Następnego dnia nie chcę wychodzić z łóżka, bo każdy najmniejszy ruch wywołuje okropny ból. Zastanawiam się nawet czy nie zostać w domu, ale uznaję, że Jim zrobiłby z tego ogromną aferę. Wstaję więc, szybko pakuję książki do plecaka, zabieram ze sobą ubrania i kosmetyki i idę do łazienki. Biorę szybki prysznic, bo woda jest za zimna, żeby siedzieć tam dłużej. Zakładam jeansy, a potem wciągam na siebie golf. Mam nadzieję, że zakryje on malinki i całe szczęście tak się dzieje. Nakładam na twarz tak dużo makijażu jak jeszcze chyba nigdy. Chcę zamaskować w ten sposób wszystkie siniaki i zaczerwienienia, jakie powstały wczoraj. Używam dużo błyszczyka, bo nadal czuję usta Jima, ale dziś jest już lepiej. Wczoraj pomyślałam o tym tylko kilka razy i za każdym z nich miałam mdłości. Dwa razy zwymiotowałam, ale to niczego nie zmieniło. Dlatego dziś zamiast przypominać sobie to obrzydzenie, przywołuję w myślach pocałunek Alexa. Mało tego, do momentu w którym uświadamiam sobie, że postąpiłam słusznie, żałuję, że zakazałam mu mnie całować. W każdym razie, wspomnienie pocałunku z Alexem w pewnym sensie osłabia uczucie wstrętu po dotyku ust Jima.
Idę na kuchni, ale nie liczę na cud, żeby się nie rozczarować. Tak jak sądziłam, w lodówce na mojej półce nie ma zupełnie nic w szafce też. Od wczorajszego lunchu nic nie jadłam i zaczynam robić się głodna. Mam mało czasu do autobusu, więc wkładam buty i kurtkę i wybiegam z domu. W samą porę, bo autobus właśnie podjeżdża na przystanek. Siadam na pierwszym wolnym siedzeniu i wyciągam z kieszeni małą, już lekko pomiętą kartkę z trzema prostymi zdaniami. Potem otwieram plecak i piórnik i wyciągam też jedyny działający długopis jaki mam. Pociągam za mały plastikowy uchwyt i patrzę na kolejne zdania napisane tym samym stylem. Przenoszę wzrok z jednego kawałku papieru na drugi i w tym starym miejskim autobusie podejmuję jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu. Chcę, żeby Alex mi pomógł. Nie chcę już tak żyć. Nie chcę tylko zapominać o koszmarze na kilka godzin, tak jak to się dzieję, gdy jestem z przyjaciółmi. Pragnę się wyrwać z tego horroru. I w jakiś absurdalny sposób ufam Alexowi i wierzę, że mi pomoże. Chcę w to wierzyć.
Droga do szkoły upływa tym razem dwa razy szybciej. Chowam długopis do piórnika, ale karteczkę, którą dostałam wczoraj nadal trzymam w dłoni i nie mam zamiaru jej puścić. Pierwszy raz w życiu jestem tak pełna wiary i uśmiech sam ciśnie mi się na usta.
Staję przed klasą i nie mam czasu nawet wyciągnąć zeszytu, bo słyszę głos Lindsay.
- Iz! Zi! Zi!
Odkręcam się w jej stronę i widzę, że przepycha się między ludźmi, osłaniając dłonią różę. Dostrzegam też, że kiedy jest już prawie przy mnie wyciąga rękę. Szybko orientuję się, że chce mnie wyciągnąć z tłumu, więc zanim ma szanse mnie dotknąć, sama idę w bardziej ustronne miejsce. Jestem pewna, że Liz idzie za mną, bo cały czas słyszę jak warczy na ludzi.
- Uważaj, kretynie! - syczy. - Połamiesz mi róże!
Chichoczę pod nosem i zatrzymuję się za rogiem, na korytarzu, który prowadzi do gabinetu dyrektora, sekretariatu i innych tego typu dziwnych pomieszczeń. Lindsay staje naprzeciwko mnie, sprawdza czy z kwiatem jest wszystko w porządku, a później uśmiecha się tak szeroko, że mogę policzyć jej zęby.
- Opowiadaj - zachęcam ją. Wiem, że coś rozsadza ją od środka i koniecznie musi mi to powiedzieć.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe, bo przysięgam, że nie zrobiłam bym nic, co mogłoby popsuć wam relacje, gdybyście byli razem, ale nie jesteście. W dodatku rozmawiałyśmy ostatnio o tym i powiedziałaś, że chcesz się z nim tylko przyjaźnić. Z nim też rozmawiałam i powiedział o tobie to samo, co ty o nim, więc pomyślałam, że wszystko będzie okej jeśli trochę do niego... no wiesz, zaczęłam z nim flirtować, ale nie musiałam się wysilać, bo on też się starał zwrócić na siebie moją uwagę. - Słowa wydobywają się z jej ust w prędkością światła. Domyśliłam się, o kogo jej chodzi już po pierwszych dwóch zdaniach. Już od dawna czułam, że ze sobą kręcą! Pasują do siebie. - Dziś rano podjechał samochodem pod mój dom i w zasadzie spodziewałam się tego, bo wczoraj, po tym jak odprowadził cię na przystanek, rozmawialiśmy całą godzinę i wspomniał o tym, że chce dziś ze mną przyjechać do szkoły. Ale wiesz co? Dał mi różę! Taką najprawdziwszą, pachnącą różę! Może to banalne, ale kocham róże. Nawet etui na telefonie mam w róże! Wprawdzie czarne, ale to przecież nadal róże. Nie wiem skąd wytrzasnął tego kwiatka, ale jest końcówka października, a róża pachnie jakby była już wiosna! Chcesz powąchać? Masz.
CZYTASZ
Nie jesteś sam(a)
RomanceCzasem życie wzmaga od ciebie więcej niż jesteś w stanie udźwignąć. Izzy coś o tym wie. Koszmar, rozgrywający się w jej domu odciska coraz większe piętno na jej psychice. Mimo to dziewczyna świetnie radzi sobie z życiem towarzyskim. Kiedyś jednak co...