Rozdział 52

4.5K 388 69
                                    

Łapcie małą niespodziankę w postaci jeszcze jednego rozdziału. ;)
Miłego czytania!
____________________
Kolejne dwa dni były dla mnie koszmarne. W niedzielę odezwała się do mnie babcia Conall'a, ale nie miała zbyt dobrych wieści. Zielonooki został uziemiony przez ojca w domu i nawet Mii nie było wolno się do niego zbliżać. Z tego, co się dowiedziała po ich powrocie do domu, wywiązała się ogromna kłótnia, ale Elżbieta nie chciała jej zdradzić nic więcej.
Odchodziłam od zmysłów. Co prawda nie znałam Philipa, aż tak dobrze, ale, jeśli to, co mówił o nim Conall było prawdą, moje obawy były słuszne.
Nie rozumiałam też zupełnie, co tak bardzo ich rozwścieczyło! Na litość. Przecież nie uciekliśmy z przed tego ołtarza! Czy oni wszyscy po wariowali?
Z kolei moi rodzice traktowali mnie, jak powietrze. Jakby nie istniała. Co więcej, matka nie odzywała się też do Bogu ducha winnej Cam.
W poniedziałek rano odesłałam moją przyjaciółkę do szkoły, a sama zakradłam się z powrotem do domu. Oczywiście balkonem. Zrobiłam to tak, jak nauczył mnie Conall.
Odczekałam w pokoju pół godziny, aż matka wyjdzie do fryzjera, a potem dałam nura na dół, prosto do ich sypialni.
Dzień wcześniej mama dostała w środku nocy telefon i z tego, co udało mi się podsłuchać dotyczyło to Gawina, a dziś z samego rana policjant przyniósł jej jakieś papiery. Musiałam dowiedzieć się, co jest grane. I gdzie byli dzień po tym, jak nas rozdzielili.
Kucharka krzątała się po kuchni, gotując na dziś obiad, więc nie miałam zbyt dużego pola manewru. I niczym jakiś pieprzony szpieg, zamiast wejść normalnie do pokoju rodziców ja, skradałam się na palcach, jak kot. Miałam farta. Nigdzie w pobliżu nie było sprzątaczki. Przebiegłam cicho salon i chowając się za szafką odczekałam chwilę, przez cały czas obserwując kuchnie. Następnie, kiedy tylko kobieta obróciła się w stronę zlewu, rzuciłam się w stronę sypialni.
Chwilę później nacisnęłam na klamkę, ale zamiast wpaść do środka, zderzyłam się twarzą z drzwiami.
-Cholera jasna! - Złapałam się za nos, zataczając w tył. - Cholera!
Oczywiście nie zdążyłam się schować, a zaalarmowana hałasem kucharka, weszła do salonu z uniesioną do góry łyżką.
-To tylko ja! - Machnęłam wolną dłonią. - Nic się nie dzieję.
-Panienka? - Zapytała otwierając szeroko oczy. - Co Panienka robi w domu?
Zamrugałam.
Leciała mi z nosa krew.
-Wróciłam tylko na chwilę. - Mruknęłam, podnosząc do góry głowę, ponieważ krew kapała już na podłogę. I dywan. Cholera. - Gdzie jest sprzątaczka?
-Nie przyszła dziś. - Mówiąc, wzruszyła ramionami. - Przyniosę apteczkę.
-Dzięki.
Podeszłam do kanapy i opierając głowę o zagłówek starałam się oddychać miarowo przez usta.
Okropnie bolał mnie nos.
Miałam tylko nadzieję, że nie był złamany.
Cholera, nawet nie potrafiłam włamać się do sypialni własnych rodziców. I od kiedy matka zamyka ją na klucz?
Kucharka wróciła chwilę później. Przemyła mi twarz wilgotną ściereczką i o zgrozo, zakleiła plastrem rozciętą ranę na środku nosa.
-Musi Panienka trochę uważać. Kilka dni i zejdzie.
-Postaram się. - Spojrzałam na nią, kiedy wreszcie ustało krwawienie. Była dość tęga, ale nie brzydka i miała coś koło czterdziestu lat. - Nazywa się Pani Sophia, tak?
Pokiwała głową.
-Gotuję u was od kilku dni. Chyba twojej mamie zasmakowała moja kuchnia.
Westchnęłam.
-Więc była Pani na przyjęciu ojca. - To nie było pytanie, ale i tak odpowiedziała.
-Tak. Ja i moja córka, ale ona po tym, co zaszło zrezygnowała z pracy u twoich rodziców.
Zmarszczyłam brwi.
-Dlaczego? Czy moja matka jej coś powiedziała?
-Nie, nie. Uważa tylko, że bardzo źle was potraktowali i nie chce pracować dla takich ludzi.
W mojej głowie zapaliło się światełko nadziei. Może mnie nie wyda?
-A Pani?
-Ja? - Zaskoczyłam ją tym pytaniem, ale zaraz odpowiedziała. - Nie popieram Twoich rodziców i nie bardzo rozumiem, dlaczego tak postąpili, ale nie mogę się zwolnić. Nie mam już dwudziestu lat, jak moja córka, żeby przebierać w pracodawcach.
-Stara też Pani nie jest. - Mruknęłam, wstając. - Ja... - Odchrząknęłam, wskazując na sypialnie rodziców. - Chciałam po prostu znaleźć kilka odpowiedzi, bo sama nic z tego nie rozumiem. - Urwałam, a kiedy nic nie odpowiedziała, dodałam - możemy zapomnieć o tym, że tu byłam?
Pokiwała głową i również się podniosła.
-To świetnie. - Rzuciłam i nie wiedząc, co ze sobą zrobić, obróciłam się na pięcie, aby wyjść. Jednak na progu zatrzymały mnie jej ciche słowa.
-Wiem, gdzie twoja matka trzyma zapasowy klucz.
Zmarszczyłam brwi i znów spojrzałam w jej stronę.
-Poważnie?
-Tak. - Wskazała na złotego słonika, stojącego na parapecie przy doniczce. - Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz. - Z tymi słowami wróciła do kuchni.
Rzuciłam się w stronę słonia i podnosząc go do góry, zobaczyłam pod spodem kluczyk.
Nie zastanawiałam się nawet sekundy.
-Sophio? - Krzyknęłam.
-Tak? - Jej głowa wychyliła się z kuchni.
-Przygotujesz mi coś, żebym zmyła krew z dywanu?
-Jasne. - Uśmiechnęła się, więc przekręciłam zamek i weszłam do środka.
Pokój rodziców nie był duży i nie miał wiele mebli. Choć matka, gdyby tylko mogła upchnęłaby tu garderobę i inne rupiecie, ale na całe szczęście ojciec się na to nie zgadzał. To miała być ich oaza spokoju. Nawet nie było tu telewizora.
Nigdy nie grzebałam w ich rzeczach, więc nie wiedziałam nawet od czego mam zacząć.
Otworzyłam szeroką szafę, ale poza ubraniami nie znalazłam nic innego.
Szuflady w komodach zawierały jakieś rachunki, notesy z numerami, bilety do kina i inne tego typu bzdety.
Nocna szafka matki była zawalona kosmetykami, a ojca krawatami.
Cholera jasna.
Przecież muszą gdzieś trzymać resztę dokumentów.
Schyliłam się pod łóżko i omal nie pisnęłam z radości. Pod spodem stała jakaś skrzynka. Wyciągnęłam ją i w tym momencie mina mi zrzedła.
Była zamykana na kod.
Cztery pieprzone cyfry.
Wzięłam głęboki wdech.
Ile mogło być kombinacji?
Dobra. Nie było pytania.
Usiadłam jednak przed nią i najpierw wpisałam wszystkie znane mi kody. Od furtki, od drzwi wejściowych, od garażu, alarmu, telefonu ojca. Nic.
-Myśl Lano, myśl. - Gadałam sama do siebie. To nie był dobry znak.
Jeśli numerki są przypadkowe nie zgadnę ich, ale przecież znałam swoich rodziców.
Gdyby mogli wszędzie wpisywaliby w kodach ważne dla nich daty. Na przykład kodem do garażu była data ich ślubu, a kod do furtki składał się z dni urodzin ich obojga.
-No dobrze. - Mruknęłam i zabrałam się za wpisywanie wszystkich dat, jakie tylko przyszły mi do głowy.
Moje urodziny, taty, mamy, ich wspólne. Dzień ich ślubu, dzień poczęcia mnie (tak, tak moja matka miała na tym punkcie hopla), dzień zaręczyn, dzień w jakim poznałam Conall'a, urodziny babci, cioci, wujka. Dziesiątki dat w różnych kombinacjach i nic.
Zerknęłam na zegarek.
Siedziałam tu już ponad pół godziny. Kończył mi się czas. Mama mogła wrócić w każdej chwili.
Położyłam się na brzuchu, podpierając brodę dłońmi i patrzyłam w zamyśleniu na skrzynkę.
O jakiej dacie zapomniałam?
Jakiej nie znałam?
Gorzej, jak wpisała dzień stracenia swojego dziedzictwa. Tego, przecież nie wiedziałam.
Zerknęłam na szafkę nocną. I nagle mnie olśniło.
Matka miała gdzieś notes z różnymi datami.
Byłam tego pewna.
Zerwałam się na równe nogi i grzebiąc w jej kosmetykach, znalazłam pod paletką cieni zielony, mały notesik.
Otworzyłam go i znów usiadłam przed skrzynią.
Pierwsze z dat znałam i wpisałam każdą z nich już wcześniej. 
Przewróciłam więc stronę dalej i zamarłam. Coś ścisnęło mi gardło.
Kobieta zapisywała wszystko.
Tato kiedyś się śmiał, że mama jest, jak skrzynia skarbów z datami. Znała każdą. Już wiedziałam skąd.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Zapisała wszystko.
Moje pierwsze kroki.
Mój pierwszy ząb.
Moją pierwszą jazdę na rowerze.
Kiedy usiadłam po raz pierwszy.
Pierwszy dzień szkoły.
Przeglądałam te wszystkie daty i nie byłam pewna czy powinnam płakać ze wzruszenia, czy uznać to za coś upiornego, ale te daty wyraźnie pokazywały, że mimo wszystko jestem dla niej ważna, że mnie kocha.
Pierwszy namacalny dowód jej uczuć.
Jakiś czas później, siedziałam po turecku na dywanie i z uporem wpisywałam datę za datą, ale jak na złość żadna nie była prawidłowa.
Już miałam się poddać i rzucić to wszystko w kąt, kiedy coś mignęło mi na jednej, z ostatnich stron notesu.
Pojedyncza data, zapisana czerwonym długopisem.
Nie podpisana.
I szczerze mówiąc nie miałam bladego pojęcia, co mogła oznaczać.
Pochyliłam się nad klawiaturą skrzyni i wpisałam cyfry dnia i miesiąca.
Pasowały.
___________________
Wiem, że polsat! Nie zabijcie mnie, ale nie miałam już czasu napisać dalej :*
Kocham Was!

Aż Do Śmierci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz