Przez cały wieczór pisałam wiadomości ze Styles'em i nie mogłam pojąć, jak on miał czelność nazywać się przyjacielem Jack'a. Przecież to, co on wypisywał na jego temat, tak śmieszne i kompromitujące rzeczy, żaden przyjaciel by nie napisał. Znaczy, jakby się dłużej nad tym zastanowić, to to było zrozumiałe w pewnym sensie.
Zasnęłam dopiero o drugiej, gdy zielonooki przestał mi odpisywać. Kerry siedział w apartamencie Harry'ego do dwudziestej drugiej i z pewnością nie z powodu papierów w gabinecie. Zagadywał mnie cały czas, a w ogóle nie zwracał uwagi na mój brak zainteresowania. Był miły, lubiłam go, jednakże nic więcej.
Obudziłam się po jedenastej i pierwsze co, to sprawdziłam telefon. Otrzymałam od bruneta listę zadań na dzisiaj i musiałam się pośpieszyć, gdyż jego biuro w firmie będzie zamknięte za trzy godziny, a nasze kochane miasto żyło w innej czasoprzestrzeni.
Ubrałam się w zwykły, luźny, biały sweter i jeansy. Zabrałam swoją torebkę i wybrałam numer Styles'a.
- Coś się stało? - czy musiało się coś stać, abym zdecydowała się zadzwonić?
- Nic. - przewróciłam oczami. - Dlaczego nie zostawiłeś mi kluczyków do samochodu, a auto stoi na parkingu na lotnisku? Muszę teraz metrem...
- Indie, komoda po prawej stronie od wejścia. - zajęło mi chwilę zanim ogarnęłam, która to jest prawa. - Tam są kluczyki do drugiego samochodu...
- Dobra, buziaki, pa. - to mi wystarczyło. Oprócz tego, że nienawidziłam ludzi, to jeszcze bardziej miejskiej komunikacji.
Zjechałam windą do głównego wejścia i miałam nadzieję, że zastanę tam Jacksona.
- Cześć, Indie. Co słychać?
- Hej, wiesz może, gdzie stoi drugie auto Harry'ego? - posłał mi uroczy uśmiech i natychmiast zaprowadził mnie na parking. Jejku, było tu tyle kosztownych samochodów, że codziennie zastanawiałam się ile milionów tutaj zostało wydanych. Każdego dnia mnie to fascynowało, że ludzie wydawali tyle pieniędzy na jakiś pojazd. - To jest jego drugie cacko?
- Chcesz trzeci zobaczyć? - moje oczy prawdopodobnie wypadłyby z orbit, gdyby nie fakt, że się śpieszyłam. Podziękowałam i ostrożnie odpaliłam urządzenie.
Na całe szczęście nie miałam jak sprawdzić możliwości kierowanego przeze mnie transportu, ponieważ standardowe korki nowojorskie kompletnie mi to uniemożliwiły. Był mróz jakich mało, a śnieg padał bez przerwy. Było pięknie, lecz ślisko w cholerę.
Wszędzie pojawiły się już ozdoby świąteczne, a społeczeństwo już szalało na zimowych wyprzedażach. Kupowali wszystko pod choinkę, a ja nawet nie wiedziałam, czy Styles kupi jakieś drzewko. I wtedy wpadłam na pomysł.
Dojechałam do firmy po godzinie z kawałkiem i wręcz biegłam do tego biura. Już nikt się mnie nie pytał, czy zabłądziłam, albo czy potrzebowałam pomocy. Recepcjonistka dobrze mnie znała, a większość wręcz pluła na moją osobę. Zwłaszcza kobiety. Szkoda, że nie były świadome, iż nie zamierzałam im w niczym przeszkadzać. Chciały Harry'ego dla siebie, droga wolna.
Weszłam zmęczona do środka ogromnego pomieszczenia i zanim się odwróciłam, usłyszałam zamykanie szuflady.
- Mia, co tutaj robisz? - zniesmaczona jej widokiem, zapytałam bez większych ogródek. Poza tym byłam zdenerwowana, że grzebała w prywatnych rzeczach Styles'a. Nie powinna tego robić, zwłaszcza, że nie miała tutaj już czego szukać. - Jak dobrze wiem, nie masz już nic wspólnego z tą firmą. - uśmiechnęłam się z wyższością, co skutecznie ją wkurzyło.
- Wiesz, co masz rację. Szkoda, naprawdę mi ciebie żal. Taka ładna, delikatna...
- Kobieto...
- Przed tobą na tym miejscu było z pięć dziewczyn. Mniej więcej w twoim wieku. Kochał to jak je rozkochiwał, a potem wyrzucał z pracy. Jedyna prawdziwa gospodyni, to była Stella. Miała sześćdziesiąt osiem lat, gdy zmarła. Potem gustował tylko w młodych. Dlatego nikt cię nie lubi. Tutaj nie ma współczucia. Skończysz jak każda z nich. Myślisz, że nie mam prawa nic mówić, bo w końcu sama się z nim przespałam. Tylko to był czysty seks, a te paniusie były w nim zakochane do szaleństwa. Uwielbia bawić się kobiecymi uczuciami. A i nie uważaj, że ciebie to nie dotyczy, każda w końcu wpada. Jednej prawie dziecko zrobił. Niestety, poroniła. Chodziła plotka, że jej kazał to zrobić, ale nie wiadomo, nie wiadomo. - wzruszyła ramionami i posłała mi przesłodzony uśmiech. Potem jedynie szturchnęła mnie ramieniem i wyszła. Ta firma była popierdolona i tyle.
Zabrałam dwa segregatory, o które brunet prosił i później miałam wybrać się do pralni po jego trzy garnitury. Nie rozmyślałam nad tym, co Mia mi powiedziała, ponieważ w ogóle jej nie znałam, dlatego też nie miałam pretekstu, by jej uwierzyć. Chociaż, patrząc jak ostatnio do uczuć przychylny był zielonooki, mogło coś w tym być.
Przez resztę dnia wypełniałam zadania, które szły mi z małym problemem, ponieważ Jack starał się cały czas do mnie dodzwonić. Wczoraj robił wszystko, aby wydobyć z mojej duszy chociaż resztki romantyzmu bądź pożądania. Unikałam i udawałam, że nie zauważałam jego podrywów. Nie chciałam, aby nasze relacje zmieniły się w ten sposób, jaki on planował. Byłam na niego wkurzona za jego natarczywość. Nie był zwyczajnie w moim guście i musiał to zrozumieć.
Obawiałam się, że Kerry czekał na mnie w apartamentowcu, dlatego podjechałam pod cmentarz, by odwiedzić grób Mirandy. Kupiłam znicze i kwiaty, a następnie wyskrobałam z mojej dalekiej pamięci drogę.
- Miranda... niedługo minie miesiąc odkąd ciebie nie ma. - pociągnęłam nosem. Wtedy mnie coś ukuło. Byłam na grobie tej uroczej babki, a na grobie swojej rodziny nie było mnie od sześciu lat. Nie umiałam kompletnie się pozbierać i iść w to miejsce. Tyle cierpienia w tak małym miejscu. - Dlaczego musiałaś mnie zostawić, jak każdy na kim mi zależało. - westchnęłam i zapaliłam znicz. Postawiłam go i dopiero teraz spostrzegłam, że to była jedyna świeca tutaj. Byłam wściekła na Matta, ani trochę nie dbał o jej grób.
Wsiadłam do środka cała zaryczana. Cały czas po głowie mi chodził cmentarz w New Jersey. Uderzyła we mnie wewnętrzna potrzeba pojechania tam. Wyciszyłam telefon, a po długim namyśle, wyłączyłam go.
Znałam każdy szczegół podróży na pamięć. Nawet załzawione oczy mi nie przeszkadzały. Miałam cel i się go trzymałam. Droga ku zdziwieniu minęła mi w miarę szybko, a może po prostu nie skupiałam się na czasie.
Nie wracałam do swojego domu rodzinnego. Jedynym moim punktem był cmentarz. Oddychałam powoli, a gdy zamarłam po chwili sapnęłam i poprosiłam starszą kobietę o dwa znicze i najpiękniejszy bukiet kwiatów.
Moje oczy przypominały rzekę, kiedy nareszcie dotarłam we właściwe miejsce. Piękny, duży grób uwydatniał dwa zdjęcia uśmiechniętych ludzi. Jedno przedstawiało mojego brata, a drugie mamę. Różniła się tutaj wyłącznie data urodzenia, data śmierci ta sama...
- Jak ja go nienawidzę. - szepnęłam płaczliwie, klękając na śniegu. Miałam w nosie, że spodni mi przemokną, że będę chora, że będzie mi zimno. Miałam złamane serce, rozdarte na miliony kawałków, a żal i gniew ustępował bólu. Byłam taka samotna, pozbawiona tych dwóch najcudowniejszych ludzi w moim życiu. Płakałam tak jak nigdy. Wszystko wróciło, a silne uczucie rozrywania mnie od środka było nie do opisania. Tęsknota, miłość i rozpacz. Trzy słowa opisujące moje odczucia względem ich. - Dlaczego musiał mi was odebrać? Przepraszam, że nic nie zrobiłam. Przepraszam, że po prostu schowałam się i nawet nie wiedzieliście, że byłam w domu. Cholera, mogłam wezwać pomoc. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Tak bardzo chciałabym być tam z wami, nienawidzę tego świata, nienawidzę ich wszystkich...
*
♥ Rozdział 19 - godzina 14 i widzę tutaj 30 minimum inaczej wychodzę na dłuuugi spacer ♥
CZYTASZ
You Are Jealous || h.s
FanfictionKiedy mieszkasz w Nowym Jorku wśród tych wielkich wieżowców i znanych osób, można stracić głowę. Chyba, że jesteś ze średniej półki. Wtedy nie musisz się przejmować całym tym chaosem. Jesteś szarą jednostką, która nie liczy się w wielkim świecie. I...