, co się stało. Co mi odbiło z tą dziwną chęcią pocałowania Aidena? Hormony szaleją?
I tak nie mogłam się skupić, więc poszłam na strzelnicę. Założyłam obowiązkowe słuchawki i wzięłam broń. Po chwili strzelania poczułam dłoń na ramieniu. Działałam instynktownie. Spuściłam broń w dół i postrzeliłam gada w stopę. Zdjęłam słuchawki i odwróciłam się. Tym gadem był Ross!
— O kuźwa, Ross! Co ja zrobiłam! — Przypadłam do chłopaka. Ręce trzęsły mi się okropnie, przez co nie byłam w stanie zrobić czegokolwiek. Nie myślałam racjonalnie. Panika całkowicie mnie oślepiła i sama siebie nie poznawałam.
— Alexa, spokojnie. Uspokój się, to po pierwsze — powiedział cicho, przez zaciśnięte zęby.
— Ross, przepraszam! Tak strasznie przepraszam! — Ogarnęła mnie czysta panika, której nowych dawek nie byłam w stanie powstrzymać.
— Co tu się... — Wszedł Aiden, a ja jeszcze bardziej spanikowałam. O ile oczywiście się dało, bo i tak zachowywałam się jak idiotka.
— Postrzeliłam go! Zaskoczył mnie i... kuźwa! Ross, nie zostawiaj mnie! — krzyknęłam, mimo że mój odległy punkt logiki mówił mi, że nie umrze. Spanikowany układ nerwowy postanowił wyłączyć jakiekolwiek myślenie. Był tylko ranny przyjaciel.
— Boże, spokój! Kobieto, on nie umiera. — Aiden podszedł do Rossa i zarzucił rękę chłopaka za swój kark, pomagając mu wstać.
— Myśl racjonalnie — polecił Ross — wdech wydech. Bez paniki. To nie pomoże.
— Trzeba to wyciągnąć — stwierdziłam powoli, zaczynając racjonalnie myśleć.
— To idziemy do szpitala — dopowiedział Aiden.
— Stark jest w wieży? — zapytał Ross. Pytanie o osobę, o której sama myśl mnie irytowała, wtedy było zbawienne. Tony miał dużą wiedzę, wyciąganie pocisku to musiał być pikuś.
— Nie wiem! Chyba nie! Jarvis? — zapytałam, coraz poważniej rozważając prośbę o pomoc biologicznego ojca.
— Wraca ze spotkania, madame — odpowiedział komputer.
— To co robimy? — ponaglił Aiden. Przesunęłam wzrokiem po chłopakach, a chwilę później zakryłam dłońmi twarz.
— Skrzydło szpitalne. Telefon do Starka. Usunąć pocisk. Nie panikować — powiedziałam chaotycznie. Rzucałam krótkimi zdaniami, bo w ten sposób łatwiej było mi formułować plan. Opuściłam dłonie wzdłuż ciała i znowu na nich spojrzałam.
— Zaczniemy od transportu do skrzydła. — Razem z Aidenem szybkim krokiem poszliśmy do skrzydła. W tym czasie zadzwoniłam do Tony'ego. Miał być za około pięć minut. Cieszyłam się, że nie skwitował mojego telefonu żadną irytującą uwagą. Może rozumiał powagę sytuacji? Znając mój charakter, gdyby Stark mnie zdenerwował, sama próbowałabym usunąć pocisk i wyszłoby z tego gorsze bagno niż było na początku. Dotarliśmy w ciągu dwóch minut do sali medycznej. Aiden położył Ross'a na łóżku, a po minucie wpadł Stark, w biegu zrzucając marynarkę.
— Co mamy? — zapytał rzeczowo. Musiałam przyznać, że akurat to w nim lubiłam. Konkrety, żeby ogarnąć chaos i panikę. Rzadko kiedy nie wiedział co robić, ale nigdy nie wiedziałam skąd mu się to bierze. Duża wiedza? Wrodzony spokój? Brak powagi na co dzień? A może dobre kombinowanie i szybkie myślenie? Brałam też pod uwagę opcję, że czasami jednak nie wiedział co robić i tylko udawał, że wie dla spokoju reszty.
— Rana postrzałowa w stopie — odpowiedziałam szybko. Nie umiałam powiedzieć żadnych szczegółów, niczego dokładnego, co mogłoby pomóc ojcu w zabiegu. Zorientowałam się, że nie zastosowałam się do żadnej z zasad działania.
— Dobra. Wynocha wszyscy! — zarządził i podszedł do Rossa. Ostrożnie zdjął buta i rozciął skarpetki. Jego twarz wyrażała zimny spokój i precyzję. Nie mogłam określić po jego minie czy rana jest płytka, czy jednak będzie problematyczna.
— Ja zostaję — warknęłam stanowczo i chwyciłam dłoń Rossa. Chciałam być przy przyjacielu, mimo że domyślałam się, że Tony dla własnego spokoju podda go narkozie. To nie zmieniało faktu, że jego stan był moją winą.
— Ty wychodzisz stąd i to już. Będziesz mi tylko przeszkadzać i jęczeć, bo nie panujesz nad emocjami — warknął, ani na chwilę nie odwracając wzroku od stopy Rossa.
— Ja mogę się przydać. Znam się na tym trochę — powiedział Aiden, ale Stark wywrócił oczami.
— Nagle wszyscy mogą być przydatni. Oboje stąd wychodzicie. Bez dyskusji. Czas tyka. — Stark wypchnął nas za drzwi i zamknął je. Przypadłam do nich, chcąc je otworzyć. Waliłam w nie i ciągle krzyczałam imię przyjaciela.
— Ross! Ross! Ross! Błagam, Ross! — krzyczałam przez łzy. Wyłam jak głupia i sama nie wiedziałam dlaczego. Oboje odnosiliśmy już poważniejsze obrażenia, ale żadne z nas nigdy nia panikowało tak jak ja dzisiaj. Oczywiście, że ta druga strona zawsze się martwiła, ale nigdy nie zachowywała się jak zrozpaczona wariatka.
— Uspokój się. — Poczułam, że ktoś obraca mnie w swoją stronę i przytula do siebie. — Będzie dobrze. Zobaczysz — powiedział mi do ucha miękki, męski głos. Nie rejestrowałam nawet, kto był jego właścicielem.
— Postrzeliłam go! Jak ma być dobrze?! — zaczęłam się szarpać z tą osobą, kimkolwiek ona była.
— Uspokój się! Wyliże się! Stark mu pomoże! — Przytulił mnie mocniej, nie zważając na protesty. Dopiero wtedy mój mózg rozpoznał głos Aidena.
— Jak coś mu się stanie, to sama się postrzelę — mruknęłam, ale powoli się uspokajałam, wtulając się w pierś chłopaka.
— No ty chyba żartujesz. — Odsunął mnie i popatrzył jak na idiotkę. — On nie umiera. Postrzeliłaś go w stopę. Stark to wyciągnie i wszystko będzie okej. — Znowu mnie przytulił. Tym razem ja również wtuliłam się w niego bez żadnych przytyków czy protestów, pozwalając na to, żeby przy nim sukcesywnie się uspokajać. Po chwili drzwi otworzyły się z rozmachem, a ze środka wypełzł Stark. Chłopak od razu odsunął się ode mnie. Nie dziwiłam mu się. W końcu on był ten zły, a ja ta dobra. Czasami miałam wrażenie, że było inaczej. Dzięki niemu Tony nie musiał wzywać Clinta czy Nataszy, żeby mnie stąd zabrali.
— Usunąłem pocisk, zszyłem ranę. Chłopak będzie żył. Póki co, wybudza się. Możecie do niego wejść — oświadczył i poszedł w swoją stronę. Chwilę patrzyłam za nim, myśląc, co mogłabym mu powiedzieć, ale sylwetka ojca po chwili zniknęła z mojego pola widzenia, a podziękowania dalej były w rozsypce. Zrezygnowałam więc z tego pomysłu i popatrzyłam na Aidena.
— Chodź ze mną. Na pewno jest ci wdzięczny — powiedziałam, chociaż wcale nie o to mi chodziło. Po prostu nie miałam innego sposobu na powiedzenie mu, że chciałabym, żeby został ze mną jeszcze tę chwilę. Bałam się, że przy Rossie znowu się rozsypię, a Aiden był bezpieczną przystanią. W każdej chwili mógł przywrócić mnie na właściwe tory.
— Idź sama. W końcu to twój chłopak i myślę, że nie darzy mnie szczególną miłością — odpowiedział, wracając do maski tamtego "bad boya". Nie rozumiałam, skąd ta nagła zmiana. Zrobiłam coś nie tak?
— Nie rozumiem. To mój przyjaciel. — Uśmiechnęłam się lekko. — Chodź.
— Idź sama. Nie będę wam przeszkadzać. — Poszedł w swoją stronę, jakby nigdy nic. Zdezorientowana, zareagowałam dopiero po chwili i podbiegłam do niego, po czym przytuliłam go w geście podziękowania.
— Dziękuję — szepnęłam i puściłam go po krótkiej chwili. Pobiegłam do Rossa, nie wiedząc, jak dużo minęło czasu.
CZYTASZ
Nienawidzę Cię Stark! - KOREKTA✅
FanfictionAlexandra Stark jest siedemnastoletnią córką Tonego Starka, jednak nienawidzi ojca przez wspólną skomplikowaną przeszłość. W TRAKCIE KOREKTY! Korektor: GL Sztuka Pisania: @fumumvendere #63 w Fanfiction - 07.07.2021♥️ #93 w Fanfiction - 16 stycznia 2...