Na polecenie Franka jasnowłosa uwolniła tajemnicę 10 lipca. Zmysły zalała czerń, pełna wrogości i smutku.
Negus obudził się w domu rodzinnym w swoim pokoju. Była to jedna z tych ponurych lipcowych niedziel, lecz przypominała bardziej końcówkę jesieni niż środek lata. Zerwał się do pionu niesiony fascynacją. Wyjrzał przez okno na ogród zabarwiony listopadowymi zwiastunami nadchodzącej zimy. Miał wrażenie, jakby był w obcym domu. Jego łóżko stało w rogu, tak jak wcześniej, biurko pod oknem. Szafa tkwiła samotnie gdzieś po przeciwległej stronie. Układ mebli pozostawał bez zmian, ale ich wygląd się zmienił. Drewno rozpadało się od samego patrzenia, przeżarte przez korniki. Ściany przypominały wielką plantację grzybów. Dywan fermę bakterii wszelakiego rodzaju. Przejście po nim bez obrzęku stopy graniczyło z cudem.
Dom ze wspaniałego nowatorskiego designu przekształcił się w kompletną ruderę. Franek mieszkał w pustostanie. W głębi duszy marzył o normalności, stabilizacji i życiu na poziomie, jednak prawdy nie mógł oszukać. Zdołał się z nią pogodzić. Przyzwyczaił się do ciężkich warunków, zimnej wody i zapachu przywołującego na myśl wnętrze śmietnika.
Zamyślony wsłuchał się w dźwięki tej ruiny nazwanej domem. Krople deszczu dudniły o popękane szyby. Chłodne powietrze przedzierało się przez szczeliny, wyjąc złowrogo. Miał wrażenie, że przez posiadłość przelatują dusze zmarłych. Tak jakby fundamenty postawiono na szamańskim cmentarzu.
Wyjrzał za okno, na podwórze. Wyblakłe liście wirowały na wietrze niczym baletnice. Deszcz tańczył w parze ze śniegiem. Na zewnątrz było dżdżyście. Niewątpliwie zbliżała się zima.
W głowie nastolatka ta fraza istniała jednocześnie jako fakt i mit. Miał świadomość, że niedługo śnieg przykryje okolicę. Z drugiej jednak strony pojmował absurdalność własnych myśli. Przecież wspomnienie dotyczyło 10 lipca. Ta kolizja skłoniła go do refleksji... jednak przerwał ją, bo zainteresował się przedmiotem znajdującym się na biurku.
Chwycił paczkę zapałek. Wysunął tekturową szufladkę, doliczając się dwóch cienkich patyczków. Zaabsorbował się nimi do tego stopnia, że nie zauważył jak jego pokój wraca do poprzedniego designu.
Chętny rozwikłać zagadkę pochodzenia zapałek, zszedł do kuchni. Cisza przeszywana stuknięciami zegara rozchodziła się po pokojach niczym syrena oznaczająca rozpoczęcie wojny. Była dla niego zaledwie cieniem chowającym się w rytmie jego kroków. Nikłym dudnieniem, zbyt wątłym, aby wybudzić go z transu poranka. Rzucił zapałki na stół. Ospałym ruchem zbliżył się do lodówki. Chwycił za rączkę, zaglądając do środka.
***
Zabijasz, patroszysz i jesz, aż w pewnym momencie zostajesz zjedzony. Franek przedłużył ciągłość tego schematu, wyjmując szynkę, ser i jakieś warzywo. Dalej wyrwał chleb z otchłani szafki pod blatem. Niezdarnie posmarował jedną kromkę masłem i włożył swoje dzieło do ust. Konsumując śniadanie, przemyślał dręczący go od rana dylemat.
Czy dzień wcześniej był upał, czy może jesienny ziąb i szarość? Przyroda wskazywała na zbliżającą się zimę, kalendarz i termometr na lipcowy skwar. I komu miał uwierzyć? Żadna z opcji nie była wykluczona, a jednak jakoś bardziej wierzył w końcówkę jesieni. Przyjął, że właśnie taka jest prawidłowa odpowiedź i taką zaakceptował, przez co letni poranek zamienił się w październikowy mrok. Wraz z nim mieszkanie przyjęło formę ruiny.
Z trudem przełknął materię. Posiłek zalał wodą z kranu, aż skupisko martwego mięsa i fermentującego nabiału wylądowało na dnie żołądka. Wtedy spojrzał na zegar ścienny. Zbliżała się godzina dwunasta i pojawiła się kolejna rozterka.
CZYTASZ
Wyrok Nocy
Science FictionZnasz bajeczkę o złotej rybce, która spełnia trzy życzenia? A co gdyby przekroczyć limit. Okłamać los i posiąść moc wszystkich życzeń? Franek zyskuje taki dar. Może zrobić co chce, a mimo to nie unika problemów. Wręcz przeciwnie staje się ich katal...