Rozdział 7 - Młodość (część 5)

23 5 2
                                    

– Jakie to było zajebiste. Ja chcę jeszcze raz! – Limo nie zdołał usiedzieć w miejscu. Przywoływał w pamięci realnie odwzorowaną siłę rażenia: pocisków odłamkowo burzących i przeciwpancernych, rakiet relacji powietrze–ziemia AIM-120 i AIM-9, oraz działek M61 Vulcan. – Możemy to zrobić jeszcze raz? – praktycznie błagał. 

– Limo się podobało, a jak reszta? – zapytał Franek, szczęśliwy z efektów własnej kreatywności.

– Ciekawa masakra, przez samą walką. Co tam się właściwie stało? Nie ogarniam. – Karol szukał wyjaśnienia i choć domyślał się pewnych detali, to całość była zamglona. 

– Zatrzymałem czas... – pochwalił się. 

Niespodziewanie przez pomieszczenie przetoczył się bełkot Roberta. Przewodniczący siedział przed Frankiem i nie poruszał ustami, a jednak licealista słyszał, jak mówi.

– Franek, ty cwelu, ujebałeś mi spodnie.– Z każdą sekundą słowa nabierały mocy. – Zbełtałeś się na moje spodnie. – Słyszał je coraz wyraźniej, aż wrócił świadomością do rzeczywistości. Wszędzie unosił się smród wymiocin, moczu i stęchlizny.

A jednak odpłynąłem – przyznał z trudem. Poczuł wtedy smak przetrawionych chipsów oraz wódki. Dopiero po kilku sekundach odzyskał ostrość widzenia. Baron, wściekły jak pies, warczał: – Obrzygałeś mnie, idioto! To były nowiutkie spodnie! 

– Co się dzieje? – zapytał zachrypniętym głosem. 

– Stary, odpieprzałeś niezłe cyrki – odezwał się Karol, zapijając suchość napojem gazowanym. – Wszystko się nagrało. Stary, jesteś gwiazdą wieczoru. Ten taniec nago rozwalił system. – Franek dopiero po chwili spostrzegł, że jest rozebrany do zera, przykryty jedynie kawałkiem kartonu. W tle leciał skoczny kawałek. 

– O, kurwa! – skwitował, rzucając się na ubrania jak lew na upatrzoną ofiarę. Gdy tylko się ubrał i odetchnął świeżym jesiennym powietrzem, zorientował się, która jest godzina. – Ja jebię, już po 21. Zajebiście. – Złapał się za głowę, czując pulsację w kilku miejscach. Powoli odzyskiwał kontrolę nad własnym ciałem, dlatego postanowił zadzwonić do matki. Wybrał numer i po kilku sygnałach usłyszał cieniutki głosik Alicji. 

– Tak? 

– Mama, cześć – powiedział, chrząkając po każdym słowie. Dobre dziesięć sekund zastanawiał się jak usprawiedliwić fakty, kiedy kobieta zapytała. 

 Franeczku? Gdzie ty jesteś? – Rano mówiłem, że idę do Karola. Trzeba to pociągnąć.

 Słuchaj, jestem u Karola i właśnie dzwonię, bo chciałem u niego zostać na noc. – Ucieszony oczywistą wymówką, spojrzał na księżyc, wynurzający się ze szczeliny w dachu. 

– A co na to jego rodzice? 

– Nie mają nic przeciwko – skłamał, odchodząc kawałek dalej z powodu hałasów w biurze. 

– No dobrze, a co z tym wyjazdem do Warszawy? 

– Co z nim? – Franek nie wyczuwał w takim rozwoju sprawy niczego nienormalnego. 

– Wstaniesz jutro na autobus? 

– Tak mamo, spokojnie, poradzę sobie. – Zapewniał ją, próbując uwierzyć we własne słowa. 

– Może zrobię ci jakieś kanapki? 

– No nie wiem. Zjemy pewnie coś na miejscu. Tak myślę. Nie kłopocz się, dam sobie radę. 

– Ubrania naszykowałeś na weekend? Jedziecie na kilka dni, weź bieliznę na zmianę. Spakuj sobie coś ciepłego. 

– Dobrze mamo, nie zapomnę. – Oznajmił znużony litanią. 

– To jakbyśmy się rano nie widzieli, to szczęśliwej i spokojnej drogi. Pozdrów Anastazję od nas i nie zapomnij zadzwonić jak dojedziecie. – Po krótkiej pauzie dodała: – Tata jeszcze mówi, żebyście uważali tam na miejscu.

– Dobrze mamo, dzięki. Spokojnej nocy – powiedział, masując sobie skronie palcami. 

– Dobranoc, Franeczku. 

Gdy tylko się rozłączył, Robert, szturchając go w bark, zapytał: 

– Do kogo dzwoniłeś? 

– Do matki. Mam całą noc wolną – przyznał niepewnie, czując wyrzuty sumienia po kłamstwie, jakie zaaplikował Alicji. 

– No to git – krzyknął Robert pozytywnie uniesiony. – Alkohol się skończył, trzeba skoczyć po więcej. Jak się sprężymy to zdążymy do monopolowego przed zamknięciem. 

– Wy chcecie jeszcze pić? – zapytał zaskoczony niekorzystnym rozwojem sytuacji. 

No, a co, w końcu dzień bicia rekordów. Stary, idziemy na całość. 

Na tym rozmowa się skończyła, bo Robert zawołał resztę grupy i po chwili wszyscy szli w kierunku sklepu. Starzec zaskoczony i zadowolony sprzedał procenty nieletnim, licząc zarobione na tym interesie pieniądze. Po półgodzinnej wędrówce siedzieli na kanapie, wpatrując się w dwa litry wódki, kilkanaście browarów, trzy duże kartony soku porzeczkowego, pięć paczek paluszków, pokaźną reklamówkę chipsów i cztery rodzinne opakowania delicji. Nie było mowy o urwaniu się z imprezy przedwcześnie. 

Anastazja mnie zabije.

Długo wzbraniał się przed piciem. W końcu jednak poddał się pokusie i ponownie wypełnił usta smakiem piwa. Nie miał zamiaru się śpieszyć. Już i tak odpuścił. Odrzucił od siebie zbędne myśli o jutrzejszym dniu, rozkoszując się chwilą. 

Wir zabawy porwał ich do reszty, przez co przekroczyli racjonalną granicę spożycia alkoholu. Franek odpłynął najbardziej. Już nie było wstępnych anomalii w postaci zwierząt biegających po ścianach. Chłopak natychmiast przekroczył próg, wkraczając w ramy nowego, ale dobrze znanego mu świata. Krainy snu.     

Wyrok NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz