Rozdział 10 - Ironia losu (część 1)

22 2 0
                                    

Jak na ironię przystało, będzie ona dość nieprzewidywalna i nagła, lekko frustrująca, ale nade wszystko oczywista. Nie powstała samoistnie. Jest raczej wynikiem zdarzeń, kłębowiskiem elementarnych zjawisk, składających się na sumę. 

Anastazja była nieporównywalnie piękna. Skala zaczęła przekraczać już jakiekolwiek granice, przez co Franek mógł ją otwarcie ubóstwiać. Leżeli w objęciach, przeniknięci wonią własnych ciał. Ona miękka i delikatna niczym płatek róży, on dostatecznie subtelny, aby jej nie poranić.

Trwali w tym swoim cudownym stanie, czerpiąc z niego pełnymi garściami. Przez chwilę Franek gładził dziewczynę po skroni, odgarniając kosmyk grzywki. – Taka spokojna – pomyślał wpatrzony w jej twarz. 

Dziewczyna zaspokajała wszystkie jego najdrobniejsze zachcianki. Stała się pełnią poszukiwań. Nasyceniem wiecznego pragnienia i ukojeniem niekończącej się podróży. Nagle przebudziła się. Uśmiechnęła. Jej uśmiech był dla niego powodem ekstazy. Radością i sensem życia. Nie potrafił myśleć już o niczym innym, jak tylko o jej znakomitości. 

Za oknem słońce rozsiewało już swoje promienie. Ludzie powoli budzili się do życia, do codzienności, którą zakochani mieli już dawno za sobą. Dla nich nie było przemijania, ale nieskończona rozkosz, wieczna przygoda. Na placu powoli rozwijały się stragany, sklepy otwierały swe drzwi na oścież. Dało się słyszeć hałas kół na nawierzchni i warkot silników. Franek i Anastazja, wbrew temu, co działo się na zewnątrz, rejestrowali jedynie częstotliwość namiętności, podniecenia i euforii. 

– Zjemy coś? – szepnęła. 

– Jasne! – odparł z entuzjazmem. – Na co masz ochotę? Może coś lekkiego, kuchnia francuska? Złocisty rogalik z odrobiną powideł, do tego jakieś wyważone latte i na deser odrobina soczystych truskawek. 

– Mhm. Kuszące, mów dalej – zamruczała. 

– Włoskie śniadanie, więcej potraw strączkowych albo greckie, jakieś przysmaki morza lub sałatka z owoców egzotycznych. – Na myśl o małżach wyraźnie się wzdrygnęła, choć pomysł z owocami wpadł jej w ucho. Kontynuował: – Chyba, że Milady ma jakieś życzenia zawarte w kulturze Bliskiego Wschodu. – Spodobał jej się ten tytuł i sposób, w jaki go wypowiedział. – Widzę, że wyraźnie kultura japońska przypadła panience do gustu. 

– Japońska? – Roześmiała się. 

– Wyglądałaby Milady wspaniale w kwiecistym kimonie. 

– Tak? – Spojrzała na niego, udając nadąsaną. Nagle jej brwi drgnęły. Wpadła na wspaniały pomysł, którym musiała się podzielić ze swoim ukochanym. Jej twarz momentalnie stała się paletą radości. – Co ty na to, mój Romeo, abyśmy zjedli śniadanie na mieście? Jestem tak rozpalona, że mogłabym wyjść na zewnątrz bez ubrań. 

– Byłbym szalenie zazdrosny o wszystkie spojrzenia. Nie wiem czy pozwoliłbym komukolwiek bestialsko molestować cię wzrokiem. 

– Ty mój zazdrośniku! 

Pocałowali się jeszcze kilka tysięcy razy przed wyjściem, ale w końcu udało im się wskoczyć w ubrania. Wydawało się, że nic nie może wyprowadzić ich ze wspaniałego błogostanu. 

A jednak. 

Na chodniku, przed wejściem do kamienicy, czekała jasnowłosa piękność, rozglądając się po placu i maszerujących przechodniach. Wyraźnie na kogoś czekała. Wtedy właśnie w granicę jej świadomości wkroczyła zakochana para. Anastazja dostrzegłszy albinoskę zdębiała. Cały poziom jej euforii ulotnił się, zmuszając usta do grymasu. 

Wyrok NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz