*11*

4.3K 223 8
                                    

- No i co ja mam teraz z tobą zrobić, mała?

Głos Jima przeniknął przez moją skórę, krew i wszystko inne i dotarł do samego szpiku kości. Zadrżałam, bo uświadomiłam sobie, że jesteśmy sami w jednym małym samochodzie. Zaczynałam się bać. To zaskakujące, że po tylu latach wciąż czuję strach, prawie za każdym razem, kiedy zostaje z nim sama. Tak samo jest z moim ojcem. 

- Ja przepraszam. Nie chciałam nic sobie zrobić - zaczęłam się tłumaczyć. Miałam nadzieję, że to pomoże. - Po prostu przypadkiem chyba trochę naruszyłam nadgarstek i... - westchnęłam i zrezygnowałam. Jeśli miał mnie uderzyć i tak to zrobi. Jego decyzje w tej chwili nie zależą od mojego gadania. - Dokąd jedziemy?

Mężczyzna strąbił okropnie kobietę przed nami. Nie wiem nawet dlaczego.

- Do szpitala - odpowiedział. Ulżyło mi trochę. Może nie będzie tak fatalnie, jak sądziłam. - Twój ojciec nie był zachwycony, kiedy mu to oznajmiłem, ale nie mam zamiaru mieć potem problemów ani żadnych nauczycieli na głowie.

Nie odezwał się już przez resztę drogi, czyli jakieś 30 minut. Szpital był kawałek od nas, ale na mieście były korki, więc jechaliśmy dłużej niż zazwyczaj. Przyjemnie było bez krzyków i wyzwisk, jednak zaniepokoiło mnie jego milczenie. Zwykle coś mówił. Może nie dużo, ale zawsze coś: sprośne i obleśnie komentarze, chamskie uwagi, wyzwiska. Tym razem był zbyt cichy, lecz nie miałam najmniejszego zamiaru wypytywać, dlaczego. Wolałam się nie narażać.

- Wysiadaj - mruknął, gdy w końcu dojechaliśmy. - Szybko.

Starałam się zignorować zawroty głowy i dzielnie iść za nim. Przytrzymywałam się każdego drzewa na parkingu i każdej barierki, gdy wspinaliśmy się na trzecie piętro w szpitalu. Nie przewróciłam się ani razu. Nawet nie potknęłam. W dodatku całą wizytę utrzymywałam się przytomną i jestem pewna, że zachowywałam się tak, że nikt nie zorientował się jak źle się czuję. Choć może powinnam. Może wtedy zostawiliby mnie w szpitalu na kilka dni. Miałabym trochę spokoju, odpoczynku. Ale, gdy już wróciłabym do domu ukaraliby mnie za słabość. Ojciec byłby wściekły i stwierdziłby, że robię z siebie ofiarę losu, a Jim pewnie by go poparł albo wymyślił kolejną kreatywną karę. Czasami myślę, że nigdy nie skończą mu się pomysły.

Po czterdziestu minutach byłam już w gabinecie lekarza, czekając na jego ocenę prześwietlenia. Oglądał uważnie zdjęcie rentgenowskie. Jego mina na początku nie mówiła mi zupełnie nic. Potem zorientowałam się, że coś jest nie tak. Potarł ręką czoło i odłożył wyniki na biurko.

- Niestety nie mam dobrych informacji - rozpoczął bardzo poważnie. - Nastąpiło u panienki ułamanie kawałka kości łódeczkowatej, jednej z kości nadgarstka. Konieczny będzie zabieg.

Zabieg?! Nie. To nie może być realne. Przecież nie boli mnie aż tak bardzo. Nie mogę mieć żadnej operacji. Nie dam rady! Nie będę potrafiła z unieruchomioną ręką tak sprawnie gotować, prać sprzątać... Jim będzie chodził jeszcze bardziej zdenerwowany niż zazwyczaj. To nie przejdzie. Nie mogę mieć zabiegu. To wszystko tylko bardziej skomplikuje i utrudni.

Jim zacisnął mocno szczękę. Porządnie się zdenerwował. Pewnie myślał o tym ile kłopotów znów mu przysporzyłam. Nie chciałam. Naprawdę nie chciałam.

- Kiedy... no wie pan, odbędzie się ten cały zabieg - spytał, starając się brzmieć spokojnie.

- Cóż.. - Doktor spojrzał na komputer i kliknął kilka razy. - Ciężko stwierdzić. Najbliższe terminy są...

Jim wyciągnął nagle kopertę. Rzucił ją przed starego mężczyznę, założył ręce na piersi i czekał. Wyglądał na pewnego siebie i dumnego. Nikt nie śmiałby się mu sprzeciwić. Lekarz przez chwile był zdezorientowany. Zaraz potem otrząsnął się i ostrożnie zajrzał do koperty. Zamknął ją i schował do szuflady.

Nie jesteś sam(a)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz