Rozdział 18

5.7K 376 59
                                    

Stresowałam się, jak cholera. Naprawdę się stresowałam! Bałam się tego, gdzie jedziemy, bo co, jeśli zabierał mnie w takim stanie do swoich znajomych? Chyba spaliłabym się ze wstydu.
Kręcę głową.
Nie, nie zrobi mi tego, prawda?
Chociaż... Z drugiej strony, gdzie indziej miałby jechać? Gdzie indziej zabrać? Przecież na litość był środek nocy!
Odchrząknęłam.
-Przepraszam, że Cam wyciągnęła cię z domu, o tak późnej porze. Pewnie spałeś, albo miałeś do roboty coś ciekawszego. - Rzuciłam, chcąc go wybadać. - Nie mam pojęcia, co jej odbiło.
Wzruszył ramionami, skręcając w kolejną ulicę.
-Po prostu jest dobrą przyjaciółką i nie chciała, żebyś była sama. Poza tym nie spałem. Wyszedłem zaraz za wami i siedziałem u znajomych, ale i tak było nudno, więc można powiedzieć, że mnie uratowałaś.
Skrzywiłam się.
Akurat! Ze mną musiało być jeszcze nudniej!
-Mówię poważnie. - Rzucił, dostrzegając kątem oka moją minę. - Zanudziłbym się, gdyby nie ty.
Przewróciłam oczami.
-No dobrze już, dobrze, ale tym razem to Cam była rycerzem, nie ja.
-Ale gdyby nie ty, nie była by nim, prawda?
Właściwie to miał rację.
Westchnęłam i wyjrzałam przez szybę.
Jakiś czas później Conall, skręcił w kolejną ulicę i jakieś pół kilometra później, wjechał na pusty parking przy boisku. Byłam pewna, że po prostu wykręci i pojedziemy dalej, ale on wybrał miejsce, jak najbliżej furtki i zgasił silnik.
Zaciekawiona rozejrzałam się dookoła, ale tak właściwie nie miałam czasu zastanawiać się nad tym, co my tu u licha robimy, bo chłopak bez słowa wysiadł z samochodu.
Widząc, że udaje się na tył, złapałam za klamkę i ruszyłam za nim.
-Conall? - Zapytałam niepewnie, słysząc, jak zamyka bagażnik.
Chwilę później, stanął na wprost mnie, uśmiechając się od ucha do ucha, a trzymana przez niego piłka do koszykówki sprawiła, że na moje wargi wpłynął mimowolny uśmiech.
-Chcesz teraz grać? - Zapytałam.
Pokiwał głową, podchodząc bliżej.
-Tak. - Wyszeptał, patrząc prosto w moje oczy. - Chcę, żebyś wyżyła się, tak bardzo, że nie będziesz miała nawet siły na płakanie.
Czując na plecach przyjemne ciarki, zignorowałam je i prostując się, podniosłam wyżej głowę.
-Zniesiesz porażkę? - Zapytałam.
Uniósł brwi, pochylając się w moją stronę.
-Nie mam zamiaru przegrać.
-Przekonajmy się. - Rzuciłam.
-Już nie mogę się doczekać. - Powiedział i wyciągnął w moją stronę rękę.
-Ostrzegam, nie będzie ze mną łatwo wygrać. Szkolili mnie najlepsi. - Oświadczyłam, mając na myśli Shawna i Dereka, po czym uścisnęłam jego dłoń, a on zupełnie, jak pierwszego dnia uśmiechnął się szeroko z błyskiem w oku.
I jakimś cudem wiedziałam, co zaraz powie.
-O nie! - Uprzedziłam go, cofając się. - Żadnego pieczętowania krwią.
Spojrzał na mnie rozbawiony i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Jak sobie chcesz. 
I wiecie, co? Szczerze mówiąc już czułam się lepiej. Jak mogłabym się nie czuć? Przecież stałam w środku nocy na parkingu boiska, w samej piżamie, z chłopakiem, z którym planowałam uciec z przed ołtarza. Czy to nie zabawne?
-Jesteśmy popaprani. - Powiedziałam, kiedy ruszyliśmy w stronę furtki.
Zaśmiał się.
-Nie słyszałaś powiedzenia, że podobno, tylko wariaci są coś warci?
Uniosłam brew, a on otworzył mi skrzypiące drzwiczki, oczywiście przepuszczając przodem.
-Uważam, że każdy ma w sobie coś z wariata. - Oświadczyłam, stając na placu boiska. - Czy to nielegalne?
Stanął obok mnie i rozejrzał się dookoła.
-Wydaje mi się, że nie. Nie widzę nigdzie tabliczki z napisem zamknięte.
Przewróciłam oczami i zdzieliłam go w ramię.
Na boisku było ciemno, ale kosze i bramki oświetlały latarnie, więc mogliśmy spokojnie grać.
-No to do dzieła! - Rzucił i ruszył do przodu, ściągając przez głowę koszulkę.
Wstrzymałam oddech, widząc jego umięśnione, nagie plecy.
Cholercia.
Czym prędzej ściągnęłam z nóg balerinki, aby się nie ślizgać, a następnie rzuciłam na nie skarpety. Zielona murawa łaskotała mnie przyjemnie w stopy.
-Do dzieła. - Bąknęłam pod nosem i pozwoliłam porwać się rywalizacji.
Byłam nie mądra zakładając, że skoro Conall gra w piłkę nożną, gorzej radzi sobie w koszykówce. Rozegraliśmy kilka w miarę krótkich meczy i właściwie był remis. Chłopak musiał grać w kosza częściej, niż na początku przypuszczałam. I szczerze mówiąc im dłużej graliśmy, tym bardziej dziwiłam się, czemu nie należy do szkolnej drużyny. Jak na moje oko był naprawdę niezły i grając z chłopakami z jego szkoły, mogłam z ręką na sercu wskazać, co najmniej dwóch, grających gorzej od niego. Nie to, żebym ja była jakoś wybitnie dobra, ale znałam się na tym. Przez wiele lat obserwowałam z ławki, zmagania moich szkolnych kolegów.
Kończąc na remisie, przerzuciliśmy się na coś lżejszego. Zagraliśmy w króla. Mogliśmy przy tym rozmawiać, więc nic dziwnego, że co chwila, któreś z nas zapominało, jaki miało wynik i musieliśmy zaczynać od nowa. Kłótnie, o to kto, ile ma, czy też kto wygrał nie miały końca, ale były pełne śmiechu i przyjaznych przepychanek, a czas leciał nam, jak szalony.
Parę minut przed trzecią zrobiliśmy sobie przerwę. Chłopak pobiegł do samochodu przynieść nam batony i wodę. Jedliśmy chwilę w milczeniu, starając się, chociaż trochę odpocząć, a kiedy skończyliśmy jeść, ruszyłam do śmietnika uśmiechając się od ucha do ucha.
Byłam zmęczona, ale naprawdę szczęśliwa, co w ostatnim czasie zdarzało się rzadko.
Wyrzuciłam papierki i wracając, usiadłam obok niego na sztucznej trawie.
Widząc, co robię zerwał się na równe nogi.
-O nie! - Krzyknął, łapiąc mnie za ręce. - Nie ma mowy! Wstawaj! Jeszcze nie jesteś wystarczająco padnięta! - Powiedział i spróbował podciągnąć mnie do góry, chociaż wyraźnie się opierałam. - No dalej! Jeszcze jeden meczyk!
Westchnęłam, ale w końcu się poddałam. Pozwoliłam mu podciągnąć się w górę, ale zrobił to tak szybko, że straciłam równowagę i wpadłam prosto w jego nagą, rozgrzaną klatkę piersiową.
-Och. - Bąknęłam czując, jak robi mi się gorąco, a on przytrzymał mnie w pasie. - Przepraszam.
Nie będąc pewną, co przedstawia mój wyraz twarzy, odsunęłam się od niego i przywołując na twarz uśmiech, złapałam w dłonie piłkę.
-Przegrasz cieniasie! - Krzyknęłam, rzucając się w stronę jego kosza.
-Chyba żartujesz! - Zawołał, ruszając za mną.
Czując go za plecami nie czekałam ani chwili. Podniosłam w górę ręce i celnie trafiłam w środek kosza, zdobywając punkt.
-Jest! - Podskoczyłam zadowolona, ale nie miałam dużo czasu, aby nacieszyć się tym, bo chłopak już przejął piłkę.
Zmagaliśmy się ze sobą kolejne minuty, ale tym razem to on wygrał pojedynek i już pędził w stronę mojego pola. Widząc, że zaraz będzie celował, podbiegłam do niego od tyłu i łamiąc wszelkie zasady, zaczęłam go łaskotać.
-Cholera jasna! - Wydarł się puszczając piłkę, a ja zadowolona złapałam ją i zaczęłam uciekać.
-Wygram! - Krzyknęłam, obracając się i dopiero wtedy zauważyłam, że już za mną biegnie.
O nie, nie, nie!
Pisnęłam na całe gardło, pędząc przed siebie, ale był szybszy. Nagle poczułam, jak obejmuje mnie w pasie i bezceremonialnie podnosi do góry, przestawiając w bok.
Śmiejąc się upuściłam piłkę, a on złapał ją i z uśmiechem pognał w stronę mojego kosza.
Nie jego doczekanie!
Z równie szerokim, co on uśmiechem na twarzy ruszyłam za nim.
***
W którymś momencie w końcu padłam i nie mając siły, po prostu usiadłam na środku boiska, chowając twarz między kolanami.
-Wykończysz mnie. - Wyjęczałam słysząc, jak się zbliża.
-No dobra, też już mam dość. - Przyznał i zakładając koszulkę usiadł obok mnie.
-Daj mi chwilę. - Poprosiłam i spróbowałam złapać oddech.
I sama nie wiem ile tak siedzieliśmy, milcząc i próbując odsapnąć, ale wreszcie zaczęłam oddychać normalnie. On zresztą też.
Jakiś czas później uniosłam głowę i zobaczyłam, że mi się przygląda.
Zaczynało świtać.
-Dlaczego to zrobiłeś? - Zapytałam szeptem.
Wyglądał na zaskoczonego.
-To znaczy co?
-No wiesz. - Machnęłam ręką, wskazując boisko. - Zabrałeś mnie tutaj.
Wzruszył ramionami.
-Po prostu cię lubię. Ty pomagasz mnie, a ja tobie. To chyba uczciwy układ?
-No tak. - Pokiwałam głową. - W końcu jesteśmy wspólnikami w tej całej zbrodni.
Zaśmiał się.
-Coś w tym stylu. - Przyznał, ale zaraz zmarszczył brwi i dodał. - Poza tym jest coś jeszcze.
Zaciekawiona przyjrzałam mu się uważniej.
-Naprawdę?
-Tak. - Pokiwał głową, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że zrobił się poważny. - Myślę, że gdyby nie ta popaprana sytuacja... No wiesz, mam na myśli ciebie i Gawina, czy też moją niechęć do małżeństwa, to mógłbym się w tobie zakochać. - Jego głos oplatał moje ciało niczym wąż dusiciel swoją ofiarę i trafiał, gdzieś do wnętrza mnie, poruszając serce. - I stanąć tam przed ołtarzem, mówiąc tak.
Zapadła cisza, a ja po prostu siedziałam i gapiłam się na niego, całkowicie otumaniona tym wyznaniem. Nie czułam się, jednak ani trochę skrępowana. Powiem wam więcej! W tam tej chwili uświadomiłam sobie, że chociaż widziałam go dopiero kilka razy, ja też mogłabym, gdyby nie cała ta porąbana sytuacja, bez wahania stanąć tam i powiedzieć tak.
Już rozumiałam, co Cam miała na myśli. W Conall'u naprawdę można było by łatwo się zakochać.
Tato miał rację. Zielonooki, był na pewno sto razy lepszym wyborem na męża, niż potencjalni kandydaci mojej matki, o których nawet nie chciałam myśleć, bo robiło mi się od razu słabo.
Cieszyłam się, że padło na Conall'a i nie musiałam ich poznawać.
Spróbowałam wziąć się w garść.
W jednym moja przyjaciółka się myliła. Może i łatwo było by go pokochać, ale ja na pewno się w nim nie zakocham, bo przecież naprawdę kochałam Gawina. I nic nie miało prawa tego zmienić.
-Myślisz, że po tym wszystkim, co się stanie... - Zaczęłam cicho. - co my zrobimy, nadal będziemy mogli się ze sobą spotkać? Wiesz, jako kumple.
Pokiwał głową.
-Jeśli to przeżyjemy. - Uśmiechnął się. - To mam nadzieję, że tak. W każdym razie chciałbym.
-No tak. - Jęknęłam. - Jeśli nas nie zabiją.
-Coś wymyślimy. - Rzucił i podnosząc się, wyciągnął w moją stronę rękę. - Chodź, musimy położyć cię spać, zanim nasi rodzice odkryją puste łóżka.
Miał rację.
Przyjęłam jego pomoc i wstałam.
Chłopak zabrał piłkę, a ja założyłam na stopy skarpety, po czym trzymając w dłoni buty, udałam się za nim.
Ruszyliśmy ścigać się ze wstającym słońcem.
***
Conall był dżentelmenem do granic możliwości, albo po prostu uważał, że sama nie dam rady, bo kiedy tylko przerzucił mnie przez płot, otaczający moje podwórko, ruszył za mną.
-Dam sobie radę. - Upierałam się cicho, stojąc pod balkonem tak, żeby nie obudzić rodziców, ale on nic sobie z tego nie robił.
Podniósł mnie do góry i pomagając wdrapać mi się na drzewo, ruszył za mną. Czułam go za sobą i słyszałam, jak od czasu do czasu wyzywa na szeleszczące pod nami gałęzie.
Koniec końców miał rację. Przy balkonie pojawił się problem. Nie byłam pewna, jak mam jednocześnie utrzymać się na drzewie i puścić, żeby złapać się poręczy balkonu. Poza tym teraz, kiedy było lepiej widać, wydawało mi się, że jest dużo wyżej.
Na szczęście chłopak pomógł mi przedostać się na balkon i trzymając mnie jedną ręką sprawił, że poczułam się pewniej i wreszcie, przełożyłam nogi na drugą stronę.
Sam wszedł zaraz za mną, a dzięki temu, że był wyższy miał z tym dużo mniej problemów, niż ja.
-Dziękuję. - Rzuciłam. - Jeszcze nikt nie zrobił dla mnie czegoś takiego. - Mój głos odrobinę drżał, a gardło ściskały emocje. Tak bardzo byłam mu wdzięczna! Nie miałam jednak siły płakać, byłam totalnie padnięta i chciałam tylko iść spać.
Widząc mój stan, przyciągnął mnie do siebie, a ja po raz drugi tego dnia, wtuliłam policzek w jego ramię.
-Masz nie płakać, jasne? - Zapytał, głaskając mnie po włosach.
Wzięłam głęboki wdech i posyłając mu coś na kształt uśmiechu, odsunęłam się.
-Tak jest, generale!
Przewrócił oczami.
-Mówię poważnie.
-Wiem.
Na dworze było już całkowicie widno, więc chłopak mógł przyjrzeć mi się uważniej.
Marszcząc brwi, ujął moją twarz jedną ręką za brodę i obrócił ją w prawą stronę.
Zorientowałam się, że patrzy na policzek, w który uderzyła mnie matka.
-Które z nich? - Zapytał dziwnie zachrypniętym głosem. W jego oczach zamigotała złość, a mnie przeszedł po plecach silny dreszcz.
Dobrze wiedziałam o co pyta.
Odwróciłam wzrok, czując się zawstydzona.
-Mama. - Szepnęłam cicho.
-Chcesz, żebym z nią porozmawiał?
Spojrzałam na niego błagalnie.
-Proszę cię nie! - Jęknęłam. - Nie mów o tym nikomu.
Patrzył przez chwilę na mnie, zastanawiając się, ale wreszcie ku mojej ogromnej uldze, skinął głową.
-Dobrze, ale pod jednym warunkiem.
Zamrugałam.
-Jakim?
-Nie zakrywaj tego w domu. Niech widzi, co ci zrobiła.
Gapiłam się na niego przez moment, ale co mogłam zrobić?
Zgodziłam się.
-Ale tylko w domu. - Zaznaczyłam.
-Tak.
Przygryzłam wargę i zrobiłam kolejny krok w tył.
-Dziękuję jeszcze raz.
-Do zobaczenia na imprezie? - Zapytał.
-Tak. - Uśmiechnęłam się. - Do zobaczenia.
Następnie pchnęłam drzwi i zostawiając go na balkonie, weszłam do środka.
Tej nocy Conall dowiedział się o mnie i mojej rodzinie więcej, niż chciałam, ale jakimś cudem nie przejmowałam się tym, ani trochę. Może zbyt długo udawałam, że wszystko jest dobrze?
____________________
I jak podobał się Wam ich wspólny, nocny wypad?
Co myślicie o ich relacji?
Przyjaźń czy miłość?
Kto chciałby dziś jeszcze jeden rozdział? Czekam na komcie ;).
Buziaki! ❤❤❤

Aż Do Śmierci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz