Szliśmy w kierunku windy, a przed moimi oczami przechodzili ludzie ubrani w najdroższe garnitury i sukienki. Czułam się tutaj nieswojo, jakbym była intruzem. Jack starał się mnie jakoś zagadać, ponieważ najwidoczniej zauważył, że przesiąkałam dyskomfortem.
- Zanim wejdziemy do środka...- zaczął, zatrzymując się przed wielkimi drzwiami, na których było napisane "Harry Styles". Słyszałam o nim, ale niezbyt żeby cokolwiek o nim powiedzieć.-...nie zniechęcaj się tak szybko.
- Czemu miałabym?
- Harry ma dość... trudny charakter, ale da się z nim porozmawiać. Ma też słabość do alkoholu, więc musisz na niego uważać...
- Nie jestem jego mamą. Jeśli chce pić, niech pije, ale nie rozumiem po co mi ta wiadomość.
- Zaraz zrozumiesz. - westchnął, ciągnąc za klamkę. Nie wiem czego się obawiałam. Może tego jaka to miała być robota, a może tego jakim człowiekiem był Styles. - Cześć, Harry...
- Czy mówię do pani niewyraźnie?! - wrzasnął, pokazując do Jacka, aby ucichł. Ten tylko wpuścił mnie do środka i zamknął za sobą drzwi. Pokazał, żebym usiadła, a sam nalał nam wody do szklanki. W spokoju czekaliśmy, aż wysoki mężczyzna przestanie rozmawiać. - Widać ma pani za małe kompetencje, aby zrozumieć o co mi chodzi. Żegnam. - zakończył połączenie. - Cześć, Jack. Co to za dziewczyna?
- Um...
- To Indie. Poznałem ją w kwiaciarni, a teraz szuka pracy...
- Nie przyjmuję do firmy osób o niskich doświadczeniach. - wywróciłam oczami, ale nie mogłam się nie zgodzić. Co miałabym robić w takiej firmie? Podlewać kwiatki? O nie.
- Daj mi skończyć, może? - tym razem to Styles wywrócił oczami. - Nie chodzi mi o pracę w firmie. Straciłeś ostatnio pomoc domową i asystentkę, bo jesteś dupkiem i traktujesz wszystkich jak gówno, więc pomyślałem, że poszukam ci kogoś nowego. - o, super. Teraz mnie będzie traktował jak gówno.
- I ma to być ona?
- Tak, dokładnie. Jest młoda, więc nie będzie miała problemu z ruszaniem się, jak twoja poprzednia, stara gosposia. O kwiaty zadba ci doskonale, a ustalanie harmonogramu nie jest wielką sztuką. - popatrzył na mnie przez chwilę, ale szybko spuściłam wzrok.
- A co z twoją pracą?
- Um, wyrzucili mnie.
- Dlaczego? - zamrugałam i spojrzałam na niego. Miał surowy wyraz twarzy, włosy zaczesane do tyłu, średniej długości, ale bardziej krótkie. Idealnie dopasowany garnitur opinał jego ciało, a drogi zegarek na jego ręku świecił się z dużej odległości.
- Moja... moja pracodawczyni zmarła. Miała wylew i jej wnuk przyszedł i po prostu mnie zwolnił. Pewnie chce sprzedać tamto miejsce. - wzruszyłam ramionami, patrząc na niego obojętnie.
- Widzisz? Jest odpowiednia do tej pracy.
- Dobrze, niech będzie. Potrzebuję kogoś na raz, więc zgadzam się. Mogę zapewnić ci mieszkanie, dorobię ci klucze i podam adres...
- Co? W sensie, mam z tobą, panem mieszkać? - nie wiedziałam czy mogłam mu mówić na "ty", więc się poprawiłam. Byłam zaskoczona tym, co powiedział.
- A myślałaś, że co? Jako moja asystentka i pomoc domowa musisz być cały czas u mnie w apartamencie. - odparł jakby to było oczywiste.
- Oh, dobrze.
- Na maila wyślę ci mój obecny grafik i będziesz na bieżąco ustalać mi moje spotkania. Kwestia pieniędzy. Dwa tysiące dolarów na miesiąc, oczywiście, mieszkanie ci gwarantuję, więc o to się martwić nie musisz. Jack, załatw nową parę kluczy. - rzucił pęk kluczy w jego stronę, a ten kiwając głową, wyszedł. - Tutaj masz mój adres. Zadzwonię do portiera, aby na pewno cię wpuścił.
- Mam jeszcze jedno pytanie.
- Hm?
- Muszę się wyprowadzić ze swojego mieszkania, które i tak... nie jest już moje. Czy ktoś mógłby pomóc mi przenieść moje rzeczy?
- Jack jest do twojej dyspozycji. Chyba cię polubił. - mruknął, siadając na swoim czarnym fotelu.
- W porządku, to ja już pójdę.
- Gdzie?
- Co?
- Gdzie pójdziesz? Do domu nie masz jeszcze kluczy, a pracy też już nie masz. Gdzie chciałabyś iść? Możesz zostać tutaj i poukładać mój grafik na przyszły tydzień. - miał rację. Nie miałam gdzie iść.
Podał mi laptopa i pokazał mi wszystkie ramki. Trochę wytłumaczył, lecz dostał telefon i od razu się nim zajął. Dostałam listę jego spotkań i starałam się je wpisać tak, aby się nie pokrywały.
- Chodź, pójdziemy na obiad.
- Mogę tutaj zostać. Poza tym nie jestem głodna.
- Nie pójdziemy tutaj jeść. - powiedział, jakby mnie rozgryzł. Jedzenie wśród tych ludzi wywoływało u mnie mały stres. - Też nie lubię tych ludzi, ale nie mogę zwolnić wszystkich.
- W porządku. - wstałam ze swojego miejsca, odkładając laptopa obok. Wzięłam swoją kurtkę i jak posłuszny pies, szłam za nim. Wyglądałam jak mały pingwin, kiedy on przypominał pana i władcę wszystkiego. Niektórzy ludzie musieli się zwyczajnie z tym urodzić.
Zaprowadził mnie na parking, gdzie stało mnóstwo luksusowych aut. Jeden z nich należał do niego i widocznie się wyróżniał. Odgrodzone miejsce od reszty samochodów i własna tabliczka. Cóż.
- Spokojnie, nie bierz mnie za takiego egoistę. Moi rodzice i dwie siostry też tak mają. - cała rodzina zadufanych arogantów. No tak.
Weszłam do cieplutkiego wnętrza samochodu i bałam się nawet oprzeć o zagłówek. Wszystko wydawało się takie nierealne i drogie. Nie moja bajka.
Dojechaliśmy pod małą restaurację, która na pierwszy rzut oka nie wydawała się jakaś ekskluzywna. Styles przez całą drogę rozmawiał z kimś przez telefon, dlatego na szczęście nie byłam zmuszona, by z nim prowadzić konwersację.
- Co państwo sobie życzą? - od razu jak usiedliśmy, napadł nas kelner.
- Dwie sałatki z kurczakiem i sok pomarańczowy, świeżo wyciskany. Jesz mięso, prawda? - kiwnęłam głową na tak i obserwowałam oddalającego się blondyna. - Opowiedz coś o sobie. Skoro masz u mnie mieszkać, to muszę coś o tobie wiedzieć.
- Nazywam się Indie Denis. Mam dwadzieścia lat. Mieszkam w Nowym Jorku sama. Nie mam rodziny...
- Każdy ma jakąś rodzinę, nawet jakby była najokropniejsza, najohydniejsza prawda o nich.
- Nie mam rodziny, w porządku? - warknęłam, nie chcąc rozmawiać na ten temat.
- W porządku. - uniósł brew, popijając sok pomarańczowy. - Coś więcej?
- Pracowałam w kwiaciarni i nie jestem w czepku urodzona, więc nigdy nie było mnie stać na coś więcej niż lody śmietankowe. - uśmiechnęłam się smutno do kelnera, który podał mi jedzenie.
- Dobrze, w takim razie witaj w pracy, Indie.
- Mam pytanie.
- Tak?
- Czemu poprzednia gosposia i asystentka... straciły pracę?
- Jestem bardzo wymagający i nie lubię, kiedy ktoś mi się sprzeciwia. - mruknął poważnym, oschłym tonem. Oczywiście, mogłam się domyślić. W końcu wielcy biznesmeni zawsze musieli być tymi, którzy mają rację we wszystkim. Oj, Indie, w co ty się wpakowałaś.
CZYTASZ
You Are Jealous || h.s
FanfictionKiedy mieszkasz w Nowym Jorku wśród tych wielkich wieżowców i znanych osób, można stracić głowę. Chyba, że jesteś ze średniej półki. Wtedy nie musisz się przejmować całym tym chaosem. Jesteś szarą jednostką, która nie liczy się w wielkim świecie. I...