8

22.6K 897 150
                                    

Obudziłam się po godzinie ósmej, co świadczyło, że byłam spóźniona. Jeżeli Harry mnie jeszcze nie zrzucił z łóżka, to było wiadomo, że on również spał. Byłam martwa.

Powoli wstałam z łóżka i cichutko otworzyłam drzwi. Wychyliłam się, lecz nic nie usłyszałam. Najwyraźniej umarł, bo po chrapaniu ani śladu. Przeszłam przez korytarz i delikatnie nacisnęłam na klamkę od jego sypialni. Cóż, i tak nic mi nie pozostało, a przynajmniej umarłabym z rąk jednego z najbogatszych ludzi Nowego Jorku. 

- Harry? - mruknęłam, mimo, że szansa na to, że mnie usłyszy była niewielka. - Harry! - krzyknęłam, szturchając go w ramię.

- Co? - odparł i przewrócił się na drugi bok. Wywróciłam oczami, bo zachowywał się jak dziecko, a w końcu był to szanowany, bogaty prezes firmy produkującej samochody. 

- Nie chcę ci przerywać snu, który zapewne jest bardzo interesujący, ale...

- Nie interesuje mnie to, przyjdź później. - chuju, chciałam cię grzecznie poinformować, że spóźniłeś się do pracy, jednakże w takim wypadku mam nadzieję, że przynajmniej ten sen był tego warty i mogłeś pocałować mój tyłek.

Zeszłam na dół w samej piżamie i postanowiłam sobie coś zrobić do jedzenia. Był jeden, malutki problem. Nie było dosłownie nic w tej pieprzonej, wielkiej lodówce. Nic. Zero.

Westchnęłam i ponownie szłam schodami do góry. Naprawdę, mieszkał tutaj tylko on i ewentualnie jego asystentka, więc mieszkanie jednopiętrowe byłoby o wiele lepsze. Cóż, przynajmniej schudnę te lody waniliowe, które sobie kupiłam tydzień temu.

W pokoju ubrałam się w jakieś przypadkowe, proste ubrania. Jeansy, biała koszulka i białe skarpetki. Włosy rozczesałam, nałożyłam delikatny makijaż i byłam gotowa do wyjścia. Prawie.

- Cholera jasna! Czemu mnie nie obudziłaś?! - zostałam potrącona na korytarzu przed Styles'a, który pędem biegł do łazienki. Wzruszyłam ramionami i zeszłam na dół.

Czekałam na niego może z dwadzieścia minut, a następnie stał obok mnie w pełni gotowy do wyjścia.

- Ubieraj kurtkę i wychodzimy. - warknął, biorąc kluczyki ze stolika. - Zapomniałaś, że nadal jesteś moją asystentką?!

- Nie wrzeszcz. - odpowiedziałam spokojnym tonem. W szybkim tempie popchnął mnie na ścianę. Moje plecy nigdy nie były tak poobijane jak przez tego człowieka. Zaczynało mnie to denerwować. 

- Ty chyba naprawdę postradałaś wszystkie rozumy. Myślisz, że jak moja jedna noc z Mią wyjdzie, to stracę na tym jakoś niebywale dużo? Rozejrzyj się. Mam wszystko. Pieprzyłem tyle kobiet i żadna nie przyniosła mi upadku firmy, dlatego przestań się mądrzyć i zacznij do chuja nędzy zachowywać się tak jak powinnaś. Myślisz, że jeżeli nie masz nic, to możesz pozwalać sobie na wszystko co cię teraz otacza? Że możesz nie dbać o nic i sądzić, że wszystko ci się należy? Nie pozwolę na to i im szybciej sobie to uświadomisz, tym lepiej. I nie jesteśmy na "ty". Zrozum to w końcu. - wszystko wypowiedział z takim jadem, że aż poczułam jak coś mnie kuje w klatce piersiowej. 

Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą jazdę samochodem. I dobrze. Nie mieliśmy wspólnych tematów, a nasz stosunek był... chłodny? Tak, to chyba dobre, delikatne określenie. Nawet jeśli zapierałam się rękoma i nogami, to musiałam mu trochę przyznać racji. Mimo wszystko uważałam, że należało mu się za to, jak mnie traktował.

- Masz tutaj listę zadań i nie chcę słyszeć ani słowa. Wszystko ma być zrobione do piętnastej i nie chcę cię widzieć do tej godziny. - zatrzasnął mi drzwi tuż przed nosem, co spowodowało moją podwójną irytację. Nadęty palant.

- Widzę, że pomiędzy wami coraz lepiej. - usłyszałam za plecami ten radosny głos Jacka i od razu mój humor się polepszył. Odwróciłam się i przywitałam się. - Pomóc ci w czymś?

- Znajdziesz mi nową pracę? - zażartowałam i ruszyłam przed siebie. Zaczęłam czytać kartkę, którą wcisnął mi do dłoni pan Styles. Brzmiało to komicznie. Pan Styles. 

Nagle zorientowałam się, że przecież potrzebowałam jego samochodu, aby wypełnić połowę z tych rzeczy. Cofnęłam się, jednak nie byłam pewna czy powinnam tam wchodzić. Cholera, Indie, i tak prędzej czy później stracisz życie.

- Panie Styles...

- Chyba ci coś powiedziałem.

- Może grzeczniej, Harry. Indie, nic złego nie zrobiła. 

- Nie wtrącaj się. - uciął, spoglądając na mnie. 

- Panie Styles, potrzebuję samochodu. - wziął kluczyki do ręki i rzucił nimi we mnie. Normalnie w świecie, z uśmiechem na ustach, rzucił we mnie kluczami do tego jebanego samochodu. Żart czy żart?

- Proszę bardzo.

- To jakiś dowcip? - stałam zdziwiona, patrząc na niego jak na największego idiotę. Jak? On był największym idiotą. 

- Harry... - zmieszany Jack postanowił wstać i podać mi te kluczyki, lecz teraz się to nie liczyło.

- Trzeba było o tym myśleć wcześniej, panno Denis. - był chyba najgorszym człowiekiem na jakiego natrafiłam. Był pozbawiony zasad moralnych, sumienia, empatii i podstawowych zasad etycznych. Nienawidziłam go całym sercem, całą swoją duszą i miałam nadzieję, że kiedyś ktoś kopnie go tak samo mocno, jak on poniewierał innymi ludźmi.

- Nie, próbowałam. Próbowałam pogodzić się z tym, że nie masz żadnego szacunku do nikogo prócz samego siebie. Pogodziłam się z tym, że w twoich oczach jestem słabą, szarą jednostką, którą możesz zniszczyć. Jednak mam swoją dumę i honor i nie zamierzam tego znosić. Może zostanę bezdomna, może umrę na mrozie, bo panuje ostra zima, ale nigdy nie pozwolę, aby ktokolwiek traktował mnie w ten sposób. Jesteś nikim, jedyne co ci się w życiu udało, to urodzenie w takiej rodzinie. Nic więcej. Nie znasz podstawowych wartości, nie liczysz się z niczym ani z nikim. Nie darzysz szacunkiem nawet jedynej osoby, która próbuje cię bronić. Za to umiesz niszczyć ludziom wszystko co mają i traktować ich jak gówno. Jesteś kompletnym zerem i mam nadzieję, że stracisz ten cały luksus. - patrzyłam dokładnie w jego oczy, obserwowałam każdy ruch, lecz uzyskałam jedynie zaskoczenie. Nic w nim nie drgnęło. Ten człowiek był dnem emocjonalnym, nie można było z nim współpracować. Po prostu nie.

- Indie, porozmawiajmy...

- Nie, Jack. Nie chcę rozmawiać. Spróbowałam, chciałam. Myślałam, że to będzie dla mnie szansa, ale nie. Nie umiem być tak żałosną postacią, aby dać sobą tak pomiatać. Dziękuję, Panie Styles, za pracę, ale rezygnuję. Z moimi rzeczami może, pan, zrobić co chce. I tak nie stać mnie na utrzymanie tego wszystkiego. Do widzenia. - mruknęłam na odchodne. Z jakiejś strony było mi przykro. Nie miałam pojęcia czemu, ale to zdarzyło się jakby mimowolnie. Żyłam w przekonaniu, że nie wpłynęłam na niego w żaden sposób, po tym co powiedziałam. Ostatni raz zerknęłam na nich obu i dopiero teraz zauważyłam ból na twarzy bruneta. Za późno, o wiele za późno.

Heej!

Piszcie jak rozdział się Wam podoba! Mam nadzieję, że chociaż połowa napisze coś od siebie! Naprawdę na to liczę przy nowym ff !

Kto kolejny chce dedykację ^^

Kocham xx


You Are Jealous || h.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz