- Ale dla nas to nie jest żaden problem! - zapewnia Tony.
Wszyscy troje stwierdzili, że odprowadzą mnie na przystanek. Zaprotestowałam, bo nie chciałam, żeby marnowali czas na coś takiego, ale powiedzieli, że i tak mają go dużo. Uparli się, więc nie pozostaje mi nic innego, a zgodzić się. Choć myślę, że nawet jeśli powiedziałabym stanowcze 'nie' i tak zrobiliby to co chcą.
- W porządku - wzdycham teatralnie. Muszę dodawać takie szczegóły do swojego zachowania, bo Lindsay chyba zaczyna się niepokoić i nadmiernie mną interesować. - W takim razie chodźmy.
Zakładając kurtkę, zerkam ukradkiem na Alexa. Nadal siedzi tu ze swoim kumplem. Mam mieszane uczucia, co do jego pomocy, ale wiem, że jej potrzebuję. Nie dam rady sama, Jestem słaba. Zbyt słaba, żeby poradzić sobie sama. Nie chcę go wykorzystywać, dlatego odpłacę muszę. Przysięgam, że zrobię wszystko, żeby zwrócić mu ten cały czas, który mi poświęci.
Mike płaci i wychodzimy. Chcę tam wrócić. Wolałabym spędzić tam więcej czasu. Dawno nie byłam na pizzy. Prawdę mówiąc, w ogóle dawno z nikim nie wychodziłam. Brakowało mi tego.
- Myślicie, że jak zbajeruje trzy laski na jednej imprezie, a one się o tym dowiedzą, będą złe? - rzuca Mike.
Często ma tak głupie pytania, ale Tony najwyraźniej wziął to na poważnie, bo wdaje się z blondynem w poważną dyskusję. Lindsay niezbyt się to podoba. Przekręca oczami i przechodzi bliżej mnie. Uśmiecha się miło. Wygląda teraz jak namalowana. Jest śliczna. Zazdroszczę jej tego. Lekki wiatr rozwiewa jej włosy i pierwszy raz widzę kogoś kto wygląda dokładnie tak jak w reklamach. Zupełnie jakby wiatr, mierzwiący włosy tylko dodawał jej uroku.
- Iz, mamy problem - zaczyna ostrożnie. Natychmiast przekręcam głowę znów w jej stronę. Ma zmartwioną minę. - Nie mogę zabrać cię do siebie w czwartek. Przyjeżdżają goście z dzieciakami i muszę się nimi zająć. Ale możesz przyjść w piątek! Jeśli rodzice ci pozwolą zostaniesz też na sobotę i wrócisz w niedziele do domu, albo nawet w poniedziałek! Spędziłabyś u mnie cały weekend! Byłoby świetnie. W sobotę zaprosiłybyśmy chłopaków, albo wszyscy pójdziemy do kino!
Liz włączyła najwyraźniej tryb gaduły. Nie mam pojęcia jak ją teraz zatrzymać. Próbuję się wtrącić, ale to na nic. Zerkam zmieszana na chłopaków. Mike podłapuje moje spojrzenia i szybko orientuje się o co mi chodzi. Kręci głową i lekko uderza Lindsay w plecy.
- Bierz czasem oddech - rzuca. - I ogarnij się, bo nie mogę się skupić na rozmowie z twoim więźniem.
Posyłam mu wdzięczne spojrzenie w zamian za to, że nie wydał, że to mi przeszkadzało trajkotanie dziewczyny. Nie zauważa tego, bo dostaje w głowę od Tony'ego i Lindsay za użycie słowa "więzień". Musiał dostać dość mocno, a mimo to śmieje się, rozcierając obolałe miejsce. Szatynka kręci tylko głową i odwraca się w moją stronę.
- To jak będzie? - pyta.
- Zapytam taty - mówię.
Nie wygląda na przekonaną, co do mojej prawdomówności, więc uśmiecham się najszerzej jak potrafię. Działa. Liz przytula mnie w przypływie radości. Czuję się miło. Naprawdę miło. Niestety dziewczyna szybko się odsuwa, by złapać za rękę Tony'ego. Robię kilka dłuższych kroków, żeby się z nimi zrównać. Już prawie jesteśmy na przystanku.
- Myślicie, że jutro też skrócą nam lekcje? - pyta Mike.
- Myślę, że nie - odpowiadam.
- Ja też - przyłącza się szatynka.
Chodnik bardzo się zwęża, więc przechodzimy przez niego jedno za drugim. Potem znów się zrównujemy i wznawiamy rozmowę.
- Szkoda - mruczy Mike. - Chłopaki przygotowali już trochę procentów i pomyślałem, że moglibyśmy spróbować kilku specjałów już jutro.

CZYTASZ
Nie jesteś sam(a)
RomanceCzasem życie wzmaga od ciebie więcej niż jesteś w stanie udźwignąć. Izzy coś o tym wie. Koszmar, rozgrywający się w jej domu odciska coraz większe piętno na jej psychice. Mimo to dziewczyna świetnie radzi sobie z życiem towarzyskim. Kiedyś jednak co...