Obawiałam się, że wyjście Harry'ego z domu będzie równorzędne z tym, iż mój ojciec postanowi znowu mnie nawiedzić. Na całe szczęście nic takiego się nie stało, dlatego postanowiłam iść do sklepu na zakupy spożywcze.
Zdecydowałam.
Nie zamierzałam jechać z Harry'm na ten czterodniowy wyjazd. Miałam go dosyć i taki odpoczynek przydałby mi się, a przy okazji mogłam załatwić swoje własne sprawy. Przynajmniej próbowałam udawać, że miałam jakiekolwiek sprawy, bo tak naprawdę byłam całkowicie zależna od Styles'a, a całe moje życie to była jedna, wielka ruina.
Ubrałam się i wyszłam na najgorszy mróz jaki dotychczas spotkałam w Nowym Jorku. Za tydzień miały rozpocząć się święta, a ja nie miałam jak ich nawet spędzić. Nie robiło to na mnie wrażenia. Od dziesięciu lat spędzałam je dokładnie tak samo. Lody śmietankowe, seriale, koc i mój niebieski irytujący budzik. Jedyny prezent jaki kupowałam, to dla Mirandy, ale jej też już nie było. Nie mogłam pozwolić, by samotna łza spłynęła mi po policzku, ponieważ zamarzłaby i wyglądałabym komicznie.
Wybrałam się na przejażdżkę metrem i ani trochę nie tęskniłam za tym miejscem. Brud, syf i prostactwo w czystej postaci. Ironia. Na całe szczęście od dużego sklepu dzielił mnie jeden przystanek i zaraz miałam wychodzić.
To był na razie pierwszy dzień, gdzie nic złego się nie działo, ale przede mną była jeszcze druga połowa dnia i tego się obawiałam. Byłam dość pesymistycznie nastawioną osobą, więc moje zachowanie nikogo nie powinno zaskoczyć.
Kiedy dotarłam do Tesco, myślałam, że mój nos i policzki odpadną, a nogi ugną się i upadnę. Wzięłam koszyk, a następnie zaczęłam się przyglądać wszystkim regałom, zastanawiając się, co mogłabym zrobić do jedzenia i co by się przydało. Myślałam nad jakimiś przekąskami na wieczór, aż nagle z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu.
- Gdzie jesteś? - przewróciłam oczami na jego pretensjonalny ton głosu i wciąż wybierałam smak herbaty.
- W sklepie. - oznajmiłam, brzmiąc oczywiście. Dla mnie to było bardzo oczywiste, gdzie się znajdowałam, a on nie musiał znać każdego mojego kroku.
- Jakim?
- Jezu, a co? Niedługo będę w domu. - mruknęłam, pakując do koszyka zieloną i czarną herbatę.
- Jasna, pierdolona cholera, powiedz w jakim sklepie jesteś! - wrzeszczał mi do słuchawki, dlatego poinformowałam go szybko, gdzie się znajdowałam i się rozłączyłam.
Pewnie stres wywołany wyjazdem powodował u niego złość, lecz to nie był wystarczający powód, aby się na mnie wyżywać.
Przechadzałam się po wielkiej sali sklepowej i brałam produkty, które mnie interesowały. Najlepiej wrzuciłabym same frytki i herbatki, aczkolwiek musiałam brać pod uwagę zielonookiego. Postanowiłam zrobić mu na obiad zapiekankę, bo nie miałam zbytnio głowy do namysłu, a to wydawało się proste i smaczne. Spakowałam parę warzyw, kurczaka i makaron. Przyprawy na szczęście już były w mieszkaniu.
- Daj to. - podskoczyłam, słysząc tę charakterystyczną chrypkę. Odwróciłam się i bez słowa podałam mu zakupy.
- Postanowiłam, że nie pojadę z tobą. - odezwałam się, wykorzystując moment, że byliśmy w miejscu publicznym, a tutaj awantury nie wypadało mi zrobić.
Natychmiast się zatrzymał i jeszcze bardziej zdenerwowany na mnie spojrzał. Wzruszyłam jedynie ramionami i chciałam ruszyć dalej, ale nie pozwolił mi na to.
- Dlaczego?
- Nie mam ochoty, poza tym chyba i tak wystarczy nam już patrzenia na siebie.
- O co ci chodzi, czemu jesteś taka irytująca i wredna. Nic złego nie mam na myśli, kiedy nalegam, żebyś pojechała. Widzisz problem wszędzie tylko nie w swoim głupim, wkurzającym zachowaniu. - otworzyłam szeroko oczy i stałam jak wryta, gdy on nie oglądając się za siebie, po prostu poszedł.
CZYTASZ
You Are Jealous || h.s
FanficKiedy mieszkasz w Nowym Jorku wśród tych wielkich wieżowców i znanych osób, można stracić głowę. Chyba, że jesteś ze średniej półki. Wtedy nie musisz się przejmować całym tym chaosem. Jesteś szarą jednostką, która nie liczy się w wielkim świecie. I...