5

27.1K 965 121
                                    

Jechaliśmy w standardowej ciszy, która była jakby ukojeniem dla moich uszu. W mieszkaniu roznosił się ciągle jego wrzask, więc milczenie było złotem w tym momencie.

Zaparkowaliśmy i ostatni raz pozwoliłam sobie poprawić niewygodną czarną koszulę. Wyglądałam bardziej jakbym szła na pogrzeb niż do pracy. 

- Thomas, zrób mi kawę i zadzwoń do Jacka, że oczekuję go w biurze. Panno Denis, proszę za mną. - nie ociągał się. Jego przemyślane, szybkie ruchy były takie doskonałe, jakby je ćwiczył parę lat. Może tak właśnie było?

Posłusznie pomaszerowałam za nim, jednak z małą ochotą. Rozmowa ze Styles'em była mi najmniej potrzebna do szczęścia. Nie chciałam z nim wymieniać chłodnych spojrzeń i chamskich odzywek. Starałam się być w miarę pozytywnie nastawiona. Niestety.

- Musimy ustalić pewne reguły i zasady. - zmarszczyłam brwi, dając mu znak, że potrzebowałam wyjaśnienia. - Nie toleruję takiego zachowania, rozumiesz? Nie jestem Harry, nie jestem Styles, nie jestem twoim kumplem. Jestem twoim szefem. To chyba jasne. - kiwnęłam głową. - Nie sprzeciwiaj mi się, nie dyskutuj, nie przekonywuj. Traktuj mnie tak, jak powinnaś traktować szefa. Jesteś tylko kolejną pracownicą, która ma tę wygodę, że ze mną mieszka. Nie pozwalaj sobie na zbyt dużo. - był taki lodowaty jak góra lodowa, przez którą Titanic zszedł na dno. A co do Titanica, to spokojnie mogłam się wczuć w jego rolę.

- Mogłabym się dowiedzieć, co mam robić... panie Styles. - chyba poczułam makaron z wczoraj. Odzywanie się do ledwo starszego o sześć lat człowieka na "pan" było dość dziwne. Przynajmniej w moim przypadku. Przynajmniej w tym przypadku. Nie uznawałam czegoś takiego. 

- Wpisz w mój kalendarz wszelkie istotne daty, odbierz mój garnitur z pralni i pojedź po mój lunch. Masz prawo jazdy?

- Mam. - potwierdziłam.

- Dobrze, pojedziesz moim autem. Masz kluczyki, rachunek z pralni i adres, gdzie powinnaś wziąć lunch. W drodze zastanów się, co zrobisz na obiad. To wszystko. - nie odpowiedziałam. Zwyczajnie wzięłam jego kalendarz i zaczęłam spisywać daty z laptopa. To było dość proste, więc cieszyłam się z tej pracy. Oprócz zachowania mojego pracodawcy, było wszystko w porządku.

- Styles, mamy duży problem. Naprawdę wielki. - do pomieszczenia wpadł jak huragan Jack, który po chwili mnie zauważył. Mruknęłam mu ciche "cześć" i wróciłam do swojej pracy.

- Co jest?

- Duży kłopot. 

- To już powiedziałeś. Możesz się wypowiedzieć dokładniej? - odłożył jakieś papiery na swoje biurko i skupił się na mężczyźnie. 

- Klient, Edward McClain.

- Co z nim?

- Uważa, że pojazdy jakie otrzymał dla swoich pracowników nie spełniają swojej roli. Nie działają sprawnie. Harry, to nasz potencjalny klient. - przyglądałam się każdej zmarszczce, jaka zagościła na twarzy bruneta. Był zły, był zamyślony i wgłębi wściekły.

- Umów mnie z nim na spotkanie i podaj termin Indie. - warknął i wyszedł z pomieszczenia. Trzasnął drzwiami tak, że bałam się, że szyby wypadną.

- Jack, opowiedz mi coś więcej o tym miejscu. - spojrzałam na niego kompletnie skołowana. Zrozumiałam, że w końcu nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowałam, ale w sumie. Co miałam do stracenia?

- Firma "Styles" została założona w tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym roku przez pradziadka Harry'ego, który zbierał na nią większość swojego życia. Tak naprawdę prestiż zdobyła w roku pięćdziesiątym, a rozsławił ją Edward Styles - dziadek Harry'ego. Ich marka samochodów w Wielkiej Brytanii osiągała coś niesamowitego. Nasze rodziny pracowały od początku razem, więc znam tę historię lepiej niż ktokolwiek oprócz Stylesów oczywiście. Jak każda korporacja, miała swoje upadki. Zwłaszcza w latach osiemdziesiątych. Potem wróciła na szczyt i trzyma się do dzisiaj. Nasze samochody są w średnich lub wysokich cenach jak na auta, ale są pożądane w każdym zakątku świata. Harry robi wszystko, aby nasza pozycja nie zmalała. Trzy lata temu otrzymał tę posadę, ponieważ Frank postanowił iść na emeryturę i zająć się żoną.

- Dlatego Harry jest taki cięty na wszystkich? Stara się , aby rodzinny interes nie upadł.

- Nie wiedziałaś? Niemożliwe, abyś nie słyszałaś jakichś informacji na temat "Styles".

- Słyszałam, jak każdy. - wzruszyłam ramionami. Po prostu nie znałam całej opowieści te firmy. Wiedziałam tylko, że produkuje pojazdy. Głownie samochody.

- Teraz idę, bo mnie zabije jak nie załatwię tej sprawy z McClainem. - mruknął i pożegnał się, zostawiając mnie zupełnie samą. Spokojnie skupiłam się na kalendarzu zielonookiego, a następnie wzięłam wszystkie rzeczy i ruszyłam na parking. Musiałam odebrać jego garnitur i jeszcze lunch. Miałam wszystkie adresy, dlatego nie musiałam się martwić o zabłądzenie. Wychodząc z biura, patrząc w dół, ubierałam rzeczy. Niestety pech chciał, abym wtedy na kogoś wleciała.

- Bardzo przepraszam. - szybko odpowiedziałam, spoglądając na swoją ofiarę. Była to mniej więcej mojego wzrostu czarnowłosa, piękna dziewczyna.

- Oczywiście, a mogę wiedzieć kim jesteś? Nie widziałam cię tutaj wcześniej. - jej głos był przesłodzony, a sztuczny uśmiech aż raził. 

- Indie Denis, jestem asystentką H... pana Styles'a. - oznajmiłam.

- Och, mogłam się domyślić. On je zmienia jak samochody. Mia Peterson, narzeczona Jacka Kerry. - podniosła głowę, ukazując swoją wyższość. Może pochopnie ją oceniałam, ale cóż. Pierwsze wrażenie powinno być jak najlepsze, a jednak tak się nie wydawało.

- Miło mi poznać, ale się śpieszę, a Jack wyszedł załatwić jakieś sprawy, więc tam go nie ma. - wskazałam na biuro Styles'a i odeszłam, nie dając jej odpowiedzieć. Szybko przeniosłam się do windy i wybrałam najniższe piętro. Oglądając małą tabliczkę, która informowała mnie o poziomie, wyczekiwałam aż będę mogła się stąd uwolnić. W tym budynku nie czułam się komfortowo. Miałam wrażenie, że cały czas byłam obserwowana, ponieważ nie wyglądałam jak wszyscy ci bogaci ludzie.

Nareszcie wysiadłam i w ekspresowym tempie skierowałam się do samochodu Styles'a. Nie było trudno go znaleźć, bo człowiek miał takie wysokie ego, że nawet miejsce parkingowe musiał sobie specjalnie oznaczyć.

- Styles, mam nadzieję, że odbierzesz w przeciągu dwóch minut, bo inaczej cię zamorduje. - usłyszałam, gdy przechodziłam obok jakiegoś mężczyzny. Musiał być kimś ważnym, że tak się odzywał do największego buraka tej firmy. W tym samym momencie sama musiałam odebrać telefon.

- Halo?

- Gdzie jesteś?

- No pracuję. Właśnie jadę po twój garnitur.

- Dobrze, powiadomię ochroniarza, że wzięłaś moje auto.

- Dobrze. Czy coś mam jeszcze załatwić na mieście, panie Styles. - modliłam się, aby mi dał jeszcze jakieś zajęcia, gdyż im mniej czasu spędzałam w tym miejscu, tym lepiej.

- Nie, ale...

- Przepraszam? Rozmawia, pani, z Harry'm Styles'em? - kiwnęłam głową i natychmiast komórka została mi wyrwana z ręki. Co jest, cholera?! - Czy ty wiesz ile już próbuję się do ciebie dodzwonić?! Wiem, że jesteś aroganckim chamem, ale bez przesady! Skopię ci dupę jak tylko wejdę na te okropne, dalekie piętro. - otrzymałam swoją własność, a tak jak ten facet się pojawił, tak odszedł.

- Tak, więc Indie, to tyle. Możesz spokojnie jechać. - i zakończył połączenie. Wariatkowo a nie poważna firma z kompletnie normalnym prezesem na czele.

- Indie, zawsze trafiasz na jakichś popaprańców. - powiedziałam, wchodząc do środka pojazdu.

Mam nadzieję, że się podoba, kochane!

Zostawcie proszę swoją opinię! To dla mnie bardzo ważne!

Kocham xx

You Are Jealous || h.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz