2

31.4K 1.1K 501
                                    

Szliśmy w kierunku windy, a przed moimi oczami przechodzili ludzie ubrani w najdroższe garnitury i sukienki. Czułam się tutaj nieswojo, jakbym była intruzem. Jack starał się mnie jakoś zagadać, ponieważ najwidoczniej zauważył, że przesiąkałam dyskomfortem.

- Zanim wejdziemy do środka...- zaczął, zatrzymując się przed wielkimi drzwiami, na których było napisane "Harry Styles". Słyszałam o nim, ale niezbyt żeby cokolwiek o nim powiedzieć.-...nie zniechęcaj się tak szybko.

- Czemu miałabym?

- Harry ma dość... trudny charakter, ale da się z nim porozmawiać. Ma też słabość do alkoholu, więc musisz na niego uważać...

- Nie jestem jego mamą. Jeśli chce pić, niech pije, ale nie rozumiem po co mi ta wiadomość.

- Zaraz zrozumiesz. - westchnął, ciągnąc za klamkę. Nie wiem czego się obawiałam. Może tego jaka to miała być robota, a może tego jakim człowiekiem był Styles. - Cześć, Harry...

- Czy mówię do pani niewyraźnie?! - wrzasnął, pokazując do Jacka, aby ucichł. Ten tylko wpuścił mnie do środka i zamknął za sobą drzwi. Pokazał, żebym usiadła, a sam nalał nam wody do szklanki. W spokoju czekaliśmy, aż wysoki mężczyzna przestanie rozmawiać. - Widać ma pani za małe kompetencje, aby zrozumieć o co mi chodzi. Żegnam. - zakończył połączenie. - Cześć, Jack. Co to za dziewczyna?

- Um...

- To Indie. Poznałem ją w kwiaciarni, a teraz szuka pracy...

- Nie przyjmuję do firmy osób o niskich doświadczeniach. - wywróciłam oczami, ale nie mogłam się nie zgodzić. Co miałabym robić w takiej firmie? Podlewać kwiatki? O nie.

- Daj mi skończyć, może? - tym razem to Styles wywrócił oczami. - Nie chodzi mi o pracę w firmie. Straciłeś ostatnio pomoc domową i asystentkę, bo jesteś dupkiem i traktujesz wszystkich jak gówno, więc pomyślałem, że poszukam ci kogoś nowego. - o, super. Teraz mnie będzie traktował jak gówno.

- I ma to być ona?

- Tak, dokładnie. Jest młoda, więc nie będzie miała problemu z ruszaniem się, jak twoja poprzednia, stara gosposia. O kwiaty zadba ci doskonale, a ustalanie harmonogramu nie jest wielką sztuką. - popatrzył na mnie przez chwilę, ale szybko spuściłam wzrok.

- A co z twoją pracą?

- Um, wyrzucili mnie.

- Dlaczego? - zamrugałam i spojrzałam na niego. Miał surowy wyraz twarzy, włosy zaczesane do tyłu, średniej długości, ale bardziej krótkie. Idealnie dopasowany garnitur opinał jego ciało, a drogi zegarek na jego ręku świecił się z dużej odległości.

- Moja... moja pracodawczyni zmarła. Miała wylew i jej wnuk przyszedł i po prostu mnie zwolnił. Pewnie chce sprzedać tamto miejsce. - wzruszyłam ramionami, patrząc na niego obojętnie.

- Widzisz? Jest odpowiednia do tej pracy.

- Dobrze, niech będzie. Potrzebuję kogoś na raz, więc zgadzam się. Mogę zapewnić ci mieszkanie, dorobię ci klucze i podam adres...

- Co? W sensie, mam z tobą, panem mieszkać? - nie wiedziałam czy mogłam mu mówić na "ty", więc się poprawiłam. Byłam zaskoczona tym, co powiedział.

- A myślałaś, że co? Jako moja asystentka i pomoc domowa musisz być cały czas u mnie w apartamencie. - odparł jakby to było oczywiste.

- Oh, dobrze.

- Na maila wyślę ci mój obecny grafik i będziesz na bieżąco ustalać mi moje spotkania. Kwestia pieniędzy. Dwa tysiące dolarów na miesiąc, oczywiście, mieszkanie ci gwarantuję, więc o to się martwić nie musisz. Jack, załatw nową parę kluczy. - rzucił pęk kluczy w jego stronę, a ten kiwając głową, wyszedł. - Tutaj masz mój adres. Zadzwonię do portiera, aby na pewno cię wpuścił.

- Mam jeszcze jedno pytanie.

- Hm?

- Muszę się wyprowadzić ze swojego mieszkania, które i tak... nie jest już moje. Czy ktoś mógłby pomóc mi przenieść moje rzeczy?

- Jack jest do twojej dyspozycji. Chyba cię polubił. - mruknął, siadając na swoim czarnym fotelu.

- W porządku, to ja już pójdę.

- Gdzie?

- Co?

- Gdzie pójdziesz? Do domu nie masz jeszcze kluczy, a pracy też już nie masz. Gdzie chciałabyś iść? Możesz zostać tutaj i poukładać mój grafik na przyszły tydzień. - miał rację. Nie miałam gdzie iść.

Podał mi laptopa i pokazał mi wszystkie ramki. Trochę wytłumaczył, lecz dostał telefon i od razu się nim zajął. Dostałam listę jego spotkań i starałam się je wpisać tak, aby się nie pokrywały.

- Chodź, pójdziemy na obiad.

- Mogę tutaj zostać. Poza tym nie jestem głodna.

- Nie pójdziemy tutaj jeść. - powiedział, jakby mnie rozgryzł. Jedzenie wśród tych ludzi wywoływało u mnie mały stres. - Też nie lubię tych ludzi, ale nie mogę zwolnić wszystkich.

- W porządku. - wstałam ze swojego miejsca, odkładając laptopa obok. Wzięłam swoją kurtkę i jak posłuszny pies, szłam za nim. Wyglądałam jak mały pingwin, kiedy on przypominał pana i władcę wszystkiego. Niektórzy ludzie musieli się zwyczajnie z tym urodzić.

Zaprowadził mnie na parking, gdzie stało mnóstwo luksusowych aut. Jeden z nich należał do niego i widocznie się wyróżniał. Odgrodzone miejsce od reszty samochodów i własna tabliczka. Cóż.

- Spokojnie, nie bierz mnie za takiego egoistę. Moi rodzice i dwie siostry też tak mają. - cała rodzina zadufanych arogantów. No tak.

Weszłam do cieplutkiego wnętrza samochodu i bałam się nawet oprzeć o zagłówek. Wszystko wydawało się takie nierealne i drogie. Nie moja bajka.

Dojechaliśmy pod małą restaurację, która na pierwszy rzut oka nie wydawała się jakaś ekskluzywna. Styles przez całą drogę rozmawiał z kimś przez telefon, dlatego na szczęście nie byłam zmuszona, by z nim prowadzić konwersację.

- Co państwo sobie życzą? - od razu jak usiedliśmy, napadł nas kelner.

- Dwie sałatki z kurczakiem i sok pomarańczowy, świeżo wyciskany. Jesz mięso, prawda? - kiwnęłam głową na tak i obserwowałam oddalającego się blondyna. - Opowiedz coś o sobie. Skoro masz u mnie mieszkać, to muszę coś o tobie wiedzieć.

- Nazywam się Indie Denis. Mam dwadzieścia lat. Mieszkam w Nowym Jorku sama. Nie mam rodziny...

- Każdy ma jakąś rodzinę, nawet jakby była najokropniejsza, najohydniejsza prawda o nich.

- Nie mam rodziny, w porządku? - warknęłam, nie chcąc rozmawiać na ten temat.

- W porządku. - uniósł brew, popijając sok pomarańczowy. - Coś więcej?

- Pracowałam w kwiaciarni i nie jestem w czepku urodzona, więc nigdy nie było mnie stać na coś więcej niż lody śmietankowe. - uśmiechnęłam się smutno do kelnera, który podał mi jedzenie.

- Dobrze, w takim razie witaj w pracy, Indie.

- Mam pytanie.

- Tak?

- Czemu poprzednia gosposia i asystentka... straciły pracę?

- Jestem bardzo wymagający i nie lubię, kiedy ktoś mi się sprzeciwia. - mruknął poważnym, oschłym tonem. Oczywiście, mogłam się domyślić. W końcu wielcy biznesmeni zawsze musieli być tymi, którzy mają rację we wszystkim. Oj, Indie, w co ty się wpakowałaś.

You Are Jealous || h.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz