Czułam, jak Conall łapie mnie w ramiona. Cam z przerażeniem krzyknęła głośno, a chwilę później usłyszałam, jak ktoś zatrzasnął drzwi.
-Zaniosę ją na górę. - Powiedział chłopak i wziął mnie na ręce. - Mia pomóż ojcu, matka dostanie histerii.
-Jasne, braciszku.
-Cam, uspokój gości w salonie. - Rozkazał i wreszcie ruszyliśmy schodami. Zajęło nam to trochę czasu, ponieważ nie byłam wcale taka lekka, jak mogłoby się wydawać, a kiedy w końcu znaleźliśmy się w pokoju, chłopak położył mnie na łóżku.
-Możesz już otworzyć oczy. - Szepnął, dotykając mojego policzka.
Zamrugałam.
-Conall. - Usiadłam. - Jeśli to się wyda, oni nas zabiją.
Jego twarz była napięta. Moja zresztą też. Chociaż ja zdecydowanie byłam bardziej przerażona, niż zła.
-Nie uwierzą mu.
-Uwierzą. - Wyszeptałam z desperacją w głosie. - Wystarczy, że pokaże nasze wiadomości.
-Cholera jasna! - Wstał, uderzając dłonią w blat szafki nocnej. - Co za pieprzony kutas.
Podskoczyłam, ale nie ze strachu przed wybuchem Conall'a. Bałam się tego, co teraz się z nami stanie. Z moich oczu popłynęły łzy.
-Nie chcę cię stracić. - Wyjąkałam, a wtedy on spojrzał na mnie i z furią w zielonych oczach usiadł, przytulając mnie do siebie.
-Nie stracisz mnie. - Szepnął, całując moje czoło. - Obiecuję ci. Nie stracisz mnie.
Czułam, że trzęsą mi się ręce.
-Skąd wiesz?
Przygryzł wargę.
-Wytłumaczymy im to, zanim zrobi to Gawin.
-O ile już tego nie zrobił. - Zauważyłam.
-Musimy spróbować. Nie ma innego wyjścia.
Pokiwałam głową, chociaż w środku czułam się tak, jakbym miała zaraz umrzeć.
-Razem?
Odgarnął mi z policzka włosy.
-Tak, razem.
Nagle usłyszeliśmy, jak pod dom podjeżdża samochód. Conall wstał, a ja poszłam w jego ślady, po czym zaciekawiona wyjrzałam przez okno.
Na podjeździe stał radiowóz.
Odrobinę ugięły się pode mną kolana, ale chłopak w porę pomógł mi ustać.
-Ojciec jednak zadzwonił. - Wymruczał, upewniając się, że dam radę stać o własnych siłach.
Spojrzałam na niego.
-O co chodzi z tym całym Vincentem? I skąd zna go Gawin?
Jego zielone oczy przyglądały się mi, jakby chciały sprawdzić czy zniosę prawdę.
-Conall, proszę.
Westchnął.
-Wspominałem ci o siostrze, że bił ją chłopak?
Pokiwałam głową.
-Chłopak Mii i Vincent poznali się w kasynie. Było między nimi dziesięć lat różnicy, ale jakoś się za kumplowali, a David zaczął się zmieniać.
-David to były Mii, ten który ją bił?
Pokiwał głową.
-Gawin na pewno zna go z baru.
Znów przytaknął.
-Co było dalej? - Moje słowa były tak ciche, że sama ledwo je słyszałam.
Jego oczy na moment zamroczyła ciemność.
-David ją bił, a Vincent stał i patrzył, a potem sam próbował się do niej dobrać.
Poczułam, że robi mi się nie dobrze. Dosłownie. Miałam wrażenie, że za chwilę upadnę i tym razem będzie to cholernie prawdziwe.
-O mój Boże. - Zakryła usta dłonią.
-A mój ojciec pomógł mu wyjść. - Podsumował z odrazą w głosie.
Serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Czułam je w gardle. Jakby chciało przedostać się ustami na powierzchnię.
-Dlatego ona wróciła. - Wyszeptałam, zgadując.
-Nie czuła się bezpiecznie w internacie. Po jego wyjściu chciała być blisko mnie i mamy. Ojciec się wypiera, twierdzi, że to nie on mu pomógł, ale nikt z nas w to nie wierzy, nikt poza mamą, ale ona jest ślepa. Nie jest złą osobą. Kocha go i przez to widzi w nim więcej dobra, niż my.
Przełknęłam ślinę.
Dobrze wiedziałam, co Conall ma na myśli. Sama uwierzyłabym w każde jego słowo, bez względu na innych.
-Jeśli twój ojciec naprawdę mu pomógł...
-Moja mama się załamie. - Dokończył za mnie.
Zamknęłam oczy.
-To jakiś koszmar. Dlaczego miałby to zrobić?
-Podejrzewam, że Vincent ma coś na mojego ojca.
-Szantażuje go?
-Myślę, że tak.
Wzięłam głęboki wdech, ale to nie pomagało. Strasznie kręciło mi się w głowie.
-Jesteś gotowa zejść na dół? - Zapytał cicho.
Spróbowałam się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mi to wyszło.
-Bardziej nie będę.
Wziął, więc mnie za dłoń i oboje wyszliśmy na korytarz.
Oczywiście niemal od razu usłyszeliśmy głos mojej matki.
-On ma moją skradzioną biżuterię!
No i się wydało.
Czy było mi żal Gawina?
Nie.
Czy to znaczyło, że jestem złym człowiekiem?
Być może, ale miałam to gdzieś.
Przynajmniej w tym momencie.
-Jest Pani pewna? - Zapytał wysokim głosem jakiś mężczyzna.
-Tak! Na miłość!
-Chłopcy zabieramy go.
Idąc schodami, pochyliłam się do ucha Conall'a.
-Czemu twój ojciec zadzwonił na policję?
-Gdyby nie zadzwonił wyszłoby na nasze, prawda?
Poczułam na sobie wzrok mamy.
Spojrzałam w jej stronę.
Cholera jasna.
Jej mina nie wyrażała nic dobrego.
-Do salonu! Oboje! - Wysyczała, mrużąc oczy.
Serce waliło mi, jak cholera.
Chłopak ścisnął moją dłoń i trzymając się za ręce przekroczyliśmy próg.
W salonie zostali już tylko nasi rodzice, babcia Conall'a, Mia i Cam. Ta ostatnia uśmiechnęłam się do mnie smutno.
-Chcecie nam coś powiedzieć? - Zapytał ojciec chłopaka, a ja zadrżałam. Miałam wrażenie, że coś ściska mi gardło, a potem mój narzeczony zaczął mówić i musiałam go w tym wesprzeć.
Opowiedzieliśmy wszystko.
Od samego początku.
Mama musiała się przyznać, że wiedziała o Gawinie, kiedy doszło do mojego i Conall'a spotkania, a potem chłopak opowiedział o naszym planie. Próbował wziąć winę na siebie, ale nie dałam się tak łatwo. Robiłam wszystko, żeby obwiniali mnie. I o mało się nie pokłóciliśmy. Na koniec przeprosiliśmy ich za nasze zachowanie i zarzekaliśmy się, że w końcu naprawdę połączyło nas coś więcej.
Po wszystkim zapadła cisza.
Na twarzach naszych słuchaczy widniały różne emocje.
Mój tato wyglądał na zawiedzionego. Conall'a ojciec na wściekłego, zresztą tak samo moja matka. Elżbieta wyglądała na wstrząśniętą naszym wyznaniem. Była taka delikatna. Nic dziwnego, że mąż ciągle ją chronił. Babcia rodzeństwa patrzyła na nas ze współczuciem. Jakby wiedziała, co nas czeka. Cam miała łzy w oczach, a Mia? Mia patrzyła na nas tak, jakby widziała nas po raz pierwszy. Jakbyśmy byli postaciami z komiksu, które wyskoczyły z kartek i nagle bez ostrzeżenia stanęły tuż przed nią.
-Powiecie coś? - Zapytałam cicho, patrząc w dywan.
-Ale odjazd! - Pierwsza odezwała się Mia. - Jesteście zdrowo popaprani, a rodzice mieli mnie za czarną owce rodziny.
-Ciekawe kto go tego nauczył. - Burknął Philip, wstając. - Wracamy do domu.
Nikt jednak poza moją matką się nie poruszył.
-Jak mogłaś Lano? Jak mogłaś!? - Krzyknęła.
-Ona? - Wtrąciła się Mia. - To Pani zaaranżowała ich związek wiedząc, że jedno z nich jest zajęte!
-Jak śmiesz!? - Wysyczała kobieta.
Czułam, jak krew huczy mi w uszach. Chciałam się wtrącić, ale nie mogłam zlokalizować języka.
-Mia uważaj, co mówisz. - Rzucił ostrzegawczym tonem ich ojciec.
-Przecież to jest prawda! Oni tylko chcieli żyć po swojemu!
-Po swojemu? Zobacz, co by jej przyszło z tego życia po swojemu! - Margaret dosłownie robiła się czerwona ze złości. - Nie widziałaś kogo sobie wzięła za chłopaka!? A Ty! - Wskazała palcem na Cam. - Jeśli o tym wiedziałaś to chcę, abyś, jak najszybciej wyniosła się z mojego domu.
Poczułam, jak zalewa mnie złość. Zgrzytnęłam zębami i bez wahania, zasłoniłam sobą przyjaciółkę.
-Nie zrobisz tego mamo!
-Właśnie to zrobiłam.
-Ona nie ma się, gdzie podziać. - Wtrącił się Conall. - Niech jej Pani nie karze za nasze czyny!
-Margaret opanuj się. - Wreszcie głos zabrał tato. - To nie jest wina Camili.
-Już raz stanąłeś po ich stronie Henryku i zobacz, co z tego wyszło.
Zacisnęłam wargi w wąską linię.
No tak. Cała moja matka.
Obwini wszystkich dookoła, ale w sobie winy nie znajdzie.
-Przecież wyszło z tego coś dobrego. - Zawołała Mia, uciszając wszystkich. - Wezmą ślub i po sprawie.
-Żadnego ślubu! - Wydarł się Philip uderzając dłonią w stół. - Nie po tym co zrobili!
Zamrugałam.
To były tylko słowa, ale miałam wrażenie, że dostałam nimi w twarz.
Kątem oka dostrzegłam, jak mama opada na kanapę.
Też miałam na to ochotę.
Moje nogi trzęsły się, jak galaretki.
-Przecież widzisz, że im na sobie zależy! - Wtrąciła się po raz pierwszy staruszka.
Mężczyzna obrzucił ją lodowatym spojrzeniem.
-Nie zmienię swojego zdania. Mieli swoją szansę.
-Chyba żartujesz! Nie możesz nam zabronić się pobrać! - Warknął Conall, robiąc krok w stronę ojca.
Cam objęła mnie ramieniem.
-Mogę. Tak samo, jak mogłem kazać wam, wziąć ten pieprzony ślub!
-Philipie. - Cichy głos Elżbiety przebił się przez krzyki. - Opanuj się, to tylko dzieci. My też popełniamy błędy.
-Przykro mi. - Zaczął mój tato. - Ale ja również nie zgadzam się na ten ślub.
Obleciał mnie zimny dreszcz. To nie szło w dobrą stronę. Ani trochę.
-Co? - Matka wyglądała, jakby zaraz miała dostać zawału.
-To będzie dla nich najlepszą nauczką.
-Nie! - Wydarłyśmy się równo z mamą. - Tato błagam cię. Ja go naprawdę kocham.
-Myślicie, że ktoś wam w to uwierzy? - Zapytał Philip, a potem spojrzał na Conall'a. - Myślałem, że jesteś godnym następcą mojej firmy. Myliłem się.
Chłopak nawet nie mrugnął.
Sekundę później mężczyzna wyszedł, a Elżbieta dopadła syna, obejmując go w pasie. Chociaż ze swoją drobną figurą, to bardziej wyglądało, jakby się do niego przytulała.
-Lano idź do siebie. - Rozkazała moja matka. - Nie chcę cię już dziś widzieć.
Czułam, jak rozpadam się na drobne kawałki. Chciałam zostać z Conall'em. Spojrzałam na niego bezradnie.
-Wieczorem. - Powiedział, dobrze rozumiejąc, co mam na myśli.
-Nie. - Wtrącił się mój tato. - Nie będziecie się więcej spotykać. - Oświadczył i zostawiając nas, poszedł do sypialni.
Poczułam, jak uginają się pode mną nogi, ale Cam trzymała mnie mocno w pasie.
W głowie wciąż i wciąż słyszałam słowa ojca.
Nie będziecie się więcej spotykać.
Nie będziecie się więcej spotykać.
Mój umysł nie mógł pojąć ich sensu.
Co to znaczy? To nie może być prawdziwe. To tylko sen, prawda?
-Coś ty zrobiła!? - Zawołała matka i udała się za mężczyzną.
Poczułam pod powiekami łzy.
Babcia Conall'a podeszła do mnie i razem z Cam, wyprowadziły mnie z pokoju, wchodząc ze mną po schodach.
Krew huczała mi w uszach.
Pozwalałam się prowadzić.
Nie miałam już siły na nic.
Obudzę się.
W końcu się obudzę.
To musi być tylko zły sen.
Elżbieta z Mią, pociągnęły Conall'a w stronę wyjścia.
-Zostawcie mnie. - Usłyszałam jego głos, więc obejrzałam się w tył. - Kocham cię, słyszysz!? Lano Donovan kocham cię!
-Chodź dziecko. - Powiedziała staruszka, delikatnie pchając mnie do przodu.
-Babciu? - Zapytała niepewnie Mia.
-Wrócę do domu taksówką. Zabierzcie Conall'a.
-Też cię kocham. - Wyszeptałam czując, cieknące po policzkach łzy, a potem pozwoliłam wepchnąć się do pokoju. I dopiero wtedy dotarło do mnie, że to dzieję się naprawdę.
____________________
Dobra. Tego to nawet ja się nie spodziewałam.
Buziaki!;*
CZYTASZ
Aż Do Śmierci ✔
RomanceZmarszczyłam brwi. -Właściwie to był chyba remis. - Powiedziałam. - Jak na piłkarza jest cholernie dobrym koszykarzem. Cam wybuchnęła śmiechem. -Więc, jeśli dobrze rozumiem... Grałaś z nim w piżamie. - Wyliczała na palcach. - W środku nocy w kosz...