Rozdział 17

5.1K 332 37
                                    

-Otwórz! - Powiedział cicho, więc zrobiłam, jak kazał. Rzuciłam się do drzwi balkonowych i przekręcając klamkę, odsunęłam się w bok tak, by mógł wejść do środka. Następnie chcąc się obudzić uszczypnęłam się mocno w rękę, a kiedy to nie poskutkowało, przeniosłam dłoń na szyję.
Auć!
Skrzywiłam się.
Conall nadal stał przede mną, niczym najpiękniejszy majak senny, więc nadal śniłam.
Widząc co wyprawiam, rozbawiony przewrócił oczami.
-Nie śnisz. - Rzucił uśmiechając się, po czym przyjrzał mi się uważniej.
Przełknęłam ślinę.
-Tak? - Posłałam mu wyzywające spojrzenie. - Więc dlaczego stoisz u mnie w pokoju i to w środku nocy!? - Zapytałam, ale chwilę później w mojej głowie pojawiła się myśl, że to wszystko jest zbyt realistyczne, jak na sen.
Momentalnie zrobiło mi się gorąco i zawstydzona swoim stanem, czym prędzej wytarłam z policzków łzy.
-Co ty tutaj robisz? I jak u licha wszedłeś na górę!?
Wzruszył ramionami.
-Po drzewie. - Odpowiedział z błąkającym się na wargach uśmiechem. - Przychodzę z misją ratunkową od twojej przyjaciółki.
Wzięłam głęboki wdech.
Chyba ją zamorduję!
-Co ci powiedziała?
Tym razem to on wzruszył ramionami.
-Wspomniała tylko coś o tym, że nie jest z tobą najlepiej.
Zacisnęłam wargi w cienką linię.
Miała znaleźć Gawina, a nie Conall'a! Co ona do cholery wyprawiała?
Zerknęłam na chłopaka i zauważyłam, że zmienił ciuchy z kolacji.
-Coś jej się pomyliło. - Mruknęłam pod nosem, a on spojrzał na mnie, unosząc brwi. Jego wzrok mówił, że ani trochę mi nie wierzy. Następnie, rozejrzał się dookoła, a ja zaczęłam zastanawiać się czego szuka. Chwilę później wracając do mnie spojrzeniem, przybrał ten swój władczy ton.
-Ach, tak? Więc nie płakałaś zanim przyszedłem, a ta mokra plama na poduszce to tylko ślina?
Wzdrygnęłam się i dopiero teraz zauważyłam, że swoim płaczem ubrudziłam pościel.
Conall był niemożliwy. Nie dość, że znał się na ludziach, był przenikliwy, to jeszcze umiał przyprzeć człowieka do muru, jak mało kto.
Stałam bezradnie, gapiąc się w pościel i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Miał mnie.
-Ja tylko... to... - Wzięłam głęboki oddech. - Ja... - Głos mi się załamał i chociaż nie chciałam, poczułam, jak po po moich policzkach od nowa zaczynają płynąć łzy. - Prze-przepraszam. - Wyjąkałam, patrząc na niego bezradnie.
-Lano... - Wyszeptał i ze smutkiem na twarzy, podszedł bliżej. Następie palcami prawej dłoni starł łzy z mojego policzka i przyciągnął mnie do siebie, głaskając po głowie.
Do moich nozdrzy wdarł się przyjemny zapach jego perfum i przez chwilę, dałam ponieść się chwili. Wtuliłam się w niego, jakby to było najnormalniejszą rzeczą na świecie. W mojej głowie szalał huragan. Jedna myśl wyprzedzała drugą. Miałam dziwne wrażenie, że to w jego ramionach jest moje miejsce.
Cholera, cholera, cholera.
Pociągnęłam nosem i z przerażeniem odskoczyłam w tył.
-Ubrudzę ci koszulkę! - Zawołałam, ale on tylko się uśmiechnął, patrząc na mnie z błyskiem w oku.
Uniosłam pytająco brwi.
-Chyba wiem, co powinniśmy zrobić, żebyś poczuła się lepiej.
Zamrugałam.
-To znaczy?
-Chodź! - Rzucił i łapiąc mnie za rękę, pociągnął w stronę balkonu.
Zmarszczyłam brwi, opierając się.
-Conall, co ty wyprawiasz?
-No chodź! - Poprosił, a ja się poddałam.
Bo co innego mogłam zrobić?
Wyszłam z nim na balkon i zaciekawiona patrzyłam, jak chwyta grubą gałąź, rosnącego przy domu drzewa.
-Dobra chyba nie łapię. - Przyznałam, a on obejrzał się na mnie i posłał mi wyzywające spojrzenie.
-Masz! - Powiedział i wciskając mi w dłonie gałąź, odsunął się w bok.
-I co ja mam z tym zrobić? - Zapytałam, a łzy momentalnie przestały płynąć z moich oczu.
Uśmiechnął się.
-Złaź na dół!
Cofnęłam się w tył.
-Nie ma mowy! Ty oszalałeś! - Wyszeptałam wiedząc, że pod nami nadal nie śpią rodzice. Strzępki kłótni niosły się echem po podwórku. Głównie krzyczała mama.
Pokręcił głową.
-Ani trochę. Czuję się całkowicie normalny. - Zapewnił.
-To, że tak się czujesz nie znaczy, że tak jest. - Syknęłam.
Zmrużył oczy.
-Złaź!
-Mam na sobie piżamę! - Spróbowałam inaczej.
Skrzyżował ręce na piersi.
-Zejdziesz sama, albo cię zniosę. Wybieraj!
-Ale...
-Liczę do trzech. - Wszedł mi w słowo.
Przyjrzałam mu się uważniej. Jego oczy świeciły determinacją. Cholera. Więc nie żartował!
Potrafił być taki władczy, a przy tym nadal pozostawiał mi wolny wybór.
Albo zejdę sama, albo... Myśląc, o drugim wyjściu poczułam, jak po moim ciele przechodząc przyjemne dreszcze i kompletnie tego nie rozumiałam.
Przygryzłam wargę.
-Nie mam butów.
Zerknął na moje stopy, po czym bez słowa wrócił do pokoju, by chwilę później, znów pojawić się na balkonie i wręczyć mi czarne baleriny.
Skrzywiłam się, ale wiedząc, że nie mogę liczyć na nic lepszego, wcisnęłam je na grube skarpety.
-Do dzieła! - Zachęcił, a ja biorąc głęboki wdech, złapałam się mocniej gałęzi. W duchu dziękując Bogu, że drzewo rośnie tak blisko domu.
-Pomogę ci. - Zaoferował się.
-Dzięki, ale jeśli spadnę, to i tak będzie twoja wina! - Ostrzegłam, przekładając nogę na drugą stronę poręczy.
Przytrzymał mnie w pasie.
-Nie spadniesz. - Zapewnił, a ja powoli stanęłam po drugiej stronie balkonu. - Trzymam cię.
Co ja wyprawiałam?
Zwariowałam!
Zdecydowanie zwariowałam.
-Prawa. - Podpowiedział, a ja posłusznie postawiłam stopę na grubej gałęzi.
-Teraz powoli. - Poprosił i puścił moje biodra.
Objęłam ramionami drzewo i spojrzałam w dół.
Cholera!
Może mój dom nie był za wysoki, ale z pewnością, gdybym spadła coś bym sobie połamała.
-Czy ty nie powinieneś być teraz na dole i mnie złapać tak, jak to bywa na filmach? - Wyszeptałam.
-Przecież nie masz zamiaru spaść. - Powiedział, a ja mogłam się założyć, że właśnie przewrócił oczami.
-Okej, okej. - Burknęłam i ostrożnie, zaczęłam schodzić na dół. Gałąź po gałęzi. W duchu cieszyłam się, że są na tyle grube, a drzewo solidne, by wytrzymać nasz ciężar. Gdyby przewaliło się na dom, albo...
Chciałam postawić stopę niżej, ale wtedy uświadomiłam sobie, że nie ma gdzie.
Nie mając wyjścia, obróciłam się w przód i skoczyłam na trawę.
Następnie z ulgą spojrzałam w górę.
Udało mi się!
Conall wychylał się z balkonu, unosząc z aprobatą w górę kciuki, a potem złapał gałąź i wchodząc na drzewo, powtórzył mniej więcej każdy mój krok, tyle tylko, że dwa razy szybciej.
Chwilę później, wreszcie stanął obok mnie.
Czując, jak w moich żyłach buzuje adrenalina, spojrzałam mu zafascynowana w oczy.
-Co dalej? - Wymamrotałam, wskazując na świecące się w salonie okna.
Przyłożył mi palec do ust.
-Po ciuchy! - Wyszeptał i kucając, ruszył pod oknem, dając mi znak, abym poszła za nim.
Zrobiłam, co kazał, ale nie umiałam się zamknąć.
-W coś ty mnie wpakował? - Zapytałam, ale on nie odpowiedział. Minął okna i bez ostrzeżenia, rzucił się biegiem w stronę furtki.
Pobiegłam za nim, ale oczywiście wszystko było pozamykane.
Chciało mi się śmiać.
Gdyby tylko zauważyli nas teraz rodzice!
Nie mogąc się dłużej powstrzymać, zachichotałam.
-Zdradzisz nas! - Warknął, ale wyraźnie widziałam, że na jego ustach również błąka się uśmiech.
-To czyste szaleństwo. - Powiedziałam, oglądając się na dom. - Nie lepiej było posiedzieć na balkonie?
-Nie marudź, tylko wskakuj. - Powiedział i bez wahania, podszedł do mnie, a następnie podniósł mnie do góry.
-Och! - Sapnęłam, czując na siebie jego ciepłe dłonie. Koszulka podwinęła mi się w górę i dotykał teraz moich nagich boczków. Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ chłopak czekał, aż wdrapię się na górną część murku, między furtką, a płotem.
No dobra.
Pełna determinacji, złapałam się czegoś wystającego i z jego pomocą, podciągnęłam w górę.
Nie było wysoko, więc bez wahania przełożyłam nogi na drugą stronę i zeskoczyłam na chodnik.
Dookoła nie było żywej duszy.
Matko kochana!
Co by sobie, o tym pomyśleli sąsiedzi? Nie, żebym się nimi przejmowała, ale...
Zachichotałam.
Bankowo wzięli by nas za złodziei.
Wizja policji i aresztowania mnie była tak zabawna, że musiałam z całej siły powstrzymywać się przed śmianiem się na cały głos.
Chwilę później Conall, zeskoczył na chodnik obok mnie, a ja patrząc na niego, poczułam się zażenowana.
Ubrana byłam w różową piżamę z Hello Kitty, grube skarpety i baleriny. Do tego zapewne miałam czerwone od płaczu oczy i potargane włosy, a on?
On wyglądał, jak zwykle świetnie. Miał na sobie czarny podkoszulek i seksownie opinające pośladki jeansy.
Idealny, jak zawsze.
-Co dalej? - Zapytałam chcąc jakoś zamaskować zażenowanie.
Uśmiechnął się i łapiąc mnie za ramiona, obrócił w tył.
Miał silne i ciepłe dłonie.
-Zapraszam do środka. - Powiedział, gdzieś za mną, a mój wzrok dopiero teraz padł, na stojący po drugiej stronie ulicy samochód.
I szczerze mówiąc, ucieszyłam się na ten widok. Przynajmniej nie będę musiała paradować przez miasto w samej piżamie pieszo.
______________
Jak myślicie? Dokąd Conall chce zabrać Lanę? Jakieś pomysły?
Miłego dnia 🌸.

Aż Do Śmierci ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz