34

17K 661 236
                                    

- To było... - Louis próbował znaleźć jakieś odpowiednie słowo na to, co wydarzyło się paręnaście minut wcześniej, jednakże ciężko mu to wychodziło. Sama byłam w szoku całą tą sytuacją.

Znajdowaliśmy się w małej restauracji, gdzie o tej godzinie nie było praktycznie nikogo. Zamówiliśmy sobie sałatki na miejscu oraz kanapki na wynos, by w razie głodu zjeść w biurze.

- Nie spodziewałam się tego zupełnie. - mruknęłam, nakładając na widelec liście sałaty i pomidorka koktajlowego.

- Chciałbym z tobą o czymś ważnym porozmawiać.- zaczął, dlatego zamiast na jedzeniu skupiłam się na nim i pozwoliłam mu kontynuować. - Masz dopiero dwadzieścia lat i całe życie przed sobą. Cóż, pomyślałem... pomyślałem, że mogłabyś pójść na studia. - prawie zadławiłam się sokiem, który piłam. Obserwowałam go uważnie, wyszukując jakiegoś ukrytego dowcipu. Nawet Styles nie wpadł na to, aby zaproponować mi dalszą edukację. Owszem, chciałam iść na uniwersytet, jednak nie było mnie na to stać i stwierdziłam, że nigdy nie będę miała szansy na uczenie się gdziekolwiek w Stanach. 

- Naprawdę?

- Jasne, dzięki temu będziesz miała możliwość odcięcia się od Styles Company. - miał rację. - Chciałbym, abyś poszła na prawo. Nie ukrywam, że mam w tym swój cel. - kiwnęłam głową i zachęciłam do wyjaśnienia mi wszystkiego. - Jestem prawnikiem i przydałaby mi się młoda osoba w kancelarii...

- Ale ty pracujesz...

- Jestem tylko wspólnikiem. Wypełniam papiery, ale mój dział się wszystkim zajmuje. Osobiście prowadzę kancelarię. Wykorzystam swoje znajomości i wcisnę cię na studia tutaj. Spokojnie, opłacę je. - byłam pewna, że to mi się śni. Nie zasłużyłam sobie na taką uprzejmość z jego strony i byłam pod wrażeniem, że sam z siebie chciał to zrobić. Oczywiście miał w tym swój interes, ale w tej firmie nikt nie był kompletnie bezinteresowny.

- Dziękuję, nie wiem jak...

- Wymyślimy coś. - mrugnął do mnie i ponownie wzięliśmy się za nasz posiłek. W duchu skakałam i tańczyłam z radości. Byłam mu bardzo wdzięczna za to, że dzięki niemu będę miała szansę na jakąś przyszłość. 

Wróciliśmy po niecałej godzinie do firmy i od razu skierowaliśmy się na odpowiednie piętro. Oboje byliśmy niezadowoleni, gdy przed nami ukazała się wysoka, dobrze zbudowana sylwetka.

- Wychodzicie w godzinach pracy?

- O co się czepiasz? Naprawdę masz taki ból dupy i musisz się teraz awanturować? - moje oczy przeskakiwały z jednego mężczyzny na drugiego. 

- Uważaj, bo...

- Bo co? Zwolnisz mnie tak jak Kerry'ego?

- Zwolniłeś Jack'a?! - prawie krzyknęłam, co zwróciło uwagę ich obu. Skuliłam się trochę pod wpływem wzroku bruneta. - Dlaczego?

- Denis, do mojego biura. 

- Ona nie musi...

- Pójdę. - westchnęłam, głaszcząc Tomlinson'a po ramieniu. Ruszyłam za długimi nogami prezesa i modliłam się, aby w połowie naszej wędrówki zmienił zdanie. 

W windzie staliśmy jak kołki odwróceni od lustra, nie patrzyliśmy na siebie i ani nam w głowie odezwanie się do siebie. 

Otworzył mi drzwi do swojego gabinetu i zatrzasnął je. Usiadłam przed jego biurkiem i przyglądałam mu się jak siadał naprzeciwko mnie.

- Będziesz na pogrzebie?

- Będę, ale po to mnie tutaj zabrałeś?

- Nie, ja... jak się czujesz?

You Are Jealous || h.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz