Spojrzałam na łóżko i robiąc w jego stronę kilka kroków, padłam na nie, nie przejmując się niczym więcej. Pamiętam tylko, jak resztkami sił ściągnęłam z siebie buty i brudną piżamę, nie sprawdzając nawet czy Conall już sobie poszedł. Następnie zostając w samej bieliźnie, zagrzebałam się zadowolona pod puchatą, białą kołdrą. I chyba przespałabym cały dzień, gdyby nie pewna irytująco, głośna przyjaciółka.
-Wstajemy! - Powiedziała po raz setny, pochylając się do mojego ucha.
-Jest dopiero jedenasta! - Jęknęłam, chowając twarz w poduszkę. - Co ty do cholery tu robisz!? I kto pozwolił ci wejść!?
-Twój tato. Wiesz, że mnie uwielbia. - Rzuciła. - No dalej, wstawaj! Martwiłam się o ciebie! Muszę zobaczyć na własne oczy, że żyjesz.
-Przecież byłam z Conall'em! - Burknęłam. - Sama go tu przysłałaś! Nic mi nie jest!
-Piłaś? - Zapytała, wąchając mnie. - Czemu żadne z was nie odbierało telefonu?
Wydęłam wargi i dmuchnęłam jej w twarz, po czym odepchnęłam ją w bok.
-Co ci właściwie strzeliło do głowy, żeby go przysłać?
Była natrętna, jak mucha. Znów usiadła obok i nie dało się jej odgonić.
-A pomogło? - Zapytała, a w mojej głowie momentalnie, pojawiły się obrazy z dzisiejszej nocy.
Nie mogąc się powstrzymać, posłałam jej szeroki uśmiech.
Wreszcie wstała.
-Znam to spojrzenie! Co robiliście?
-No... - Wskazałam dłonią na leżące koło łóżka ciuchy. Chciałam dodać, że wyszliśmy, ale widząc minę dziewczyny, dopiero teraz zrozumiałam, jak dwuznacznie musiało to wyglądać. Moja przyjaciółka wytrzeszczyła oczy, a ja nie mogąc się powstrzymać, zachichotałam.
Co za niedorzeczności!
-O cholera! - Krzyknęła. - Lano!
Przewróciłam oczami.
-A ty tylko o jednym.
Puściła moje słowa mimo uszu.
-Jesteś naga!? - Zawołała, otwierając usta.
-Na miłość, nie!
Chyba mi nie uwierzyła, bo z miną pełną determinacji, rzuciła się na mnie, próbując zabrać mi kołdrę. I dopiero teraz zorientowałam się, jak bardzo mnie wszystko boli. Chyba nie było w moim ciele mięśnia, który nie dawał o sobie znać. Conall dał mi wczoraj niezły wycisk.
Mimo to walczyłam z nią o pościel.
-Nic nie zaszło. - Śmiałam się, siłując z przyjaciółką.
-Przyrzekasz na słodkie, małe szczeniaczki? - Zapytała, posyłając mi groźne spojrzenie. - Ostrzegam, że będziesz miała je na sumieniu.
-Tak, tak, tak! Sto razy tak! Przyrzekam! - Zawołałam, a ona wreszcie puściła moją kołdrę.
-Cholera! - Zmarszczyła brwi. - Więc co robiliście? Graliście w karty na rozbieranego?
Uderzyłam ją w czoło.
-Jeszcze lepiej!
Skrzyżowała ręce na piersi.
-Możesz jaśniej!
Miałam chęć potrzymać ją trochę w niepewności, ale sama nie umiałam tego dłużej w sobie trzymać.
-Nie uwierzysz nigdy! - Krzyknęłam radośnie. - Wyciągnął mnie z domu.
Zamrugała.
-Ale... Rodzice ci pozwolili wyjść? - Zapytała przytomnie.
Prychnęłam.
-No coś ty! Nawet nie zauważyli, że mnie nie ma. - Ściszyłam trochę głos, żeby nadać opowieści więcej dramatyzmu. - Wymknęłam się balkonem.
-Że co? - Gapiła się na mnie osłupiała.
Pokiwałam głową.
-Ale jak?!
-No po drzewie. - Uśmiechnęłam się. - I to w samiuteńkiej piżamie.
-Piżamie!? - Pisnęła, całkowicie rozbawiona. - To jakieś szaleństwo.
-O tak! - Potwierdziłam, wyliczając. - Miałam na sobie tylko piżamę od ciebie, moje grube, różowe skarpety, na które wcisnęłam baleriny i nawet nie umyłam się po płaczu!
Dziewczyna popatrzyła na mnie, wkurzona.
-Chyba nie zabrał cię w takim stanie do swoich znajomych? - Zapytała, a zaraz zakryła usta dłonią. - O matko to była by moja wina!
Usiadłam, nadal zakrywając się kołdrą.
-Cam, przestań. Nie było żadnych jego znajomych. Tylko nasza dwójka i boisko.
Uniosła brwi.
-Boisko? - Widać było, że nie chwyta.
-Wziął piłkę. - Podpowiedziałam, a w jej oczach pojawił się zachwyt.
-Graliście w kosza?
-Tak! - Powiedziałam uśmiechając się. - Wymęczył mnie tak bardzo, że nawet nie miałam po powrocie siły płakać. Od razu odleciałam.
Trzasnęła się dłonią w czoło.
-No tak! Pewnie nawet nie chciało ci się szukać czystej piżamy.
Pokiwałam głową.
-Jak widzisz, nie samym seksem człowiek żyje.
-Ha ha ha. - Rzuciła z sarkazmem. - Ciekawe, co ty byś sobie na moim miejscu pomyślała! Bo wątpię, że wpadła byś na coś takiego.
Musiałam przyznać jej rację.
-Ale to niesamowity pomysł z tym boiskiem. Chyba nawet ja, nie wymyśliłabym nic lepszego. I co? Skopałaś mu tyłek?
Zmarszczyłam brwi.
-Właściwie to był chyba remis. - Powiedziałam. - Jak na piłkarza jest cholernie dobrym koszykarzem.
Cam wybuchnęła śmiechem.
-Więc, jeśli dobrze rozumiem... Grałaś z nim w piżamie. - Wyliczała na palcach. - W środku nocy w kosza, na szkolnym boisku?
-Na miejskim boisku. - Poprawiłam ją. - Ale tak, zgadza się. Och i jeszcze załapałam się na oglądanie wschodu słońca.
Przez chwilę przyswajała wiadomości, zapewne wyobrażając to sobie miliony razy w głowie, po czym zerwała się na równe nogi i w geście radości, wyrzuciła w górę ręce.
-Cholera jasna! Jestem idealną przyjaciółką! Załatwiłam ci takie atrakcje! - Krzyczała. - Może powinnam otworzyć jakąś agencję?
Zaśmiałam się.
Wyglądała przeuroczo, kiedy wychwalała tak samą siebie. Musiałam też przyznać, że zawsze ją podziwiałam. Zawsze widziała dobre strony, nawet w najgorszych sytuacjach. No i była naprawdę twarda. Dużo silniejsza psychicznie, niż ja, a przecież przy takich rodzicach, jak moi, powinnam się już dawno zahartować.
-Zastanawia mnie tylko jedno. - Zaczęłam biorąc głęboki wdech. - Dlaczego nie Gawin? Znalazłaś go?
Westchnęła i patrząc na mnie, przygryzła wargę.
-Tylko nie panikuj, dobra? - Poprosiła ostrożnie, ale w momencie, gdy tylko to powiedziała, zalała mnie fala paniki. - Może to nic takiego.
Przełknęłam ślinę, chcąc jakoś pozbyć się guli, tworzącej się w gardle.
-Okej. - Skłamałam.
-Znalazłam go na obrzeżach miasta.
Zamknęłam oczy czując, jak z mojej twarzy odpływa krew.
Wiedziałam, co to znaczy.
-Gdzie?
-W jakieś spelunie z automatami.
Poczułam się tak, jakbym dostała pięścią w brzuch.
-Grał? - Zapytałam cicho mimo, że znałam odpowiedź.
-Grał. - Mruknęła. - Przykro mi.
Pokiwałam głową.
Mi też było przykro.
Panikę i smutek zastąpiła złość.
Zerwałam się z łóżka i z furią ruszyłam do łazienki.
-Lano... - Jęknęła bezradnie.
Zatrzymałam się i obróciłam w jej stronę. Nie obchodziło mnie nawet to, że byłam w samiej, skąpej bieliźnie.
Rozsadzała mnie złość. Czułam się oszukana. Obiecał mi, że nie będzie tego więcej robił! Zarzekał się na nasz związek i wszystkie świętości, a ja mu głupia wierzyłam!
I nie, nie zabraniałam mu tego, bo miałam jakieś swoje "widzi mi się". On po prostu przestał nad tym panować i mało brakło, a wpadłby w to po uszy! I tak już spory czas oddawał długo tym zbirom. Długi, które zaciągnął, aby grać w to cholerstwo.
Warunkiem naszego związku był koniec z automatami. Postawiłam mu to ultimatum, kiedy jeszcze trzeźwo myślał i miałam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradziliśmy. Nie był jeszcze uzależniony, ale na wszelki wypadek zapisałam go na zajęcia z psychologiem i sama opłaciłam całość ze swoich pieniędzy, aby jego rodzice się nie dowiedzieli.
A on wywijał taki numer!?
-Widział cię?
Zaprzeczyła.
-Wycofałam się. Wiesz, że dla ciebie przetrząsnęłabym niebo i ziemię w poszukiwaniu Gawina, ale wiedziałam, że byłaś w dobrych rękach, więc odpuściłam. Nie chciałam denerwować cię jeszcze bardziej.
Spojrzałam prosto w jej oczy.
-Dobrze, że się wycofałaś - Mówiłam szczerze. - Nie chciałabym, żeby coś ci się przeze mnie stało.
Przewróciła oczami.
-Przecież był ze mną Derek, a potem dołączył Shawn. Nic by mi się nie stało.
-Cam! - Warknęłam, ostrzegawczo. - Bóg jeden wie, co za ludzie grają w to gówno. I jak bardzo im odbije, jeśli przegrają pieniądze.
Patrzyłam na nią z powagą.
Nie chciałam jej na to narażać, chłopaków tez nie! I gdybym wiedziała, że Gawin tam jest, nigdy w życiu nie pozwoliłabym jej go szukać.
Pokiwała głową.
-Dobrze już dobrze! Rozumiem. - Przygryzła wargę. - Więc, co z tym zrobisz?
Wzruszyłam ramionami.
-Nie wiem. - Przyznałam. - Ale nie chcę teraz o tym myśleć. Ubierzemy się, pójdziemy na imprezę do Conall'a, tam się zabawimy, ja poudaję, że się zakochuje i nie chcę słyszeć o Gawinie dziś nic więcej!
Przemawiała przeze mnie złość, ale w głębi siebie, krzyczałam z rozpaczy. Czułam się tak, jakby mnie co najmniej zdradził. I po części tak było. Owszem, sama stworzyłam nam ciężką sytuację, a może bardziej moi rodzice ją nam stworzyli, ale mimo wszystko, łamanie obietnicy tego rodzaju nie było w porządku.
-Jasne. - Zgodziła się, więc znów ruszyłam do łazienki, ale zaraz coś sobie uświadomiłam i z przerażeniem zawróciłam.
-Cholera jasna! Cami! W co ja się ubiorę!?
Uniosła brwi.
-Może pojedziemy na zakupy?
-Dobra, tylko... - Skrzywiłam się. - Szczerze mówiąc to, ja sama nie wiem, co właściwie miałybyśmy kupić. Poważnie, nie mam pojęcia w co, oni ubierają się na takie okazje!
Uśmiechnęła się i wyjmując z kieszeni telefon, pomachała mi nim przed oczami.
-Od tego masz mnie!
Zamrugałam.
-To znaczy?
Wzruszyła niewinnie ramionami.
-W wolnej chwili przejrzałam jego Facebooka i jestem przygotowana na każdą okazję. Sama musisz obejrzeć zdjęcia z ich imprez.
Uśmiechnęłam się.
-Jesteś najlepsza! Co ja bym bez ciebie zrobiła?
-Dzięki!
Zmrużyłam oczy.
-Dowiedziałaś się czegoś jeszcze?
Pokiwała głową.
-Cóż, twój przyszły narzeczony naprawdę lubi się zabawić. Często wstawia zdjęcia z imprez, bądź inni je wstawiają i oznaczają go, ale widać, że na pierwszym miejscu stawia piłkę. - Ciągnęła w nieskończoność. - Widziałaś go już bez koszulki?
Przełknęłam ślinę, a przed oczami stanęła mi jego goła klata.
-Okej... - Zaśmiała się. - Twój wyraz twarzy mówi wszystko.
Zaczerwieniłam się.
-Jest dobrze zbudowany. - Przyznałam, a ona złapała się teatralnie za serce.
-Musze to zobaczyć na żywo! Zdjęcie to za mało. - Rozmarzyła się. - Taki kaloryfer.
Przewróciłam oczami.
Kolejna słabość Cam.
Napakowani faceci.
Tyle tylko, że tym razem, ja sama omal, nie wydałam z siebie westchnienia.
______________
No i kolejny! Co teraz powiecie o Gawinie? ^^ dobranoc 😘😘.
CZYTASZ
Aż Do Śmierci ✔
RomanceZmarszczyłam brwi. -Właściwie to był chyba remis. - Powiedziałam. - Jak na piłkarza jest cholernie dobrym koszykarzem. Cam wybuchnęła śmiechem. -Więc, jeśli dobrze rozumiem... Grałaś z nim w piżamie. - Wyliczała na palcach. - W środku nocy w kosz...