~*Von*~
Leżałem w łóżku Shivama i wzdychałem do sufitu. Nie miałem, co robić, a Berves nie chciał mojej pomocy. Całymi dniami siedziałem w pokoju władcy. Za każdym razem, kiedy kładłem się spać wąchałem pościel, która była przesiąknięta zapachem demona.
Nagle rozległy się dwa długie ryki, które przypominało trąbienie. Przestraszyłem się.
Usłyszałem szybkie kroki, które zbliżały się do pokoju.
-Von, szybko! Shivam jedzie! - usłyszałem głos sprzątacza
Zerwałem się z łóżka i pobiegłem w dół. Przeskakiwałem po 3 schodki. Chciałem jak najszybciej go zobaczyć.
Stanąłem przy głównych drzwiach, które były otwarte.
~*Shivam*~
Kiedy wjeżdżaliśmy do miasta na ulice wyszli mieszkańcy. Cieszyli się, jak i przestraszyli. Pewnie przez to, że z wyglądu byłem w opłakanym stanie. Jednakże czułem się bardzo dobrze. Jedyne czego potrzebowałem to odpoczynku. Nie powiem, dziura w klatce piersiowej przeszkadzała mi. W związku z tym, najprawdopodobniej nie będę przez jakiś czas wychodził na zewnątrz i zajmował się ważnymi sprawami. Na ten czas Hakael i Nohagaal będą mnie zastępować.
Oczywiście to ja będę podejmował wszystkie decyzje.
Dojeżdżaliśmy do pałacu. Odmachiwałem i uśmiechałem się do zebranych demonów. W drzwiach zauważyłem Von'a.
Zszedłem z Ahera i podziękowałem armii, która później odjechała do siebie. Powoli kroczyłem w stronę głównego wejścia.
-Szefie, przecież nie miałeś się dać pokroić! - warknął oburzony sprzątacz
-Jestem w jednym kawałku, nie widzisz? - nigdy nie miałem poczucia humoru
-A ta dziura? Ręka? I pozostałe rany? - nie kończył
Spojrzałem na Von'a. Jego oczy napełniły się ciemnymi łzami. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Stanąłem w progu, poklepałem sprzątacza po ramieniu.
-Wracaj do pracy, bo Hakael znowu cię dopadnie – zaśmiałem się
-Nie chcę stracić ucha, idę! - udał się w głąb budynku
-Wróciłem – uśmiechnąłem się do chłopaka i poczochrałem go po głowie
Drzwi za nami zamknęły się z wielkim hukiem.
W końcu w domu, mogłem odetchnąć z ulgą. Ciężko westchnąłem i wdrapywałem się po schodach. Próbowałem unieść się w powietrzu za pomocą skrzydeł, jednak nic z tego.
-Um... może ci pomóc? - usłyszałem
-Jeśli chcesz możesz iść do gabinetu Tegela i przynieś jakieś bandaże czy coś – powiedziałem
-Dobrze! - szybko odpowiedział i pobiegł w stronę pokoju medycznego.
A ja wciąż mozolnie wchodziłem do góry. Nie miałem już sił w nogach.
Zmieniłem położenie i ciężko upadłem na swoje łóżko.
Jak miło...
Ktoś zapukał na drzwi. Kogo teraz wiatr przywiał?
-Wejść – odezwałem się
Do pokoju wszedł Nohagaal. Oparłem się łokciami i delikatnie uniosłem górną część ciała
"Ciężka walka, co" odezwał się i usiadł na fotelu przy biurku.
„Racja, nieźle mnie urządzili" burknąłem
„Co zamierzasz zrobić z aniołami?" zapytał
„No jak to co, niektórych zaciągnę do roboty, nieposłusznych zabiję, a zresztą coś wykombinuję. Weź sobie aniołów ile chcesz, masz duży wybór" odpowiedziałem
„Dzięki, skorzystam i wezmę parę. Użyłeś mojej broni...?" ciągnął rozmowę
„Ta" podrapałem się po głowie
Nagle do pokoju wbiegł Von z bandażami, opatrunkami i smarami. Na widok Nohagaala wycofał się. Jednym gestem pokazałem, iż może śmiało wchodzić.
„Widzę, że masz gościa." wstał i ominął chłopaka „Jak skończysz się leczyć przyjdź do mnie, możesz z nim" dotknął upadłego anioła
„Dobrze, zostań jeszcze przez jakiś czas, póki nie wydobrzeje" machnąłem ręką
Demon wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Ciekawe po co miałbym udać się do niego. Szczerze nie chciało mi się, jednakże mus to mus.
Dotknąłem miejsca, gdzie nie mam oka. Było ono przykryte włosami. Nikt nie widział, co jest pod spodem.
„Ugh... brzydzę się krwią, obym nie zemdlał" usłyszałem myśl upadłego anioła
Usiadł koło mnie i zaczął przebierać w opatrunkach.
-Nie musisz tego zawijać, jeśli się brzydzisz – przerwałem ciszę i odniosłem się
-Nie podnoś się! Znaczy... nie brzydzę się, tylko... boję – powiedział niezręcznie
-Możesz zawinąć mi skrzydła – podniosłem kąciki ust
Zabrałem się za opatrywanie ran na ciele. Do szybszego zagojenia mojej dziury w klatce piersiowej potrzebne było pióro cherubina lub upadłego anioła. Poprosiłem chłopaka, aby użyczył mi jedno ze swoich. Zgodził się.
Wyrwałem je delikatnie, jak tylko mogłem. Zmiażdżyłem je ta, aby powstał z niego proszek. Zmieszałem je jedną z maści i nasmarowałem głębokie skaleczenie. Paroma zwinnymi ruchami owinąłem się bandażami.
Upadły anioł również skończył opatrywać moje skrzydła.
Kątem oka zauważyłem, iż chłopak również miał niegroźne skaleczenie w okolicy żeber.
-Co ci się stało? - pokazałem na rozcięcie
-A to... przewróciłem się – odpowiedział zakrywając je ręką
-Przybliż się – rozkazałem
Położyłem dłoń na skazie. Z draśnięcia zaczął unosić się biały dym, typowy dla upadłych aniołów. W mgnieniu oka rana zniknęła.
Moja umiejętność uleczania miała swoje plusy, jak i minusy. Mogłem wyleczyć bardzo duże skaleczenia w całości. Jednakże działało to na innych. Sam na sobie nie mogłem tego zastosować. Tak jak przed przybyciem Malerisa, zamaskowałem wszystkie uszkodzenia ciała. Na właścicielu ta moc nie działała w stu procentach. Tu właśnie tkwił haczyk.
Wytłumaczyłem wszystko chłopakowi. Był zadowolony, ponieważ dowiedział się co nieco o moich umiejętnościach.
Przeważnie miasto tętni życiem, jednak nastaje taki moment w „dniu", kiedy mieszkańcy odpoczywają i kładą się spać.
Właśnie przyszła ta pora, tak więc również postanowiłem się położyć. Chyba tego najbardziej potrzebowałem.
*~*~*~*~*~*~*~*~*
Dzisiaj tak krótko, a co mi tam
Raz może się zdarzyć ;)
Przez jakiś czas nie będzie rozdziałów, gdyż straciłam moją, jakże pisarską wenę.
Nie mam inspiracji...