Wolałam już umrzeć na mrozie, w pełnej samotności niż godzić się na warunki jakie dawał mi Styles. To było ponad moje siły, a każdy człowiek swój honor miał. Był zbyt narcystyczny i nie umiał okazać szacunku nikomu prócz samemu sobie. Gardziłam nim.
Sądziłam, że przez to odkrycie, Harry stanie się chociaż bardziej uprzejmy z uwagi na to, że mieliśmy duży sekret między sobą. Jednak pomyliłam się, a jego pewność siebie była taka ogromna, że nie miał żadnych zawahań.
Za szybko się poddałam. Mogłam wykrzyczeć od razu, że sypiał z żoną przyjaciela. Nie miałam tylko pewności czy Jack uwierzyłby mi w takie nagłe wyznanie. I z drugiej strony obudziło się we mnie coś takiego jak empatia i nie mogłam zniszczyć człowieka, który bez luksusowego pokoju hotelowego poczułby się jak bezdomny. Mimo, że nienawidziłam go i zasługiwał na to, nie chciałam być taka jak on. Nie chciałam niszczyć mu życia.
Owinęłam się szczelniej swoim szalikiem i ruszyłam przed siebie. Śnieg uderzał w moją twarz, powodując na niej podrażnienie i rumieńce. Ludzie obok nie zwracali na mnie uwagi tylko śpieszyli się do swoich domów.
Postanowiłam iść na dworzec. To było jedyne miejsce, gdzie mogłam się rozgrzać i wcale nie wyglądałabym na bezdomną. Po prostu będę udawała, że czekam na kogoś.
Naprawdę myślałam, że praca u kogoś takiego jak Styles da mi możliwości. Dzięki gazetom miałam obraz tego mężczyzny jako pewnego siebie, profesjonalnego, przystojnego i inteligentnego biznesmena. Prawda była taka, że był egoistycznym dupkiem. Nie szanował nikogo, nawet swojego jedynego przyjaciela. Nadal nie mogłam uwierzyć, że przeleciał narzeczoną Jacka. Nie mieściło mi się takie zachowanie w głowie. Tak po prostu uprawiali seks.
Schowałam swoje dłonie do kieszeni i dumnie szłam dalej. Bez pieniędzy, pracy, chłopaka, rodziny, przyjaciół. Byłam sama przeciwko wielkiemu miastu, które mnie pochłonęło. Wiedziałam, że w Nowym Jorku nie było dla mnie miejsca, ale z niektórych przyczyn tutaj trafiłam.
Miałam nadzieję, że to miasto - miasto marzeń, szczęścia, ukazywane jako najlepsze miasto świata - da mi jakąś szansę na normalne życie. Zawsze ledwo wiązałam koniec z końcem aż pojawił się Styles. Wszystkie problemy zniknęły. No może jedynie pieniężne, ale te były w sumie najważniejsze i najtrudniejsze.
Miałam dwadzieścia lat i żadnego pomysłu na siebie. Nikogo nie obchodziłam, nikt mnie nie chciał, nikt za mną nie tęsknił. W mojej sytuacji ciężko, aby ktoś za mną tęsknił. Nie miałam się do kogo odezwać, prosić o pomoc.
Sekret mojej rodziny, która praktycznie nie istniała, był mroczny i tragiczny. Nie miałam zamiaru o tym opowiadać. Nie miałam zamiaru tego roztrząsać. Nie miałam zamiaru do tego wracać. Nie chciałam. To powodowało ból.
Ból też powodowało zimno, które chciało mnie pokonać. Dworzec był już niedaleko, więc błagałam w duchu, aby tam dotrzeć.
- Indie, Indie czy to ty? - o nie, nie, nie. Poznałabym ten głos wszędzie. Ochrypły, głęboki głos, który nękał mnie cały czas. Nie mogłam się odwrócić. Nie mogłam na niego spojrzeć. Nie mogłam. To wywołałoby mój strach i cierpienie. - Indie, wiem, że to ty. Spójrz na mnie, proszę. - pokręciłam głową i stałam w bezruchu. Wewnętrznie krzyczałam z rozpaczy. Marzyłam, żeby to był koszmar. Żebym się obudziła i wypłakała mojemu niebieskiemu budzikowi. Po tylu latach byłam tak rozbita, że nie miałam siły, by stać i oddychać. - Musimy w końcu porozmawiać. Wiem, że popełniłem największy błąd w moim życiu, sam nie mogę na siebie patrzeć, ale...
- Czemu spośród miliona ludzi, musiałam spotkać ciebie? Dlaczego ja? Czemu nie możesz mnie zostawić i zapomnieć, że istnieję? Dla mnie jesteś martwy, więc ja też powinnam nie żyć dla ciebie. - mruknęłam, stojąc wciąż tyłem. Nie potrafiłam się przełamać. Nie otrzymałam odpowiedzi. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie. Moje nogi były jak z waty, a oddech płytki, nierówny. Zimno niszczyło moje ciało od zewnątrz, a napotkany człowiek od wewnątrz. Czy tak wyglądał mój koniec?
Nagle zaczęłam mieć zawroty głowy. Plamy, które pojawiały się przy każdym mrugnięciu, powodowały małą widoczność. Moje serce nie nadążało, a głowa niemiłosiernie bolała. Złapałam się za klatkę piersiową. Próbowałam wyrównać oddech, aczkolwiek nic to nie dawało. Nic mi nie pomagało. Czy tak miałam umrzeć? Czy to była w ogóle śmierć?
Przed oczami miałam wszystko, co mnie spotkało. Tragedia rodzinna i wypadek moich przyjaciół, którzy jechali na wycieczkę. Widziałam zakończenie mojej szkoły, na której nie było nikogo bliskiego z mojego otoczenia. Widziałam Mirandę, która szczęśliwa tworzyła kolejny bukiet. Widziałam Jacka, który dał mi pracę i Harry'ego, który okazał mi trochę emocji dopiero przy moim wyjściu i rzuceniu pracy. Jeżeli to miał być koniec mojej krótkiej historii, to chciałabym, aby Styles otworzył oczy i polepszył swoje życie. Mimo wszystko, nie życzyłam mu źle. I pragnęłam, aby Kerry znalazł lepszą kobietę. Ta nie była jego warta.
Czułam zimno. Czułam pustkę i chłód. Leżałam w śniegu, ostatnimi siłami, patrząc na zachmurzone niebo. Nawet nie liczyłam, że ktoś mnie znajdzie. To była dość ruchliwa droga, a nagle zrobiło się tu pusto. Jakby ludzie specjalnie nie chcieli robić sobie problemu w pomaganiu komuś potrzebującemu.
- Indie!? Indie, spokojnie. Zaraz zawiozę cię do szpitala. Wszystko będzie dobrze... - i wtedy straciłam na chwilę przytomność. Po dziesięciu latach mnie dotknął. Sprzeciwiałam się kontaktu z nim od dziesięciu, prawie jedenastu lat, a on w jednej chwili to wykorzystał. Brzydziłam się nim, jednak w tamtej chwili nie miałam na nic wpływu. Po prostu opadłam z sił i chęci do walki dalej.
Jedyne o czym myślałam to o tym, że nie zobaczę jak Styles cierpi i staje się lepszym człowiekiem, ale to raczej i tak nigdy by nie nastąpiło. Chciałam zostać przy nim i patrzeć jak Jack dowiaduje się o jego brudnych sprawach. Modliłam się, by dano mi szansę, żeby jako duch przyjść do niego i widzieć to wszystko.
Odpływałam, być może umierałam i ostatnie co miałam w swojej głowie to Styles. Naprawdę byłam popieprzona w zły sposób.
- Indie, nie zamykaj oczu, błagam! Zaraz będziemy w szpitalu! - dotarło do mnie, że byłam w jednym pomieszczeniu z tym potworem. Teraz miałam widok siebie wymiotującej. Tak, właśnie tak miałam zamiar umrzeć. Rozmyślającą nad Harry'm i swoimi rzygami. Cudowne połączenie.
" Dnia szesnastego grudnia dwa tysiące osiemnastego roku do szpitala Mount Sinai West została przewieziona kobieta w wieku dwudziestu lat. Jej dane personalne wskazując na to, że jest to Indie Denis. Każdą bliską osobę prosimy o kontakt. "
♥
Heej!
Rozdział może i nudny i bardziej opisowy, ale musiało być takie wprowadzenie.
Mam nadzieję jednak, że jakieś opinie się pojawią! Proszę o komentarze, bo one niesamowicie motywują do pracy!
Kocham za każde wsparcie xx
CZYTASZ
You Are Jealous || h.s
FanfictionKiedy mieszkasz w Nowym Jorku wśród tych wielkich wieżowców i znanych osób, można stracić głowę. Chyba, że jesteś ze średniej półki. Wtedy nie musisz się przejmować całym tym chaosem. Jesteś szarą jednostką, która nie liczy się w wielkim świecie. I...