Rozdział 40

824 49 8
                                    

Clarke POV:

Nie miałam pojęcia, gdzie pójść. Nie wrócę przecież do kawiarni. Stwierdziłam, że złym pomysłem nie będzie pójście na cmentarz, gdzie jest nagrobek ojca. Po pogrzebie nie byłam tam ani razu. To nie było z powodu tego, że mi się nie chciało lub tego, że chcę mi się tam płakać. Po prostu nie ma tam jego ciała. Pod ziemią jest tylko pusta trumna. Nigdy nie udowodniono jego śmierci biologicznej, ale i tak postawiliśmy nagrobek.

Gdy trafiłam już ma cmentarz, to zauważyłam tysiące palących się zniczy i kilkaset nagrobków. Byłam tylko raz na pogrzebie tutaj, tak więc kilkadziesiąt minut szukałam imienia mojego ojca. Niestety się poddałam i usiadłam na malutkiej ławeczce. O tej godzinie mało osób odwiedzało swoich zmarłych przyjaciół lub rodzinę, ale nie czułam się samotna. Czułam bliskość z osobami, których tu już nie ma. Z oddali zauważyłam, że jedna latarnia miga, jakby kończyła jej się moc. Lekko się przeraziłam tym widokiem, bo światło nie zgasło na stałe, tylko dość szybko migało. Wstałam z miejsca i pognałam w kierunku latarni. Obok niej też stała mała ławka, na którą usiadłam. Nie jestem pewna, czy można nazwać, że byłam w tym momencie spokojna, bo moje serce biło równie szybko, jak miały światło w latarni.

- Czuję twoją obecność- powiedziałam- Albo jestem w błędzie i będę rozmawiać z popsutą latarnią- zaśmiałam się sama do siebie- Zawsze myślałam, że skoro nie ma tu twojego ciała, to nie ma tu też ciebie, tato. Teraz sądzę, że tu jesteś i mnie słuchasz. Nigdy nie rozmawiałam z osobami, którzy nie odpowiadają, więc mogę być w tym kiepska. Tęsknię za tobą- wyznałam, pozwalając by jedna łza wyleciała z moich oczodołów- Jestem tak wdzięczna za wszystko, co dla mnie i dla mamy zrobiłeś. Dlaczego więc nas zostawiłeś? Ktoś ci coś zrobił? Może jednak sam sobie coś zrobiłeś, gdzieś daleko, gdzie nikt cię nie znalazł. Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem. Mam jednak nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy w innej rzeczywistości, innym świecie lub po prostu w czymś, co katolicy nazywają "niebem". A może jednak takiego czegoś nie ma... Wracając do tematu, to słabo sobie poradziłam ze stratą ciebie. Było ciężko, ale jednak tutaj jestem i mówię do tej latarni, myśląc, że to ty poruszasz tym światłem. Szkoda, że cię nie ma tutaj obok mnie. Szkoda, że nie jesteśmy teraz w domu i nie oglądamy filmu wraz z mamą. Ale jednak jestem tutaj niby sama i niby rozmawiam z tobą- gdy powiedziałam ostatnie słowo to latarnia zaświeciła po raz ostatni, po czym zgasła, a ja doszczętnie się rozpłakałam.

- Ej, wszystko okej?- usłyszałam znienawidzony głos. Tym razem nie piegowatego bruneta, a Lexy. Chciałam już zacząć ją wypytywać o to co tutaj robi, ale powstrzymałam się.

Chciałam poczuć bliskość drugiego człowieka teraz. Nieważne nawet kim by był. Położyłam głowę na ramieniu brunetki i zadrżałam z zimna. Brunetka zdjęła z siebie przydużawą kurtkę i założyła ją na moje ramiona, a ja po raz kolejny oparłam się o jej ramię głową. Przyglądałam się zgaszonej latarni w ciszy, która nie była ani trochę niezręczna.

- Dziękuję- wyszeptałam tak cicho, że ja ledwo to usłyszałam. Lexa odwróciła głowę i pocałowała mnie we włosy.

- W porządku- odparła, także się opierając o moją głowę.

Siedziałyśmy tak przez dłuższy czas. Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło, ale było bardzo ciemno.

- Pora chyba iść do domu- powiedziała do mnie Lexa.

- Nie mogę iść teraz do domu, bo Raven umówiła się na spotkanie u nas- odparłam cicho.

- Możemy jechać do mnie- zaproponowała, a ja kiwnęłam głową, bo nie chciałam siedzieć w tym mrozie.

Octavia POV:

BubuxRav:

Kiedy przyjdziesz?

It's complicated || ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz